- Chińczycy zaczynają przegrywać starcie o Europę, aczkolwiek nadal nie tak bardzo, jak byłoby to potrzebne, że wyeliminować zagrożenie ze strony Pekinu. To zagrożenie ma charakter systemowy, nie tylko dotyczący kwestii gospodarczych, ale całego ładu międzynarodowego - mówi w rozmowie z Interią dr Marcin Przychodniak, analityk ds. Chin z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM). Andrzej Byrt, były ambasador RP w Niemczech i Francji, dodaje: - Unia Europejska powinna połączyć siły i wesprzeć Stany Zjednoczone w sporze z Chinami. Problemem może być jednak postawa Francji. Francja - ostatni bastion Chin w Europie Wyraźny prochiński zwrot Francji można zauważyć od co najmniej kilku miesięcy. Przełomowym momentem była kwietniowa wizyta Macrona w Chinach, gdzie francuskiemu prezydentowi towarzyszyła liczna delegacja m.in. ludzi francuskiego biznesu. W drodze powrotnej, podczas spotkania z dziennikarzami, Macron przedstawił swoją wizję relacji Europy z Chinami. Francuski polityk uznał w kontekście amerykańsko-chińskiego sporu o Tajwan za "wielkie ryzyko" fakt, że Europa "zostaje uwikłana w kryzysy, które nie są nasze, co uniemożliwia jej budowanie swojej strategicznej autonomii". Koncepcja "strategicznej autonomii Europy" to zresztą polityczna idée fixe Macrona. W jego wizji Francja odgrywałaby w takim scenariuszu rolę trzeciego mocarstwa między Chinami i Stanami Zjednoczonymi. Mocarstwa równoważącego napięte relacje na linii Waszyngton-Pekin. Jak powiedział Macron, "nie chcemy popadać w logikę blok kontra blok". Słowa francuskiego prezydenta spotkały się wówczas z bardzo ciepłym przyjęciem przez chińskie, prorządowe media. Powiązany z Komunistyczną Partią Chin (KPCh) "Global Times" uznał wypowiedź Macrona za "słowa prawdy" i wynik "długotrwałej obserwacji i refleksji". Chiński dziennik chwalił stanowisko Macrona za "względnie obiektywną i racjonalną drogę" dla Europy, zgodną z "jej własnymi interesami". Chiny, czyli zagrożenie Problem Macrona polega na tym, że jego wizji relacji z Chinami nie podzielają partnerzy w NATO i w Unii Europejskiej. W Sojuszu został samotną wyspą, która blokuje zbliżenie NATO z państwami Azji Południowo-Wschodniej i Oceanii. Jednak blokuje nieskutecznie, bo to zbliżenie stało się faktem - na szczycie w Wilnie już po raz drugi pojawiły się delegacje Korei Południowej, Japonii, Australii i Nowej Zelandii. Grupa wspomnianych czterech państw nosi nawet kodową nazwę AP4, co z angielskiego rozwija się do Asia Pacific Partners (pol. partnerzy z Azji i Pacyfiku). - Macron zapatrzył się na Erdogana - on też jest w NATO, teoretycznie jest po stronie Zachodu, a robi, co mu się podoba, handluje z Rosją i stawia sojuszników przed faktami dokonanymi. Jak na przykład w sprawie zgody na członkostwo Szwecji w NATO - mówi w rozmowie z Interią Andrzej Byrt. Były ambasador RP w Niemczech i Francji uważa, że o ile turecki prezydent ostro grał o kontrakt na amerykańskie myśliwce F-16, tak jego francuski odpowiednik chce ugrać jak najwięcej dla francuskiego biznesu i przemysłu. Byrt wskazuje tu również na osobiste ambicje polityczne Macrona "nawiązujące do niezależnych kroków podejmowanych wcześniej przez de Gaulle'a". W ocenie naszego rozmówcy francuski polityk chce zamanifestować niezależność i siłę swojego kraju jako tego, który decyduje o strategicznych kwestiach jak przyszłość relacji UE-Chiny. Jednak w tej kwestii Macron jest na unijnym marginesie. W marcu tego roku zgoła odmienne stanowisko przedstawiła Ursula von der Leyen. Przewodnicząca Komisji Europejskiej nie nawoływała do całkowitego zerwania relacji z Chinami - z obiektywnych przyczyn jest to niemal niemożliwe - ale do minimalizacji ryzyka ze strony Państwa Środka i uniezależniania Europy od Chin w kluczowych dla bezpieczeństwa Starego Kontynentu obszarach. Stanowisko von der Leyen bardzo wyraźnie widać w zaprezentowanej w połowie lipca przez Niemcy - do niedawna drugi kluczowy adwokat dbania o relacje europejsko-chińskie - nowej strategii wobec Chin. Przedstawia ona Państwo Środka jako potencjalne zagrożenie dla Europy i przestrzega przed zależnością od Chin w dziedzinach kluczowych dla szeroko pojętego bezpieczeństwa. - Można mieć do tej strategii sporo zastrzeżeń, ale bez wątpienia pokazuje zmianę myślenia o Chinach w Unii Europejskiej - ocenia dokument dr Marcin Przychodniak, analityk ds. Chin z PISM. Jego zdaniem nowa niemiecka strategia "daje dużo nadziei na nowe podejście wobec Chin". - Osłabienie możliwości rozwoju chińskich wpływów gospodarczych w Europie to dłuższy proces, ale on już się zaczął i zmiana nadejdzie - przekonuje w rozmowie z Interią dr Przychodniak. - Co do tego, że należy rolę Chin ograniczać i trzymać je na bezpieczny dystans, nikt nie ma już w UE wątpliwości. Od tej zmiany nie ma odwrotu - dodaje. Co na to sami Europejczycy? Koncepcja Macrona rozmija się też z nastrojami Europejczyków. Ci coraz podejrzliwiej patrzą na wschodnie mocarstwo i jego imperialne zakusy. Badanie Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych z kwietnia tego roku - obszernie opisywaliśmy je na łamach Interii - pokazuje, że ponad jedna trzecia badanych z 11 europejskich państw uważa Chiny za rywala, z którym musimy konkurować (24 proc.) albo wręcz wroga, z którym pozostajemy w konflikcie (11). Za sojusznika, który podziela nasze interesy i wartości, uważa Chiny zaledwie 3 proc. respondentów. Europejczycy niechętnie patrzą też na gospodarczą ekspansję Chin na Starym Kontynencie. 65 proc. badanych nie życzy sobie, żeby chińskie firmy kontrolowały w Europie kluczową infrastrukturę jak porty czy mosty. 43 proc. nie chce nawet, żeby Chińczycy takie inwestycje na Starym Kontynencie realizowali. 59 proc. respondentów krytycznie ocenia kupno przez chińskie firmy gazet w krajach europejskich. 52 proc. nie chce, żeby podmioty z Chin nabywały europejskie firmy technologiczne. Europejczycy nie chcą nawet sprzedawać Chińczykom swoich klubów piłkarskich - tu mamy 42 proc. takich odpowiedzi. Co ważne, w każdym z powyższych przypadków procent sceptyków zauważalnie przewyższał zwolenników mocniejszego wpuszczenia Chin na europejski rynek. - Nauczeni rosyjską lekcją Europejczycy stawiają Chinom wyraźne granice zarówno w polityce międzynarodowej, jak i w handlu - przyznał w rozmowie z Interią w połowie czerwca dr Paweł Zerka. - W tej pierwszej kwestii czerwoną linią jest militarne wsparcie dla Rosji w wojnie w Ukrainie, w przypadku handlu - zbyt mocne wejście kapitału i firm chińskich na europejski rynek - doprecyzował starszy analityk w Europejskiej Radzie Spraw Zagranicznych. Mówi dr Marcin Przychodniak z PISM: - Trendu rozluźniania relacji unijno-chińskich nie da się powstrzymać. W tę stronę idzie polityka UE, ale też Europy jako całości. W przypadku jednych państw idzie to szybciej, a w przypadku innych (jak Francja) wolniej. Ale nowy trend jest faktem i nikt tego nie zmieni - Chiny są postrzegane w Europie jako państwo, które bezpośrednio albo pośrednio zagraża europejskiemu bezpieczeństwu. Europa stawia na Amerykę Nasi rozmówcy są zgodni co do tego, że Chiny przegrywają starcie ze Stanami Zjednoczonymi o względy Europy, a zwłaszcza Unii Europejskiej. Kluczową rolę odegrała tu wojna w Ukrainie, która pokazała, że transatlantyckie partnerstwo jest potrzebniejsze niż kiedykolwiek wcześniej, a co więcej - że unijno-amerykański tandem może z powodzeniem rozdawać karty w światowej polityce, jednocześnie broniąc zachodnich, demokratycznych wartości. - Nie ma dzisiaj w UE, czy szerzej w całej Europie, państw ani instytucji, które poważnie traktowałyby pytanie, kto jest partnerem Unii: Chiny czy Stany Zjednoczone. Odpowiedź jest dla wszystkich oczywista i nawet Chiny się już z tym faktem pogodziły - nie ma wątpliwości dr Marcin Przychodniak z PISM. Dr Paweł Zerka z Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych: - Europejczycy mają silną chęć, żeby być w relacjach międzynarodowych kimś innym niż Chiny, Rosja, Stany Zjednoczone, innym niż tradycyjne mocarstwa globalne. Mają silną chęć, żeby być normatywnym aktorem polityki międzynarodowej, który stawia na wartości, który broni demokracji i praw człowieka. Ponieważ Chińczycy nie są w stanie odwrócić ani nawet zatrzymać niekorzystnego dla siebie trendu i słabnącej pozycji na Starym Kontynencie, starają się minimalizować negatywne konsekwencje. Stosują do tego swoje gospodarcze wpływy i soft power, próbując zasiewać wątpliwości w szeregach UE i rozbijać wspólny front Unii wobec Chin. - Pekin próbuje forsować scenariusz, w którym kluczowa jest kooperacja między UE a Chinami, dialog i komunikacja, a nie działania ofensywne w postaci sankcji, ceł czy wymierzonej w Chiny legislacji - analizuje dr Przychodniak. - Wiara części państw unijnych w taki przekaz jest bardzo naiwna i krótkowzroczna, choć po części pewnie wynika z racjonalnych dzisiaj przesłanek. Jest to jednak podejście zbyt podobne do wcześniejszej polityki wobec Rosji, która wiemy, jak się skończyła - przestrzega analityk ds. Chin. W Europie są tego jednak świadomi, co potwierdzają konkluzje niedawnego szczytu NATO w Wilnie, w których Chiny zostały wspomniane w bardzo jednoznacznym kontekście. Państwo Środka oskarżono o wykorzystywanie wszelkich dostępnych narzędzi w celu "poszerzania globalnych wpływów, projekcji siły, jednocześnie pozostając nieprzejrzystymi co do swojej strategii, zamiarów i ekspansji militarnej". Chiny oskarżono też o wykorzystywanie "swoich wpływów gospodarczych do tworzenia strategicznych zależności" i przestrzeżono przed planami dozbrojenia Rosji w wojnie w Ukrainie.