- Czujecie? - zapytał jeden ze strażaków. Kilkunastu ratowników siedziało przy stole w namiocie, który stał się ich jadalnią. Ziemia znowu się zatrzęsła, tym razem mocniej. Ten wstrząs wtórny trwał kilka sekund. - To było jakieś cztery stopnie w skali Richtera - ocenił strażak. Trzęsienie ziemi w Turcji i Syrii miało siłę 7,8 w skali Richtera. Było tak potężne, że zjawisko odnotowano nawet w Polsce. Drgania wychwycił sejsmometr umieszczony w wielkopolskiej Górce Klasztornej. - Pierwszy w historii wyjazd strażaków odbył się w 1999 roku właśnie do Turcji. Dzisiaj historia zatoczyła koło, udajemy się do tego kraju kolejny raz, by nieść pomoc - mówił gen. bryg. Andrzej Bartkowiak, komendant główny Państwowej Straży Pożarnej tuż przed wylotem elitarnej grupy Poszukiwawczo-Ratowniczej HUSAR. W ekspresowym tempie Wyjazd 76 strażaków, ośmiu psów ratowniczych i pięciu medyków zorganizowano w ekspresowym tempie sześciu godzin. Zabrali ze sobą ponad 20 ton specjalistycznego sprzętu: do przebijania się przez zbrojony beton, do nasłuchiwania odgłosów życia i do kontrolowania stanu zawalonych budynków, w głąb których przebijają się ratownicy. Po wylądowaniu w tureckim Gaziantep, nieopodal epicentrum trzęsienia ziemi, dostali wytyczne. - Jedziemy do Adiyaman - przekazał bryg. Grzegorz Borowiec, dowódca grupy HUSAR. Po krótkiej odprawie podróż, której finału nikt się nie spodziewał. Bo nigdy wcześniej strażacy w drodze do akcji nie zostali... "uprowadzeni". 45 kilometrów od celu blokada drogi. Kilkudziesięciu mieszkańców 70-tysięcznego Besni na widok autokarów z ratownikami i ciężarówki wyładowanej sprzętem wyszło na ulicę. - Na razie czekamy - odezwał się głos dowódcy w krótkofalówce. - Na miejscu jest lokalna policja i urzędnicy, ludzie chcą, żebyśmy tu zostali, nie stanowią dla nas zagrożenia. Trzy doby pod gruzami Po kilkudziesięciu minutach negocjacji z mieszkańcami jest decyzja: polscy strażacy zostają w Besni. W mieście runęło ponad 20 budynków. Dobę po trzęsieniu ziemi wciąż nie dotarli tu ani tureccy ratownicy, ani wojskowi. Tych pierwszych było za mało, ci ostatni czekali na rozkazy z centrali, które wciąż nie nadchodziły. Dlatego lokalne boisko zamieniło się w polską bazę. To z niej strażacy wyjeżdżali w kolejne części zniszczonego miasta, w poszukiwaniu żywych uwięzionych pod gruzami. Pracowali przez całą dobę, na zmianę. Ratownicy sprawdzali każdy sygnał o wołaniach o pomoc wydobywających się z gruzowisk. Zawalone kilkupiętrowe budynki wyglądają jak wielowarstwowe spłaszczone kanapki. Po zaledwie kilku godzinach pracy polskiej ekipy - sukces! Pierwsza uwolniona osoba. To mężczyzna. Potem są kolejni uratowani: młoda dziewczyna, czteroosobowa rodzina, 13-letnie dziecko, 60-letni mężczyzna... Ten ostatni zapytany przez ratownika, o to jak się czuje, odpowiedział: - Jestem głodny. Pod gruzami spędził ponad trzy doby. - Wola życia w człowieku jest bardzo duża, szczególnie w tak ekstremalnych sytuacjach. Liczymy na to, że jeszcze te osoby na nas czekają, dlatego cały czas pracujemy - powiedział Interii po wyjściu z gruzowiska mł. bryg. Zbigniew Tomala. Chwilę wcześniej ratownicy wydobyli 10. osobę. Widząc skalę zniszczeń, strażacy sami są zaskoczeni, że tak wiele osób przetrwało. Zrujnowane miasto Im bliżej nocy, tym więcej ognisk w pobliżu zrujnowanych osiedli. Rozpalają je ci, którzy stracili dach nad głową. Inaczej zamarzną, bo temperatura nocą spada poniżej zera. Jak wiele innych dotkniętych trzęsieniem ziemi miejscowości, Besni to teraz miasto ruin pełne bezdomnych. Bo także ci, których domy wciąż stoją, wolą zostać na zewnątrz. Obawiają się wstrząsów wtórnych, które mogłyby powalić uszkodzone budynki. Spotykamy Ahmeda Ilmaza, który wrócił do mieszkania tylko po to, by zabrać to, co ocalało - między innymi ukochaną papużkę. - Żyłem tu osiem lat, teraz mieszkam w namiocie - opowiada, wynosząc klatkę z pupilem. - Tu mieszkałam - pokazuje na ruiny sześciopiętrowego bloku kobieta ogrzewająca się przy ognisku - nie mam nic, jem to, co dadzą. Parę kroków dalej niewielki stolik, a na nim gar pełen ciepłej zupy. - Mój ojciec ma restaurację - mówi Sali Demir, przyjechał z niezniszczonej części regionu, by dokarmiać koczujących. Pomagają także Polacy mieszkający w Turcji. Miłosz Wieczorek pokonał kilkaset kilometrów. Zapakował auto i przyjechał z darami dla mieszkańców wsi pod Besni: - Najbardziej w tej wiosce potrzebowali mleka, pieluch i butów dla dzieci. Kolejka chętnych jest długa, bo wieś, choć niezrujnowana, stała się schronieniem dla tych, którzy opuścili zniszczone miasta. W niewielkim pokoju jednego z domów, który odwiedzamy, nocuje 20 kobiet i dzieci. Dla mężczyzn nie ma już miejsca, noc spędzają w meczecie. Psy ratownicze w akcji Co jakiś czas do pracujących strażaków podchodzą kolejni mieszkańcy, prosząc o pomoc. - Za wszelką cenę chcą nas wziąć do siebie, chcą, żebyśmy ratowali ich rodziny, zostawili to, co w danym momencie robimy - mówi mł. bryg. Jakub Siczek. Ostatnia akcja ratunkowa strażaków okaże się najtrudniejsza. Do gruzowiska, gdzie miejscowi słyszeli wołania o pomoc, skierowano psy ratownicze, między innymi Havanę. Jest od ośmiu lat w służbie. Pies uczestniczył w akcjach ratowniczych w Bejrucie i w Polsce. - W sytuacji kiedy rzeczywiście coś czuje w gruzach, to ja nie muszę nic mówić, a on próbuje dojść do miejsca, skąd czuje zapach ludzi - wyjaśnia asp. Michał Szalc, opiekun Havany. Psy dają znak: pod gruzami jest życie! W trzech językach pada komenda: - Cisza! - Silence! - Sessizlik! Akcja się zatrzymuje. Milkną rozmowy, warkot maszyn i stukanie młotów. Trwa nasłuchiwanie. W końcu jest! Najpierw regularne stukanie, a potem ledwo słyszalny kobiecy głos. Jest uwięziona pod gruzami pięciopiętrowego bloku. - Udało nam się dowiedzieć, że jest na pierwszym piętrze, mieszkanie numer dwa. Możliwe, że w jej pobliżu są jeszcze dwie osoby, ale nie wiemy, czy są żywe - opowiada nam Ewa Shokri, tłumaczka języka tureckiego, która zdołała porozmawiać z uwięzioną. Strażacy przebijali się do kobiety z trzech stron. Musieli wydrążyć dziewięciometrowy tunel, by wejść w głąb gruzowiska. Mł. bryg. Jarosław Wojtkowski: - Jest ona wprost nad nami, próbujemy się przebić do góry, wybrać gruz i odnaleźć ją. Po kilkunastu godzinach strażacy wykuli dziurę w czymś, co było sufitem mieszkania na parterze, i weszli do pozostałości sypialni mieszkania na pierwszym piętrze. Kobieta leżała na materacu, przygnieciona gruzem. Nie była świadoma tego, że leżący obok mąż odszedł. Pięć godzin poszukiwań Pięć dni po trzęsieniu ziemi, po 21 godzinach akcji (to najdłuższa akcja polskiej ekipy), strażacy uratowali 12. żywą osobę. To nie był koniec pracy ratowników. Bryg. Grzegorz Borowiec, dowódca grupy HUSAR: - Byliśmy święcie przekonani, że budynek jest już, kolokwialnie mówiąc, czysty i nikogo tam już nie ma, a za chwilę po ruszeniu tego kawałka przy pomocy koparki, byli pod spodem ludzie. Kolejnego dnia, z innej strony tego samego zawalonego bloku, trzy psy ratunkowe wyczuły oznaki życia. Idąc za psim nosem, strażacy podjęli próbę odnalezienia kolejnej żywej osoby. Ale kilkanaście godzin przekopywania się przez gruzowisko nie przyniosło rezultatów. Psy przestały podnosić alarm. Czas cudów dobiegł końca. Tydzień po trzęsieniu ziemi na gruzowiska w Besni wjechał ciężki sprzęt. Co jakiś czas dźwięk pracujących koparek miesza się z lamentem kobiet - to znak, że wydobyto kolejne ciało. Cyprian Jopek, Polsat News