"Po serii badań, które zlecili lekarze, został wypisany do domu" - powiedziała rzeczniczka. Nie ujawniła charakteru obrażeń zwolnionego górnika. W szpitalu w Karwinie było dwóch górników. Jeden z nich został zwolniony do domu już w czwartek wieczorem. W klinice poparzeń i chirurgii plastycznej szpitala w Ostrawie znajdują się dwaj poparzeni górnicy. Jeden z nich walczy o życie, ma poparzone 50 proc. powierzchni ciała. Stan drugiego jest stabilny. Rzeczniczka szpitala w Ostrawie Nadia Chattova powiedziała PAP, że zdaniem lekarzy ich stan zdrowia nie zmienił się w ciągu dnia. Według ostatnich informacji, w wyniku zapalenia się metanu w czeskiej kopalni w Karwinie, zginęło 13 górników. "Informacje od strony czeskiej są następujące: 12 górników ma obywatelstwo polskie, w tym jeden z nich od ponad 20 lat mieszka na terenie Republiki Czeskiej; 13 górnik jest obywatelem czeskim" - mówił w piątek premier, który udał się na miejsce zdarzenia. "Sytuacja w kopalni w Karwinie w Czechach jest nadal dramatyczna. Polskie służby pozostają na miejscu i są gotowe do wsparcia wszelkich działań czeskich ratowników. Rodziny górników i poszkodowani górnicy mogą liczyć na wszelką pomoc ze strony państwa" - napisał szef polskiego rządu. "Podziemny pożar utrudnił prace ratownicze w kopalni CSM w Karwinie" - poinformował z kolei w piątek dyrektor wykonawczy eksploatującej tę kopalnię spółki OKD Boleslav Kowalczyk. Według niego, OKD stara się odizolować strefę pożaru tamami, których budowa potrwa do niedzieli. Polski premier Mateusz Morawiecki, który w piątek przybył do kopalni, powiedział, że działania służb ratowniczych komplikuje panująca w podziemiach bardzo wysoka temperatura. Sięga ona 200 stopni Celsjusza, a w miejscu pożaru jest o wiele wyższa. Jak poinformował w piątek dziennikarzy rzecznik OKD Ivo Czelechovsky, spośród 13 zabitych górników na powierzchni jest tylko ciało jednego, a pozostali są nadal pod ziemią. Na razie nie wiadomo, kiedy będzie można wydobyć zwłoki, nastąpi to nie wcześniej niż po Nowym Roku. " Na miejscu katastrofy górniczej budujemy tamy ochronne, które mają powstrzymać pożar. Na miejscu widoczność jest bardzo zła" - zaznaczył Czelechovsky. Ekspert: Otamowanie pożaru oznacza wielomiesięczną akcję Jak powiedział PAP w piątek b. prezes Wyższego Urzędu Górniczego Piotr Litwa, informacje przekazane przez stronę czeską nt. konieczności otamowania wyrobisk dołowych oznaczają sytuację, w której zaistniały tam pożar jest silny i zagraża rozprzestrzenieniem się w inne rejony kopalni. "W związku z tym podjęto decyzję, aby otamować wyrobiska zagrożone - to ma spowodować ograniczenie dopływu powietrza, a tym samym tlenu do miejsca pożaru" - wyjaśnił ekspert. "Jest to metoda pasywna gaszenia pożaru, która sprowadza się do tego, że po otamowaniu przestrzeni, w której jest pożar, oczekujemy przynajmniej kilka miesięcy, aż będziemy mieli informację - na podstawie pomiarów i badań tzw. gazów pożarowych pobieranych z otamowanej części - że ognisko pożaru zostało ugaszone i można bezpiecznie przystąpić do otwarcia pola pożarowego" - wskazał Litwa. Oznacza to likwidację zabudowanych tam, które odcinały niebezpieczne wyrobiska, aby można było ponownie wejść do tego rejonu i prowadzić dalsze czynności związane z poszukiwaniem poszkodowanych oraz - już po zakończeniu akcji ratowniczej - czynności związane z pracą komisji powypadkowej. "Jeśli ktoś podjął decyzję, której konsekwencją jest otamowanie wyrobisk, w których jest pożar, ale w których wiemy też, że są poszkodowani górnicy - to mamy pełną świadomość, że ci górnicy nie żyją" - przyznał Litwa. "Zresztą taki był przekaz w tej sytuacji" - dodał. B. prezes WUG zaznaczył również, że dotąd skąpe są informacje nt. charakteru zjawiska, które spowodowało katastrofę w czeskiej kopalni. Ich rozszerzenie najpewniej będzie wymagało zaczekania na efekty badań i analiz, które będą prowadzone przez komisję powypadkową. Podobnego zdania jest szef zmiany ratowników Jaroslav Provazek. "Akcja wydobycia górników potrwa dnie i tygodnie. Z mojego doświadczenia wynika, że może to potrwać nawet około 2 tygodn" - mówił. "W tej chwili warunki na dole uniemożliwiają poszukiwania. Tam wciąż jest atmosfera, która grozi wybuchem. Nie możemy tam posłać ratowników. To zbyt ryzykowne. Mamy stuprocentową pewność, że poszkodowani nie żyją. 12 osób. Po nich idziemy. Po każdego z nich, ale oni już nie żyją. Pracujemy, by ratownicy byli bezpieczni i zrobimy wszystko, by górników wydostać" - powiedział Jaroslav Provazek. Gliwce: Śledztwo ws. katastrofy w Karwinie Prokuratura Okręgowa w Gliwicach wszczęła w piątek śledztwo ws. katastrofy w kopalni w Karwinie, w której zginęło 12 polskich górników - poinformowała PAP rzeczniczka prokuratury prok. Joanna Smorczewska. "Wszczęliśmy śledztwo w związku z tym, że wiele ofiar pochodzi z terenu woj. śląskiego" - powiedziała prokurator. Zaznaczyła, że nie sposób na razie określić wszystkich niezbędnych czynności prokuratury w tej sprawie. "W pierwszym etapie będziemy ustalać, ilu Polaków było pod ziemią w chwili wybuchu, a także tożsamość ofiar. Na pewno będziemy ściśle współpracować ze wszystkimi organami czeskimi, które będą dysponować wiedzą w tej sprawie" - dodała Joanna Smorczewska. Eksperci: Stężenie metanu w kopalni musiało być bardzo duże "Stężenie metanu, który w czwartek wybuchł w kopalni CSM w Karwinie zabijając 13 górników, musiało być co najmniej 4,5 raza wyższe od dozwolonego przepisami" - powiedział w piątek agencji CTK rzecznik Czeskiego Urzędu Górniczego Bohuslav Machek. Nie chciał jednak spekulować na temat przyczyn katastrofy, które będą przedmiotem dochodzenia Okręgowego Urzędu Górniczego w Ostrawie. "Jedna rzecz jest jasna, musiała tam być zwiększona koncentracja metanu i musiało dojść do jakiejś inicjacji. Ta inicjacja jest przedmiotem dochodzenia i nie da się na razie nic na ten temat powiedzieć - czy zaistniał tam jakiś wpływ naturalny, błąd ludzki, ewentualnie usterka techniczna, która także mogła spowodować wybuch" - zaznaczył Machek. Znicze i czarna flaga przed kopalnią w Karwinie Przed kopalnią CSM w Karwinie, w której w czwartek wieczorem w wybuchu metanu zginęło 13 górników, zapalono znicze, a na maszcie wywieszono czarną flagę. Nieliczni górnicy, którzy tutaj przychodzą, niechętnie rozmawiają z dziennikarzami. Dominik Maniura, który pracował w kopalni CSM przez sześć lat, powiedział PAP, że musiał tutaj przyjść i zapalić znicz. "Zrobiłem to z szacunku dla górniczej pracy. To byli moi koledzy" - dodał mężczyzna. Według niego jest zbyt wcześnie, żeby określić, co się stało i jaki był przebieg katastrofy. Matka jednego z ratowników Eliszka Gebauerova powiedziała dziennikarzom, że przyjechała do kopalni, żeby sprawdzić, co się z nim dzieje. Niepokój o syna zwiększa fakt, że przed laty przeżyła podobny wypadek, w którym uczestniczył jej mąż górnik. Pracował on w pobliskiej i zlikwidowanej już kopalni. "Tam przed 30 laty też wybuchł i zaczął palić się metan. Mąż był poparzony, trafił do szpitala. Uciekali przed ogniem" - opowiadała Gebauerova. "Syn zawsze mówił, że w kopalni CSM najczęściej zdarzają się tąpnięcia, wybuchu metanu tutaj nie było" - relacjonowała kobieta. Premier Czech przybył do szpitala w Ostrawie Czech Andrej Babisz przybył do szpitala w Ostrawie, aby odwiedzić górników rannych w wypadku w kopalni w Karwinie. Wcześniej wizytę w szpitalu złożył premier Mateusz Morawiecki. Dramatyczna akcja ratunkowa Do katastrofy górniczej w czeskiej kopalni w Karwinie doszło czwartek o godzinie 17.16. W czasie wybuchu pod ziemią pracowało 23 górników. Na początku informowano o pięciu ofiarach śmiertelnych. Tragiczny bilans jednak wzrósł. Władze kopalni poinformowały, że w czwartek doszło tam do zapalenia się metanu, w konsekwencji czego na długości 800 metrów płonął jeden z chodników. Kopalnia jest zamknięta. W Karwinie otworzone zostało centrum kryzysowe, w którym psycholodzy udzielają wsparcia rodzinom ofiar. W nocy z czwartku na piątek do Czech udali się też polscy ratownicy - dwa pięcioosobowe zastępy zawodowego pogotowia górniczego - wyposażeni w specjalistyczny sprzęt. Katastrofy górnicze w Polsce w 2018 r. Statystyki Od stycznia do 21 grudnia 2018 roku w polskim górnictwie zginęło 21 górników - wynika z danych Wyższego Urzędu Górniczego w Katowicach. 15 osób zginęło w kopalniach węgla kamiennego, jeden górnik w kopalni rud miedzi i pięciu w kopalniach odkrywkowych. Jak wynika z danych Wyższego Urzędu Górniczego w Katowicach, od początku roku do 21 grudnia, w całym polskim górnictwie miało miejsce 1939 różnych wypadków. 1536 zdarzyło się w kopalniach węgla kamiennego, 303 w kopalniach rud miedzi, 47 w kopalniach odkrywkowych, 38 w kopalniach otworowych, a 15 w innych zakładach wydobywczych. Największą pod względem liczby ofiar katastrofą w polskim górnictwie w 2018 roku był wypadek w kopalni "Zofiówka". Do tąpnięcia spowodowanego silnym wstrząsem górotworu, doszło 5 maja. Zginęło pięciu górników, dwóch udało się uratować. Ciało ostatniego z poszukiwanych pod ziemią pracowników ratownicy znaleźli w jedenastej dobie prowadzonej w ekstremalnych warunkach akcji ratowniczej, jednej z najtrudniejszych w polskim górnictwie w ostatnich dziesięcioleciach. Zakończono ją 19 maja - w ciągu dwóch tygodni w akcji uczestniczyło w sumie ok. 2,5 tys. osób. Ostatni w tym roku wypadek górniczy spowodowany wstrząsem (tąpnięcie w chodniku odstawczym) zdarzył się 10 listopada w kopalni KWK "Mysłowice-Wesoła". Zginął jeden górnik. Jak wynika z danych Wyższego Urzędu Górniczego, 2018 był bardziej śmiertelny dla górnictwa niż rok 2017. W 2017 roku zdarzyło się 15 wypadków śmiertelnych, w tym 7 w kopalniach węgla kamiennego.