Ostatnie wybory pomiędzy Kaczyńskim i Tuskiem
Pomimo wszystkich narzekań na polaryzację, większość Polaków - mając tego większą lub mniejszą świadomość - rozgrywa wybory prezydenckie pomiędzy Trzaskowskim i Nawrockim, pomiędzy kandydatem Tuska i kandydatem Kaczyńskiego. W zamierzchłej epoce prawyborów w KO uważałem, że Sikorski byłby lepszym kandydatem niż Trzaskowski. Jednak na dziś wygląda, że to Kaczyński wybrał gorszego kandydata niż Tusk.

Skoro Kaczyński i Tusk rozstrzygają między sobą kolejną kampanię wyborczą, dlaczego miałyby to być ostatnie wybory rozegrane pomiędzy nimi?
Otóż w obecnej logice absolutnej radykalizacji partyjnego konfliktu, w obecnej logice używania prezydentury albo do totalnego blokowania państwa przez opozycję (bo rząd jest "nie nasz"), albo do "domykania systemu" i "dorzynania watahy", wybory prezydenckie są ogromnym wzmocnieniem obozu (i lidera), który je wygra i ogromnym osłabieniem obozu (i lidera), który je przegra. Lider obozu, który przegra wybory prezydenckie, nie może być pewny własnego przetrwania.
Tusk przetrwa porażkę nieco dłużej niż Kaczyński
Co ciekawe, szanse na przedłużenie wojny Kaczyński-Tusk są nieco większe, gdyby wygrał Nawrocki, niż jeśli wygra Trzaskowski.
Jeśli prezydentem zostanie Nawrocki (co na dziś wydaje się mniej prawdopodobne), Tusk oczywiście nie poda się do dymisji, nie rozpisze przedterminowych wyborów, będzie walczył do końca, nawet jeśli szanse przetrwania rządu i koalicji totalnie zablokowanych, w totalnym dryfie, nie będą zbyt duże.
Tusk pozostanie jednak "kierownikiem" swojej formacji, bo nie ma zmienników. Jest naturalnym liderem "na niebezpieczne czasy", a czasy staną się dla "liberalnej Polski" bardzo niebezpieczne. Jeśli w dodatku Nawrocki jako prezydent nie zbuduje wokół siebie szybko koalicji odsuwającej Kaczyńskiego od władzy nad prawicą, w wyborach parlamentarnych (przyspieszonych lub nie) znów zderzą się ze sobą Kaczyński i Tusk.
Jeśli jednak - co bardziej na dziś prawdopodobne - prezydentem zostanie Trzaskowski, rozpocznie się nieunikniony i bolesny proces odsuwania Kaczyńskiego od władzy nad polską prawicą.
Tym procesem będzie zarządzał z jednej strony Tusk ("rozliczenia", przed którymi Kaczyński nie będzie już mógł swojej formacji obronić), a z drugiej strony będą go przyspieszać potencjalni następcy Kaczyńskiego na prawicy, którzy indywidualnie lub w większych grupach już się do wojny sukcesyjnej zgłosili i przygotowują.
Młode wilki działające w grupach, żeby wszechmocnego niegdyś, a dziś nieco już zgrzybiałego samca alfa obalić, to Morawiecki, Czarnek, Duda, Mastalerek, Wipler, Bosak… Jest ich naprawdę sporo, a ponieważ sami nie są już młodzi, niecierpliwią się bardziej.
Kogo może im przeciwstawić Kaczyński jako swoich namaszczonych następców, którzy poczekaliby na jego zgodę, żeby przejąć po nim schedę? Błaszczaka, Glińskiego, Terleckiego? Wykaz nazwisk, którym ufa Kaczyński, to raczej parodia sukcesji, niż gwarancja jej uporządkowanego przeprowadzenia pod okiem Prezesa.
Lepsze lub gorsze "domknięcie systemu"
Trzaskowski będzie lepszym prezydentem, jeśli swoją prezydenturę zbuduje - personalnie, wizerunkowo, programowo - gdzieś pomiędzy Tuskiem, Sikorskim, Schetyną… Czyli jeśli zbliży się do centrum własnego obozu, niż gdyby stał się prezydentem Sławomira Nitrasa i Barbary Nowackiej (to na razie jego faktyczne najbliższe zaplecze).
Jeśli wybierze naiwną lewicowość Nowackiej i emocjonalne rozedrganie Nitrasa, pozostaje mieć nadzieję, że Tusk zachowa nad nim kontrolę siłą swej osobowości (co jest możliwe, lecz trudne, biorąc pod uwagę pewien poziom suwerenności, jaką jednak daje w Polsce prezydentura).
Bez względu na to, co zrobi Trzaskowski, cała odpowiedzialność za rządzenie spocznie na Donaldzie Tusku, jego rządzie oraz koalicji.
Premier zmuszony będzie do aktywności. Także koalicja będzie zmuszona do ponownego przemyślenia sposobu funkcjonowania, rozwiązywania sporów, definiowania obszarów dominacji i odpowiedzialności poszczególnych koalicjantów.
Jeśli PSL i Lewica nadal będą zadowolone z tego, że blokują się wzajemnie, po czym oskarżają o blokadę publicznie, i w ten sposób podkreślają swoją suwerenność (wobec siebie wzajemnie i wobec Tuska), lewica odda pole Zandbergowi, a PSL przestanie istnieć. Nawet jeśli PiS straci wieś, straci ją nie na rzecz PSL-u, ale Konfederacji czy innego typu neoprawicy lub neo-Samoobrony.
Jedyną szansą dla koalicjantów jest budowanie minimalnych kompromisów zamiast wzajemnej blokady, polityka dośrodkowa, a nie odśrodkowa. Czy PSL i Lewica to zrozumieją? Czy Tusk będzie pracował nad tym, żeby im pomóc zrozumieć, czy też dojdzie do wniosku, że blokujący się wzajemnie koalicjanci kompromitują się wspólnie, a on i KO mogą przejąć cały "nieprawicowy" elektorat w Polsce?
Zjedzenie przystawek = porażka w wyborach
Jeśli koalicja wybierze rządzenie, jeśli wybierze budowanie kompromisów (które następnie można ogrywać, prezentować Polakom w różny, "suwerenny" sposób), ma szansę wygrać wybory 2027 roku. Jeśli PSL i Lewica wybiorą wzajemne blokowanie się, a Tusk uwierzy, że konflikt koalicjantów daje mu nadzieję "zjedzenia przystawek", koalicja i rząd przegrają wybory 2027 roku - pomimo prezydentury Trzaskowskiego.
Oczywiście nawet w przypadku kiepskiego rządzenia Tusk może dojść do wniosku, że rozliczenia załatwią sprawę, że rozliczeniami można wygrać wybory. Jednak słaby rząd może zostać obalony przez każdego, kto wymknie się rozliczeniom albo rozliczenia przeżyje. Skuteczne rządzenie w 2026 roku (jeden rok bez wyborów to mało czasu, tym bardziej ten czas staje się cenny) pozostaje jedynym sposobem na uniknięcie utraty władzy w 2027.
Testem skutecznego rządzenia nie będzie aborcja czy związki partnerskie, testem będzie gospodarka i zdolność komunikowania się ze społeczną większością (w Polsce raczej konserwatywną, z raczej konserwatywnymi lękami - przed masową nielegalną migracją, przed zbyt radykalną zmianą obyczajową, przed anomią owocującą młodzieńcami z siekierą lub młodzieńcami przylepiającymi się do asfaltu na warszawskich mostach, obojętnie, czy ci młodzieńcy będą czerpać anomię z idei radykalnej prawicy czy radykalnej lewicy).
Zatem deregulacja i patriotyzm gospodarczy. Ale nie na poziomie piaru, tylko decyzji i działań. Polityka wobec młodzieży (nie z "ostatniego pokolenia", nie z hipsterskich baniek terroryzujących rodziców i wujów w liberalnych mediach, ale adresowana do milionów młodych ludzi trafiających na rynek pracy, próbujących własnej działalności gospodarczej). Adresowana do milionów młodych, których całe dorosłe życie zostanie zdefiniowane przez jakość ich edukacji.
Cezary Michalski