W ostatnich latach Chiny są na ustach wszystkich. Miały zdetronizować Stany Zjednoczone jako najpotężniejsza gospodarka globu, ale zanim do tego doszło, stały się głównym "bohaterem" pandemii koronawirusa, która na ponad dwa lata wstrząsnęła całym światem. Kiedy COVID-19 został, przynajmniej na razie, opanowany, Państwo Środka stało się drugoplanowym bohaterem wojny w Ukrainie i od półtora roku jest w niej cichym wspólnikiem putinowskiej Rosji. Jakby tego było mało, w powietrzu wciąż wisi też groźba gospodarczo-militarnego konfliktu ze Stanami Zjednoczonymi o Tajwan. Amerykanie poważnie obawiają się, że Tajwan może być "kolejną Ukrainą". Na tym jednak lista kłopotów i wyzwań Chińczyków się nie kończy, bo po latach prosperity muszą zmierzyć się również z problemami o charakterze systemowym i strukturalnym. Wszystko to sprawia, że Państwo Środka znajduje się w o wiele trudniejszym położeniu niż jeszcze dekadę temu. Zamiast myśleć o zmianie globalnego porządku, Chiny muszą w pierwszej kolejności skupić się na rozwiązaniu własnych problemów. Po pierwsze: Gospodarka Wyjście Chin z pandemii koronawirusa było z jednej strony długo wyczekiwane, ale z drugiej pokazało, że COVID-19 tylko spotęgował problemy trapiące chińską gospodarkę od dłuższego czasu. Co prawda chiński PKB wzrósł w drugim kwartale 2023 roku o 6,3 proc. rok do roku, ale bez kontekstu te dane nie znaczą zupełnie nic. Kontekst jest natomiast taki, że wzrost okazał się wyraźnie niższy (o 1 pkt proc.) od tzw. konsensusu rynkowego, czyli mediany prognoz analityków i ekonomistów. Zresztą już w 2022 roku Chinom nie udało się osiągnąć założonego na 5,5 proc. dość ostrożnego poziomu wzrostu PKB (ostatecznie udało się dobić do ledwie 5 proc.). Nie to jest jednak największym problemem Chińczyków. Problem tkwi w tym, że prognozy na przyszłość mówią, że najgorsze dopiero przed nimi. W miejscu stoi branża budowlana i nieruchomości, jedna z kluczowych gałęzi chińskiej gospodarki, która notuje spadki inwestycji rok do roku na poziomie nawet 20 proc. Bezrobocie wśród młodych Chińczyków właśnie osiągnęło rekordowy pułap 21,3 proc., co przy błyskawicznie starzejącym się społeczeństwie jest już nie tyle dzwonkiem alarmowym, ale głośno wyjącą syreną. Co więcej, chiński eksport również przeżywa zapaść. W czerwcu skurczył się rok do roku o 12,4 proc., co znacznie przekroczyło przewidywania analityków rynku. To najgorszy wynik od ponad trzech lat. Co więcej, tym dotkliwszy, że eksport odpowiada za ponad 20 proc. chińskiego PKB i jest głównym silnikiem wzrostu gospodarczego. Lista problemów jest jednak dłuższa. Chiny zmagają się też z coraz szybciej rosnącym i powoli wymykającym się spod kontroli długiem publicznym. Analizy z kwietnia tego roku pokazywały, że chiński dług wzrósł rok do roku o ponad jedną trzecią (36,18 proc.) - z 10,53 do 14,34 bln dolarów. To jednak oficjalne dane, które nie oddają powagi sytuacji. Międzynarodowy Fundusz Walutowy w 2022 roku ocenił, że ukryty dług to kolejne 9,2 bln euro, przy czym kwota ta ma się podwoić do 2027 roku. Goldman Sachs, jeden z największych banków inwestycyjnych na świecie, szacuje natomiast, że całkowity dług publiczny Chin to 23 bln dolarów, czyli 126 proc. chińskiego PKB (znacznie więcej niż oficjalne dane mówiące o 77 proc.). Dla porównania, dług Stanów Zjednoczonych między kwietniem 2022 a kwietniem 2023 wzrósł o zaledwie 4,28 proc., czyli 1,3 bln dol. - niemal trzykrotnie mniej niż w przypadku Chin. Analitycy rynku i ekonomiści są zgodni co do diagnozy: chiński model rozwojowy, który przez ostatnie dekady dynamicznie pchał rodzimą gospodarkę naprzód, wyczerpał się. Wielkie inwestycje publiczne i pompowanie setek miliardów dolarów w infrastrukturę nie wyciągną Chin z kłopotów. Pekin musi postawić na konsumpcję wewnętrzną oraz usługi. Tyle że to wymagałoby kopernikańskiego przewrotu w chińskiej gospodarce. I polityce. Zwłaszcza ta druga kwestia będzie nie lada wyzwaniem dla chińskiego przywódcy Xi Jinpinga. Po drugie: Demografia Niedomagająca gospodarka to niejedyna czerwona flaga dla władz w Pekinie. Drugą, równie poważną, jest sytuacja demograficzna. Przez dekady Chiny uchodziły za najludniejszy kraj świata, który ustawowo musiał regulować kwestię przyrostu naturalnego. Niesławna "polityka jednego dziecka" - ostatecznie zniesiona w 2016 roku - w końcu odbija się Pekinowi czkawką. W 2022 roku wskaźnik urodzeń w Chinach osiągnął historyczne minimum - ledwie 6,77 na 1000 mieszkańców. W tym samym roku populacja Chińczyków skurczyła się aż o 850 tys. - to najwyższy wynik od początku lat 60. XX wieku i tzw. Wielkiego Głodu, czyli efektu katastrofalnej polityki społeczno-gospodarczej Mao Zedonga. Odgórne, polityczne tłumienie dzietności chińskiego społeczeństwa w połączeniu z jego bogaceniem się i rosnącą długością życia sprawiło, że piramida wiekowa przechyliła się bardzo mocno w stronę seniorów. Mówiąc najprościej: niedługo w Chinach nie będzie komu pracować na emerytów i rencistów. Obecnie 68 proc. chińskiego społeczeństwa znajduje się w wieku produkcyjnym, ale to o 6 pkt proc. mniej niż dekadę temu. Prognozy przewidują dalsze spadki - w 2050 roku osoby w wieku produkcyjnym będą stanowić już tylko około połowy chińskiego społeczeństwa. ONZ szacuje, że w 2100 roku Chiny będą liczyć jedynie 800 mln mieszkańców. To spadek niemal o połowę względem dzisiejszych 1,4 mld. Przez lata tzw. dywidenda demograficzna napędzała chińską gospodarkę i marzenie o dogonieniu, a potem przegonieniu, Zachodu. Dzisiaj czarno na białym widać, że ta dywidenda jest już historią. Teraźniejszością jest coraz dotkliwszy kryzys demograficzny, który przy braku stosownych reform społeczno-gospodarczych w perspektywie kilkunastu lat może rzucić Chiny na kolana. Po trzecie: Geopolityka Źle dzieje się nie tylko na krajowym podwórku. Na arenie międzynarodowej pozycja i przede wszystkim reputacja Chin też bardzo mocno ucierpiała. Po pierwsze, mimo poważnych wewnętrznych turbulencji, Chiny wciąż dążą do zmiany światowego porządku. Celem Pekinu jest złamanie hegemonii Zachodu, a przede wszystkim Stanów Zjednoczonych, i stanie się dominującą siłą w światowej geopolityce. Państwo Środka w tym celu mocno zacieśniło więzi z putinowską Rosją, która ma dokładnie ten sam cel. Milczące poparcie dla inwazji na Ukrainę sprawiło jednak, że w wielu stolicach na Zachodzie przywódcom spadły łuski z oczu i zrozumieli, że Chiny są potencjalnie znacznie większym zagrożeniem od Putina i Rosji. Po drugie, Chiny nie wyszły tak, jak zakładały, na konfrontacji ze Stanami Zjednoczonymi. Na razie ta konfrontacja miała aspekt wyłącznie gospodarczy, ale Chiny bardzo mocno odczuły ją w dziedzinie nowych technologii. Dzisiaj próbują uniezależnić się technologicznie od Amerykanów i Zachodu, jednak jest to proces na lata, o ile nie dekady. A w geopolitycznej "poczekalni" jest też przecież kwestia Tajwanu, którego autonomia coraz mocniej drażni władze w Pekinie, a który może liczyć na pełne wsparcie Amerykanów. Trudno prognozować, w którą stronę pójdzie ten spór, ale ewentualny konflikt militarny byłby dla Chin i chińskiej gospodarki crash testem, którego Państwo Środka mogłoby nie wytrzymać. Wreszcie po trzecie, gospodarczo-geopolityczny ekspansjonizm Chin spotyka się z coraz mocniejszym oporem narodów będących po drugiej stronie barykady. Unia Europejska zdała sobie sprawę, że nie może powtórzyć błędów, które kilka, kilkanaście lat temu popełniła wobec Rosji i musi ograniczyć wpływy Chin, dopóki jest to jeszcze możliwe. W basenie Pacyfiku świadomość chińskiego zagrożenia również wzrosła. Chociaż na lipcowym szczycie NATO w Wilnie nie udało się, z powodu weta Francji, przeforsować utworzenia biura łącznikowego Sojuszu w Tokio, to zbliżenie NATO z Koreą Południową, Japonią, Australią i Nową Zelandią jest faktem. Co więcej, pogłębia się. Chiny zaczynają tracić wpływy nawet na swoim własnym podwórku. A to tylko kolejny kamyczek do ogródka Xi Jinpinga, który chociaż dopiero co zapewnił sobie reelekcję, to najbliższe lata będzie mieć bardzo pracowite, jeśli nie chce przejść do historii jako ten, za rządów którego chiński sen o potędze runął jak domek z kart.