O rozpadzie koalicji było w ostatnich dniach dość głośno, ale wczorajsze spotkanie było przełomowe. Dzień po wyborach w USA koalicjantów podzieliła wizja budżetu i przyszłości gospodarki, gdy w Białym Domu zasiądzie już Donald Trump. Christian Lindner miał się domagać zwrotu w polityce gospodarczej, by przygotować się do nowej transatlantyckiej wizji przyszłego przywódcy Stanów Zjednoczonych. Ostrzegał, że niemieckie firmy mogą popaść w poważne tarapaty, gdy ziszczą się plany "America First", które mogą zakończyć się wprowadzeniem przez nową administrację zaporowych ceł na towary z Unii Europejskiej. Miał domagać się wzmocnienia programu gospodarczego kosztem mniejszych wydatków na pomoc Ukrainie. Olaf Scholz zarzucił swojemu ministrowi lobbowanie na rzecz lepiej zarabiających i cięcie wydatków kosztem bezpieczeństwa państwa. Olaf Scholz chce przepchnąć kilka ustaw, w tym najważniejszą W Berlinie rządzić będzie, przynajmniej na razie, rząd mniejszościowy. Kanclerz chce przepchnąć jeszcze przez parlament kilka ustaw, w tym najważniejszą - budżetową na rok 2025, a potem już w styczniu poddać się głosowaniu nad wotum zaufania, które z pewnością przegra. To oznacza, że w ciągu 21 dni prezydent rozwiąże parlament i rozpisze nowe wybory, które mogłyby się odbyć pod koniec marca lub na początku kwietnia. Pytanie tylko, po co to przeciąganie. Olaf Scholz ze swoim przemodelowanym gabinetem nie będzie miał do czasu rozpisania wyborów większościowego poparcia w parlamencie, również jego pozycja na arenie międzynarodowej mocno się zmieni. To nie wróży niczego dobrego ani w stosunkach transatlantyckich, ani na forum Unii Europejskiej. Przeciąganie wyborów to błąd Donald Trump jaki jest dobrze wiemy. Lubi rozmawiać z twardymi graczami, którzy mają wpływ na to co dzieje się na świecie i mogą zmieniać realną politykę. A Olaf Scholz od wczoraj jest raczej małym pionkiem, który do czasu zmiany rządu, nie będzie mógł nikomu - żadnemu partnerowi - zagwarantować, że przeforsuje swoje plany, czy to dotyczące gospodarki, czy też obronności. Będzie błagał opozycję, by poparła każdy jego dokument, każdy projekt ustawy. Opozycja już dziś domaga, by kanclerz skończył to przeciąganie władzy i na dniach w Bundestagu poddał się głosowaniu w sprawie wotum zaufania. Dzięki temu, wybory można byłoby przeprowadzić jeszcze w styczniu. W czwartek doszło do spotkania pomiędzy Olafem Scholzem, a liderem CDU Friedrichem Merzem, ale nie zakończyło się porozumieniem w sprawie wyborów. Szykuje się trudny czas na linii Berlin-Waszyngton W styczniu w Białym Domu zasiądzie Donald Trump. I bardzo szybko zacznie wprowadzać swoje zmiany. W lutym w Monachium odbędzie się kolejna międzynarodowa konferencja bezpieczeństwa z udziałem nowej amerykańskiej administracji. Do stolicy Bawarii przyjedzie zapewne liczna grupa amerykańskich kongresmenów, prawdopodobnie również nowy wiceprezydent, co jest od lat tradycją. Na konferencji pewnie pojawi się także kanclerz, który w świetle jupiterów opowiadać będzie o założeniach niemieckiej polityki obronności i bezpieczeństwa, zapewniać będzie, że Niemcy zwiększają swoje wydatki na obronność i nadal będą wspierać Ukrainę w walce z Putinem. Ale te słowa raczej nie będą traktowane poważnie, bo kanclerz właśnie kończyć będzie swoją misję, a patrząc na obecne sondaże, jego partia ma raczej małe szanse na wygraną w kolejnych wyborach. Co prawda, rozpisanie wyborów na styczeń nie gwarantuje, że w lutym Niemcy będą mieli nowy rząd, ale to przeciąganie wyborów nie wyjdzie nikomu na dobre. Kto ma szansę na przejęcie władzy w Berlinie? Gdyby dziś odbyły się wybory, mandat do stworzenia rządu miałaby niemiecka chadecja. Wysoko stałaby także Alternatywa dla Niemiec, ale z AfD nikt nie wszedłby raczej w koalicję. To jednak sondaże, które ukazały się kilka dni temu. Teraz wyborcy mogą być zdezorientowani sytuacją i kolejne sondaże mogą się różnić, a nawet mogą być zabójcze dla niektórych ugrupowań. W partyjnych gabinetach już dziś pisane są szkice programów wyborczych, bo czasu na przekonanie wyborców będzie niewiele. A tematy, jakie zdominują zbliżające się miesiące? To będzie powielenie kampanii wyborczych z września we wschodnich landach: migracja, bezpieczeństwo i gospodarka. Tymi zagadnieniami grała do tej pory skrajnie prawicowa AfD, chadecy zapewne te tematy będą chcieli wyszarpać dla siebie, by zwiększyć swoje poparcie wśród wyborców. Wracając do Donalda Trumpa, niezależnie od tego, kto przejmie stery w urzędzie kanclerskim w przyszłym roku, łatwo z amerykańskim prezydentem mieć nie będzie. Nie można mówić nawet o szorstkiej przyjaźni między Trumpem a niemieckimi politykami. Trump po prostu Niemców nie lubi i nie starał się do tej pory szukać sojuszy z Berlinem. Cztery lata jego rządów w Białym Domu to było wieczne uderzenie w Berlin. I tak będzie również teraz. Nie należy się spodziewać, że 2 procent PKB na obronność, które wydają teraz Niemcy, wystarczą nowemu prezydentowi. A niemiecki budżet wygląda, jak wygląda. Mówiąc krótko, nie można go dopiąć. Zatem przyszły rok w niemiecko-amerykańskich stosunkach transatlantyckich będzie raczej trudny, a obserwując niemiecką scenę polityczną, rozmawiając z wieloma politykami, można powiedzieć z pewnością: Niemcy nie są gotowi na Donalda Trumpa, bo po prostu nie przygotowywali się dostatecznie na jego zwycięstwo. Tomasz Lejman ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!