Jak informował na początku maja dziennik "Nikkei Asia", placówka w Tokio ma zostać otwarta w przyszłym roku. Jej celem jest usprawnienie kontaktu NATO z głównymi sojusznikami w regionie - Japonią, Koreą Południową, Australią i Nową Zelandią. Jeśli chodzi o kwestie robocze, to punkt ciężkości zostanie położony na wyzwania geopolityczne w Azji Południowo-Wschodniej, nowe zagrożenia technologiczne, a także cyberbezpieczeństwo. Japonia. Partner numer jeden - Powodem, dla którego o tym rozmawiamy, jest fakt, że od momentu agresji Rosji na Ukrainę świat stał się dużo bardziej niestabilny - tak decyzję o zacieśnieniu współpracy z NATO wyjaśnił Yoshimasa Hayashi. Szef japońskiej dyplomacji podkreślił, że wywołana przez Władimira Putina wojna wywołuje reperkusje daleko poza granicami Europy i zmusiła Japonię do przemyślenia kwestii bezpieczeństwa w regionie. Mówi Artur Kacprzyk, analityk ds. NATO i polityki bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM): - Po obu stronach rośnie przekonanie, że bezpieczeństwo Europy i Indo-Pacyfiku jest ze sobą powiązane. Decyduje o tym wzrost potęgi Chin, a jednocześnie zacieśnienie ich współpracy z Rosją i nasilenie rywalizacji chińsko-amerykańskiej. Jego słowa potwierdza reakcja samego NATO. Oficjalnie Sojusz niechętnie komentuje szczegóły nowego rozdziału współpracy z Japonią. Jednak informacje przekazane w tej sprawie przez NATO są wymowne. - Jak powiedział podczas lutowej wizyty w Tokio sekretarz generalny, wśród partnerów NATO nie ma bliższego i dysponującego większym potencjałem niż Japonia. Podzielamy te same wartości, mamy te same interesy i zmartwienia, włączając w to wsparcie dla Ukrainy i odpowiedź na wyzwanie dla globalnego bezpieczeństwa, jakie stanowią autorytarne reżimy - przyznała w rozmowie z "Guardianem" Oana Lungescu, rzeczniczka prasowa NATO. Jak dodała, "nasze partnerstwo z Japonią zyskuje na sile". Azja Wschodnia, czyli beczka prochu Informacja o planowanym otwarciu biura łącznikowego NATO w Tokio ujrzała światło dzienne w nieprzypadkowym czasie. W dniach 19-21 maja w Hiroszimie odbędzie się szczyt grupy G7. Wybór lokalizacji jest symboliczny, bowiem jednym z tematów, na poruszeniu których bardzo zależy Japonii, jest rozbrojenie arsenałów nuklearnych. Najwięcej uwagi zostanie jednak poświęcone chińsko-rosyjskiej współpracy i coraz większej aktywności wojskowej obu państw w regionie Pacyfiku. Efektem tego są coraz bardziej napięte relacje między kluczowymi graczami w regionie. Chiny gromadzą coraz więcej marynarki i lotnictwa w bezpośrednim sąsiedztwie Japonii, raz po raz przeprowadzając ćwiczenia swoich sił zbrojnych. W dialogu między krajami Pekin ponownie odkurzył temat leżących na Morzy Południowochińskim Wysp Senkaku. Kontroluje je Japonia, ale Chiny uważają archipelag za swoje terytorium. Na linii Tokio-Moskwa relacje wcale nie są lepsze. Japończycy otwarcie zaangażowali się w pomoc Ukrainie, z kolei Rosja przeprowadza wspólne patrole z Chinami na zachodnim Pacyfiku, a także organizuje ćwiczenia własnej floty na wodach pomiędzy Rosją i Japonią. W ostatnich miesiącach nie obyło się też bez wojskowych prowokacji ze strony Rosji. W kwietniu rosyjska flota przeprowadziła na Morzu Japońskim ćwiczenia ze zwalczania okrętów podwodnych. W marcu, również na Morzu Japońskim, rosyjskie kutry rakietowe wystrzeliły pociski manewrujące cruise w stronę sfingowanego celu. Na tym jednak nie koniec. Gdy w marcu japoński premier Fumio Kishida złożył niezapowiedzianą wizytę w Ukrainie, dwa rosyjskie bombowce strategiczne zdolne do przenoszenia głowic nuklearnych krążyły nad japońskim wybrzeżem przez ponad siedem godzin. Nic dziwnego, że japoński rząd zapowiedział niedawno największą rozbudowę sił zbrojnych od czasu drugiej wojny światowej. - Azja Wschodnia to beczka prochu - mówi w rozmowie z Interią Radosław Pyffel, ekspert Instytutu Sobieskiego ds. polityki międzynarodowej i Azji. - W całym regionie mamy bardzo wiele bardzo różnych napięć, zazwyczaj dotyczących sporów terytorialnych i przypadkowych albo nieprzypadkowych incydentów. Kolejnym obszarem potencjalnych niepokojów i destabilizacji jest, zresztą już od kilku dekad, Półwysep Koreański i często nieprzewidywalna polityka Korei Północnej - dodaje autor książki "Biznes w Chinach". Amerykanie prą na wschód Szczególnie zainteresowane poszerzeniem i umocnieniem wpływów NATO w basenie Pacyfiku są Stany Zjednoczone, czyli najpotężniejszy członek Sojuszu. - To Amerykanie zapoczątkowali w 2018 roku dyskusję w NATO na temat wyzwań ze strony Chin. I to oni najmocniej zabiegają o zacieśnianie relacji NATO z partnerami z Indo-Pacyfiku. Widzą w tym sposób na wzmocnienie odstraszania Chin, ale i Rosji - przypomina w rozmowie z Interią Artur Kacprzyk z PISM. Dla Waszyngtonu basen Pacyfiku jest kluczową strefą wpływów i nie zmieniła tego nawet wojna w Ukrainie, w której Amerykanie mocno wspierają Kijów finansowo i wojskowo. To jednak wciąż Chiny, a nie Rosja pozostają rywalem numer jeden dla Stanów Zjednoczonych. - Amerykanie uważają Chiny za większe zagrożenie niż Rosję. Bo Chiny dysponują o wiele większym potencjałem gospodarczym, ludnościowym i technologicznym. Ustępują Rosji znacznie w siłach nuklearnych, lecz są silniejsze jeśli chodzi o wojska konwencjonalne - analizuje Kacprzyk. Radosław Pyffel z Instytutu Sobieskiego dodaje, że Stany Zjednoczone "próbują otoczyć Chiny swego rodzaju kordonem sojuszników". Celem, po pierwsze, jest zwiększenie wpływów Zachodu i NATO w regionie, a po drugie przygotowanie się na ewentualną konfrontację z Państwem Środka. Pytaniem pozostaje kwestia determinacji regionalnych sojuszników Ameryki. - Gotowa do tego na pewno jest Australia, a po ostatniej wizycie prezydenta Ferdynanda Marcosa Jr wygląda na to, że również Filipiny. Nowa Zelandia już chyba znacznie mniej, ze względu na bliskie relacje gospodarcze z Chinami. Japonia? Teraz wykorzystała okazję, żeby ustawić się w lepszej pozycji wobec Stanów Zjednoczonych - ocenia sytuację w Azji Południowo-Wschodniej Pyffel. I dodaje: - Umowa między Amerykanami i Japończykami była taka, że Japonia w kwestiach militarnych może wyłącznie się bronić, natomiast teraz może dokonywać również uderzeń wyprzedzających wobec Chin. Japończycy są więc znów panami własnego losu. Wiele wskazuje że złączą go z Ameryką. Wielka gra o Tajwan Takie złączenie losów nie uśmiecha się z oczywistych względów Chinom. W reakcji na doniesienia o otwarciu biura łącznikowego NATO w Tokio rzecznik prasowy chińskiego MSZ Mao Ning stwierdził, że "Azja jest obiecującym miejscem kooperacji i rozwoju, więc nie powinna stać się areną walk geopolitycznych". - Ciągła ekspansja NATO na wschód w regionie Azji i Pacyfiku, mieszanie się w kwestie regionalne, próby zniszczenia regionalnego pokoju i stabilności oraz dążenie do konfrontacji wymagają najwyższej czujności krajów naszego regionu - podkreślił chiński dyplomata. W obecnej sytuacji widzimy, jak w rzeczywistości wygląda realizacja przyjętej w połowie zeszłego roku na szczycie w Madrycie nowej koncepcji strategicznej NATO. Co prawda to Rosja została w niej uznana przez państwa Sojuszu za wroga i potencjalne źródło ataku, jednak i Państwu Środka poświęcono wówczas dużo uwagi. Chiny zostały bowiem określone jako coraz większe zagrożenie dla NATO ze względu na systemową rywalizację z państwami demokratycznymi oraz strategiczną współpracę z Rosją. Państwa członkowskie zgodziły się m.in. co do tego, że polityka i ambicje Chin pośrednio wpływają na bezpieczeństwo członków Sojuszu, a długoterminowe cele Pekinu są niezgodne z interesami NATO. Rozmówcy Interii podkreślają jednak w tej sytuacji dwie ważne odnotowania kwestie. Po pierwsze, stworzenie biura łącznikowego NATO w Tokio nie będzie najpoważniejszym punktem zapalnym w relacjach Chiny-NATO czy nawet Chiny-Stany Zjednoczone. Te relacje są dzisiaj na tyle złe, że poważniejszych punktów spornych nie brakuje - np. dozbrajanie Tajwanu przez Amerykanów na podobnych zasadach co Ukrainy. Po drugie, nie ma mowy o rozszerzeniu NATO o państwa Azji Południowo-Wschodniej, ponieważ byłoby to niezgodne z zapisami Traktatu Północnoatlantyckiego. - Nie ma woli politycznej, by to zmieniać. A zresztą państwa Indo-Pacyfiku mają swoje umowy sojusznicze ze Stanami Zjednoczonymi - wyjaśnia Artur Kacprzyk z PISM. Waszyngtonowi nie chodzi jednak o poszerzenie składu NATO o Japonię czy Koreę Południową. Biały Dom patrzy przede wszystkim na Tajwan i chce zadbać o to, żeby nie stał się azjatycką wersją Ukrainy, gdzie rolę Rosji odegrałyby Chiny. Wprost powiedział o tym zresztą premier Japonii Fumio Kishida: - Dzisiejsza Ukraina może być jutrzejszą Azją Wschodnią. I w NATO, i w Azji Południowo-Wschodniej wnioski po agresji Rosji na Ukrainę zostały wyciągnięte. Nikt nie chce powtórki z rozrywki w innych częściach świata, dlatego tym razem Zachód woli działać wyprzedzająco. - Tak, Amerykanie przygotowują się do obrony Tajwanu w razie inwazji Chińskiej Republiki Ludowej - nie pozostawia złudzeń Artur Kacprzyk z PISM.