Tajna policja Trumpa? Kontrowersje wokół działań ICE
Takie obrazki coraz częściej obiegają amerykańskie media społecznościowe. Zamaskowani, uzbrojeni mężczyźni, często w cywilnych ubraniach, wyciągają ludzi z samochodów albo domów, przepychają się z dziennikarzami, szarpią z protestującymi aktywistami. To Urząd Celno-Imigracyjny, znany jako ICE.

ICE to kluczowe narzędzie wielkiego planu administracji Trumpa, która chce deportować miliony nielegalnych imigrantów. Jej funkcjonariusze dokonują setek aresztowań każdego dnia. Budzą też coraz większą niechęć. Sposób ich działań rodzi pytania, czy w Stanach Zjednoczonych działa tajna policja.
Atmosfera niechęci do tej instytucji przekłada się również na ataki wymierzone w jej przedstawicieli - pod koniec września doszło w Dallas do zamachu, w którym ucierpiało kilku zatrzymanych imigrantów, ale celem strzelca najprawdopodobniej mieli być właśnie funkcjonariusze ICE.
Atmosfera wokół tej agencji będzie dalej gęstniała - w najbliższych latach ma ona być jedną z najbardziej dofinansowanych, liczba jej pracowników ma znacząco wzrosnąć, a budzących kontrowersje działań będzie jeszcze więcej.
Czym jest ICE?
Immigration and Customs Enforcement powstało w trudnym czasie po zamachach z 11 września 2001 roku. Ameryka nagle odczuła, że jest słaba wobec nowego zagrożenia -terroryzmu - i postanowiła szukać rozwiązania. Powołano nowy Departament Bezpieczeństwa Krajowego i to właśnie jemu miała podlegać nowa agencja, przejmująca obowiązki związane z zabezpieczaniem kraju przed nielegalną imigracją.
I jak w przypadku wielu rozwiązań projektowanych w USA po tamtym tragicznym zamachu, również tutaj postawiono przede wszystkim na siłę i sprawczość, mniej na transparentność dla obywateli. W efekcie wiele dzisiejszych działań ICE odbywa się zgodnie z obowiązującym prawem.
Agenci ICE mają prawo zakrywać swoje twarze, nie muszą też legitymować się ani zdradzać swoich personaliów. Mogą też korzystać z nieoznakowanych pojazdów. Mogą aresztować każdego, kogo podejrzewają o nielegalne przebywanie w USA. Nie potrzebują w tym celu gromadzić stosów dowodów. Nie muszą się też oglądać na zakazy dotyczące profilowania rasowego - uznawania, że ktoś jest bardziej podejrzany ze względu na kolor skóry. Mogą też przeprowadzać naloty na zakłady pracy bez nakazu sędziego.
Kluczowe narzędzie Trumpa
Jedną z najważniejszych obietnic prezydenta Trumpa przed tą drugą kadencją była zapowiedź deportacji milionów ludzi przebywających w USA nielegalnie. Takich imigrantów jest dziś w USA około 14 mln. 4 mln z nich mieszka w Stanach Zjednoczonych od więcej niż 18 lat.
Do niedawna liczba tych, którzy przekroczyli granicę w ciągu ostatnich pięciu lat (a więc mieszkają w USA stosunkowo krótko), wynosiła mniej niż 20 proc. ogółu. Ten odsetek wzrósł znacznie w ciągu ostatnich kilku lat - kadencja Joe Bidena to czas jednego z najpoważniejszych kryzysów imigracyjnych w ostatnich dekadach.
Nie zmienia to jednak faktu, że ci mieszkający w USA krótko stanowią zdecydowanie mniej niż połowę wszystkich przebywających w kraju nielegalnie (również ok. czterech milionów).
Jeśli administracja Trumpa myśli poważnie o masowych deportacjach, które zapowiadała, będzie musiała przystąpić do aresztowań w głębi kraju, poszukiwania ludzi, którzy często spędzili w USA większość swojego życia, mają tam rodziny, domy i pracę. Ludzi, których niełatwo odróżnić od osób przebywających w Stanach Zjednoczonych legalnie. To zaś od początku wiązało się z ryzykiem pomyłek oraz ogromnymi kosztami. Administracja jednak nie obawia się ani jednego, ani drugiego.
Latynosi cierpią
Na jednym nagraniu agenci ICE łomem otwierają drzwi do domu. Na protesty jego mieszkańców i pytania o nakaz odpowiadają, że "naoglądaliście się zbyt wielu filmów". Na innym agent odpycha kobietę na sądowym korytarzu. Na jeszcze innym wywleka mężczyznę z samochodu na oczach jego rodziny i sąsiadów.
Ludzie o latynoskich rysach bywają zatrzymywani nawet po okazaniu dokumentów potwierdzających ich prawo do pobytu w USA (bo dokumenty mogą być sfałszowane, twierdzą agenci). To właśnie przedstawiciele tej mniejszości są najbardziej narażeni na działania agentów ICE, bo przez lata przybysze z krajów latynoskich stanowili trzon nielegalnej imigracji do USA. Teraz ci przebywający w USA legalnie, a nawet posiadający amerykańskie obywatelstwo są najczęstszymi ofiarami pomyłek ICE. To może mieć konsekwencje polityczne.
W 2024 roku Donald Trump wygrał, ponieważ udało mu się znacząco poszerzyć krąg swoich wyborców. Najbardziej spektakularne przesunięcia elektoratu nastąpiły wśród młodych mężczyzn, ale również, co niektórych zaskakiwało, wśród Latynosów.
Amerykanie latynoskiego pochodzenia, często bardziej konserwatywni obyczajowo, dali się przekonać, że rządy Trumpa mogą przynieść poprawę sytuacji gospodarczej. Jego antyimigrancka retoryka nie martwiła ich aż tak bardzo, w końcu są obywatelami amerykańskimi. Trump zaś podkreślał, że deportacje uderzą w pierwszym rzędzie w przebywających w USA nielegalnie kryminalistów. Jednak dziś deportacyjna polityka państwa uderza w nich rykoszetem i może zmieniać ich nastawienie do prezydenta.
Od lutego do września poparcie dla Trumpa wśród latynoskich wyborców spadło z 43 do 39 proc., ale wśród najmłodszej grupy wiekowej 18-29 lat z 44 do zaledwie 33 proc. To jeszcze nie katastrofa, ale trend jest wyraźny. W połączeniu z możliwymi negatywnymi konsekwencjami polityki gospodarczej Trumpa (cła), które będą bardziej odczuwalne dla niezamożnych obywateli, poparcie dla prezydenta i jego obozu wśród Latynosów może się znacząco skurczyć.
Więcej niż siły zbrojne wielu krajów
Działania ICE nie będą tanie. W ostatnich latach agencja dokonywała przeciętnie pomiędzy 10 a 20 tys. zatrzymań miesięcznie. Gdyby miało się spełnić założenie administracji (3000 aresztowań dziennie), liczba ta musiałaby podskoczyć do nawet 90 tys.
To jednak rodzi istotne problemy - po pierwsze do niedawna agencja liczyła ledwie kilka tysięcy przeszkolonych agentów, zdolnych dokonywać aresztowań. Po drugie zaś, gdyby udało się tyle osób zatrzymać, gdzieś trzeba by je było skierować, zanim uda się doprowadzić do deportacji. To dlatego w ostatnich miesiącach ze strony administracji pojawiały się rozmaite projekty, od wysyłania imigrantów do owianego złą sławą więzienia Guantanamo do otwarcia kontrowersyjnego Aligator Alcatraz na bagnach Florydy.
By sprostać stawianym przed agencją zadaniom, ICE będzie potrzebowało o wiele więcej środków. I te już udało się zapewnić. W ramach "wielkiej, pięknej ustawy" Trumpa, instytucja ma otrzymać 75 mld dolarów do 2029 roku. Oznacza to, że jej budżet wyniesie więcej niż innych agencji federalnych zajmujących się wymiarem sprawiedliwości, w tym FBI. Wiele państw nie może się pochwalić takimi budżetem na obronność, jakim będzie dysponowało ICE. Dzięki temu liczba agentów ma się zwiększyć o 10 tys., a liczba dostępnych miejsc w więzieniu o 100 tys.
Element teatru?
Działania ICE to także część większej strategii. Administracja Trumpa chce nie tylko zatrzymać tych, którzy próbują nielegalnie przekroczyć granicę i deportować tych, którym już się to udało. Chodzi również o wzbudzenie strachu przed możliwymi działaniami amerykańskiego państwa: patrząc na to, co się dzieje, ludzie mają sami podejmować decyzję o pozostaniu w swoim kraju albo o powrocie z USA. Do tego również doskonale nadają się obrazki z zamaskowanymi agentami, wybijającymi szyby w samochodach.
Administracja od początku zachęca do samodeportacji. Aplikacja na telefon, stworzona za czasów administracji Bidena, by ułatwić umawianie spotkań dla starających się o azyl została przerobiona na narzędzie, dzięki któremu można zgłosić chęć deportacji.
Na zachętę amerykańskie państwo wypłaci deportującym się imigrantom tysiąc dolarów. W mediach nie brakuje historii osób, które zdecydowały się na taki krok. Departament Bezpieczeństwa Krajowego twierdzi, że w pierwszych miesiącach prezydentury Trumpa z tej możliwości skorzystało 1,6 mln ludzi. Kolejne 400 tys. miało zostać deportowane przez amerykańskie służby.
Andrzej Kohut













