Etat dla Polaka - jedziemy na saksy
Podwójne opodatkowanie, przedłużone okresy przejściowe, restrykcje i ograniczenia - czy opłaca się jeszcze jeździć na saksy do "starej" Unii?
Dokładnie dwa lata od naszego wejścia do UE swoje rynki pracy otwierają przed Polakami Finlandia, Hiszpania, Portugalia oraz Grecja. Niemcy i Austria zapowiedziały kategorycznie, że tego nie zrobią i przedłużą okresy przejściowe o kolejne trzy lata.
Już wcześniej mogliśmy pracować w Irlandii, Wielkiej Brytanii, Szwecji, krajach bałtyckich - na Litwie, Łotwie i w Estonii, a także w Czechach, na Słowacji, Węgrzech, w Słowenii i na Cyprze.
Z pewnymi ograniczeniami pracy można szukać we Francji, we Włoszech, Belgii i Luksemburgu. Do końca roku decyzję ma podjąć Holandia - póki co restrykcje zostaną utrzymane.
Zanim jeszcze 10 państw-kandydatów zostało przyjętych do Wspólnoty, w krajach "piętnastki" pojawiły się obawy przed masową migracją taniej siły roboczej z Europy Środkowej i Wschodniej. Choć nic takiego się nie stało, na wszelki wypadek rynki pracy pozamykano przed przybyszami albo obwarowano co najmniej dwuletnimi okresami przejściowymi. Tylko Szwecja, Irlandia i Wielka Brytania nie zdecydowały się na ograniczenia w pracy dla obywateli nowo przyjętych państw. I, jak pokazują badania, świetnie na tym wyszły.
Wyspy obiecane
- Imigracja okazała się eliksirem dla gospodarki. Odmłodziła brytyjską siłę roboczą i uczyniła ją bardziej mobilną i elastyczną - powiedział Peter Spencer, główny doradca ekonomiczny ośrodka prognoz gospodarczych Ernst & Young Item Club.
Imigranci z 10 nowych krajów UE, wśród których Polacy stanowią ok. 56 proc., pracują głównie w przemyśle i rolnictwie, choć korzyści odnoszą również inne sektory, w tym usługi i budownictwo.
Dodatkowy przychód z podatków szacowany jest na 300 mln funtów szterlingów w tym roku, 500 mln funtów w 2007 roku i 1,3 mld funtów w okresie 2007-2008.
Czy Polacy pracujący za granicą są równie zadowoleni? Na pewno nie ci, którzy zarabiają w Wielkiej Brytanii i muszą zapłacić podwójny podatek - zarówno na Wyspach, jak i w ojczyźnie. Protesty pod londyńską ambasadą Polski nic nie zmieniły, bo nie ma polsko-brytyjskiej umowy regulującej rozliczanie się z fiskusem dla osób pracujących za granicą.
Kilka tysięcy euro miesięcznie
Kraje anglosaskie są atrakcyjnym rynkiem pracy dla Polaków czy to ze względu na mniej lub bardziej powszechną znajomość języka, czy może na brak wygórowanych wymagań. Ale nie brakuje rodaków, którzy decydują się na wyjazd w zupełnie innym kierunku - do Finalndii.
Co można robić na dalekiej północy? Jak pisze "Newsweek", powołując się na dane Federacji Fińskich Przedsiębiorców, w zeszłym roku 57 proc. firm z branży budowniczej miało problemy ze znalezieniem pracowników. Najniższa stawka dla robotnika to 7,6 euro na godzinę, wykwalifikowany pracownik z doświadczeniem zarobi już 12,4 euro.
Na pobory rzędu 2 tys. euro miesięcznie mogą liczyć frezerzy, tokarze, spawacze i kierowcy wózków widłowych - wylicza "Newsweek". Ale już lekarz może zarabiać 5 tys. euro - dodaje gazeta.
Choć otwierająca właśnie swój rynek Finlandia nie jest jeszcze tak popularna, jak Irlandia, gdzie mieszka ok. 120 tys. rodaków, to wiele może się tu zmienić. Są jednak dwie przeszkody.
Pierwszą jest język - jak szacuje "Newsweek", chcąc osiąść w Finlandii, trzeba poświęcić ok. 3-4 lat na naukę. Tu lepszy start mają najbliżsi krewni Finów Estończycy - niektórzy dojeżdżają do pracy u sąsiadów z Tallina.
Drugą, o wiele bardziej dotkliwą przeszkodą, jest bardzo niekorzystna umowa między Polską a Finlandią o unikaniu podwójnego opodatkowania.
Na południe
Jeśli nie na północ, to gdzie? Zamiast do mglistego Londynu czy Dublina Polacy coraz częściej jeżdżą na Półwysep Iberyjski, ale... tylko na wakacje. Hiszpania i Portugalia co prawda otwierają się na przybyszów ze wschodniej Europy, ale państwa te - przynajmniej wśród Polaków - nie cieszą się zbytnią popularnością jako miejsce pracy. "Gazeta Wyborcza" przytacza raport, według którego mniej niż 5 proc. Polaków, którzy myślą o pracy za granicą, bierze pod uwagę wyjazd na Półwysep Iberyjski.
Nieco dalej na południe na Polaków czekają Grecy. Zdecydowali oni właśnie, że znoszą restrykcje w dostępie do tamtejszego rynku pracy.
Brakuje rąk do pracy
Wiele państw utrzymało ograniczenia w dostępie do pracy, ale są takie zawody, w których brakuje rąk do pracy. Tam, jak deklarują władze , przyjmą nas z otwartymi ramionami.
We Francji bez przeszkód Polacy znajdą pracę w 61 zawodach. Według przecieków prasowych, potwierdzonych wstępnie przez rząd, dotyczyć to ma głównie robotników budowlanych, cieśli, mechaników, inżynierów niektórych specjalności oraz personelu hoteli, restauracji i barów.
Włochy zwiększą swój kontyngent dla pracowników z Europy Środkowo-Wschodniej z obecnych 75 tys. do 150 tys.
Luksemburg, choć wciąż ma zamknięte granice, zdecydował o wprowadzeniu od maja ułatwień w przyznawaniu pozwoleń na pracę dla obywateli ośmiu państw, które w 2004 roku weszły do Unii. A w takich sektorach jak rolnictwo, uprawa winorośli, hotelarstwo i usługi restauracyjne pozwolenia o pracę będą wydawane "od ręki". W innych sektorach procedury przyznawania pozwoleń Polakom czy Słowakom będą ułatwione "w zależności od sytuacji na rynku".
Jechać czy zostać?
Polacy wyjeżdżali i nadal będą emigrować - bliżej czy dalej - w poszukiwaniu pracy. Ale są też i sytuacje odwrotne - Wrocław przeżywa inwestycyjny boom i chce ściągnąć do pracy rodaków z Londynu.
Europa liberalizuje swoje przepisy o zatrudnieniu z wielu przyczyn, ale nie bez znaczenie jest fakt, że na rozszerzeniu skorzystali wszyscy, także kraje starej "piętnastki", które z obawą patrzyły na "nowych".
Według raportu londyńskiego Centrum Reform Europejskich (Centre for European Reform-CER), pod względem gospodarczym rozszerzenie było ogromnym sukcesem, a wielu firmom ze starej "15" pozwoliło przetrwać. Raport stwierdza jednoznacznie, że "dumping społeczny" czy "nieuczciwa konkurencja" ze strony nowych krajów nie istnieją.
Zarówno stare, jak i nowe kraje skorzystały na rozszerzeniu UE: na inwestycjach i wymianie handlowej. Cena za złączenie Europy wyniosła mniej niż 0,1 procenta unijnego PKB, czyli - jak głosi raport - "o wiele mniej niż myśli wielu zachodnich Europejczyków".
Odrzucony projekt unijnej konstytucji w referendach narodowych, rosnąca niechęć wobec kolejnych etapów rozszerzenia czy też niedawne odrzucenie pierwotnej propozycji dyrektywy o liberalizacji unijnego rynku usług pokazują jednak, że z wynikami raportu nie wszyscy się zgadzają.
Anna Banach