Królestwo za mema albo zdjęcie z Trumpem
Poparcie ze strony Trumpa odebrało pewne wyborcze zwycięstwo konserwatystom w Kanadzie i czyni mocno niepewnym wynik konserwatystów w Australii. Może wyborcy PiS-u wiedzą coś, czego nie wiedzą Kanadyjczycy i Australijczycy, lecz jeśli "klątwa Trumpa" będzie się powtarzać, zdjęcie Nawrockiego z Trumpem, nawet zalupowane przez TV Republika, będzie warte mniej niż garść bitów, która je utrwala.

Lecąc na krótką sesję fotograficzną do Białego Domu Karol Nawrocki zdecydowanie poszedł śladem Andrzeja Dudy. Nie tego Dudy, który wygrywał wybory, ale tego Dudy, który marnował swoje zwycięstwa i prezydenturę w ideologicznych gestach zastępujących politykę. Trump nigdy nie zainteresował się Dudą i PiS-em tak, jak Duda i PiS interesowali się nim. Duda, PiS i Kaczyński sądzili, że ich gesty pod adresem Trumpa sprawią, że - jak to mówiła prawica - "Polska stanie się dla Ameryki drugim Izraelem", "będziemy w Europie amerykańskim lotniskowcem".
W rzeczywistości nigdy nie było żadnych uprzywilejowanych stosunków gospodarczych polskich firm z firmami z otoczenia Trumpa. I nigdy nie było żadnego "fortu Trump". Większy amerykański kontyngent wojskowy trafił do Polski dopiero w czasie prezydentury Bidena. I to nie z racji tego, że z kolei Biden otaczał Polskę jakąś nadzwyczajną troską, a wyłącznie dlatego, że Rosja zaatakowała Ukrainę, a my staliśmy się państwem frontowym.
Cena komplementu i zdjęcia
Znów na usta ciśnie się Skiwski ze swoim strasznym aforyzmem: "Polacy giną nie dla pieniędzy, nie dla terytorium, Polacy są w stanie umrzeć dla jednego komplementu". Dziś jeden komplement zastąpiło jedno zdjęcie. Zdjęcie zamiast pokazania (zamiast choćby cienia dowodu), że Kaczyński, Duda, Morawiecki, Nawrocki albo Mastalerek potrafią nakłonić Trumpa do zrobienia czegokolwiek, co byłoby w interesie Polski. Na przykład do bardziej racjonalnego zachowania Amerykanów w celnej i handlowej wojnie z Unią (a więc także z Polską). Albo do ponownego pojawienia się amerykańskich żołnierzy w Jasionce, gdzie nadal jest największy hub zaopatrujący Ukrainę w zachodnią broń, tyle że Amerykanie przestali brać za to miejsce jakąkolwiek militarną odpowiedzialność, co na pewno zauważył Putin.
Ale nie, jest tylko to zdjęcie Nawrockiego z Trumpem.
Realność gniewu i śmietnik symboli
Cała tegoroczna kampania prezydencka w Polsce, mimo że jej stawką jest pokój albo wojna w i tak już mocno zdestabilizowanym państwie, jest kampanią nowego typu, tak jak wszystkie kampanie w skali świata w parę lat po przejęciu całego komunikacyjnego tortu przez media społecznościowe. Zamiast bardziej skomplikowanych projektów czy diagnoz, zamiast tożsamości nieco bardziej ugruntowanych i trwających odrobinę dłużej niż jedno kliknięcie i jeden atak wkurzenia, zaklęcia skierowane do własnych baniek i banieczek. Królestwo za mema, prowincja za demotywator.
Ludzki gniew jest realny, choć nie wiadomo, czy jego pochodzenie jest rzeczywiście - jak chciałaby zanikająca w skali globalnej i polskiej lewica - pochodzenia ekonomicznego. Sama lewica zrobiła zresztą wiele, żeby lud przestał zajmować się własnym losem ekonomicznym i zaczął się zajmować (wkurzać) symbolami: transgenderowymi lekkoatletami, niebinarnością, feminatywami...
Do zamierzchłej przeszłości należą wielotysięczne pierwszomajowe pochody na ulicach Warszawy. A nie mówię o pochodach PRL-owskich, na których obecność była obowiązkowa, ale o międzywojennych pochodach PPS-u i związków zawodowych, a nawet jeszcze o pierwszych pochodach w III RP. Dziś życie lewicy toczy się w hipsterskich banieczkach albo spełnia w kanibalistycznej uczcie Zandberga na elektoracie Biejat.
Do zamierzchłej przeszłości należy Manifa na 8 marca, w której feministki poszły w parotysięcznym pochodzie z pielęgniarkami ze związku zawodowego. Dziś kilkudziesięcioosobowe manifki chodzą przez Warszawę pod hasłami oczyszczonymi z pojęcia "kobieta" (jako "wytworu patriarchatu" - cytat za Magdaleną Środą, niestety). "Osoby manifestujące" idą zatem z globalnym pakietem lewicy kulturowej, do którego należy poparcie dla transkobiet w sportach siłowych czy dla "Palestyny od morza do morza" (czyli takiej, która wyklucza istnienie Izraela, nawet jeśli w świecie realnym, w którym rządzi prawica, a lewicy nie ma, jesteśmy bliżej wykluczenia przez Izrael istnienia choćby autonomii palestyńskiej, szczególnie w Strefie Gazy).
Fikcja jest łatwiejsza, w fikcji żyć wolimy. W fikcji reprezentowania niebinarnego ludu miast i wsi żyje lewica. W fikcji tego, że zdjęcie z Trumpem załatwi im prezydenturę (nie mówiąc już o tym, że takie zdjęcie miałoby cokolwiek załatwić Polsce) żyją Karol Nawrocki i Jarosław Kaczyński.
Zabawa historią i egzamin z WOS
W 1966 roku Gomułka i Wyszyński starli się w tytanicznym boju o pierwszeństwo tysiąclecia państwa polskiego (oczyszczonego przez Partię z chrześcijaństwa) wobec tysiąclecia chrześcijaństwa w Polsce (wówczas Kościół nie marzył jeszcze o oczyszczeniu przy tej okazji Polski ze wszystkiego co świeckie, teraz w swej większości marzy). Dziś ta wojna powraca jako farsa, czyli jako wojna w tysiąclecie koronacji Chrobrego. PiS zorganizowało z tej okazji wielki marsz przeciwko Tuskowi. Różne nurty Konfederacji zorganizowały małe marsze przeciwko UE. Tusk obiecał uświetnić tysiąclecie całą listą konkretów z obszaru deregulacji i patriotyzmu gospodarczego. Jak zwykle nieco się spóźnił, choć jeśli Trzaskowski dostanie prezydenturę, on dostanie co najmniej jeden pełny rok (2026) - a w Polsce taki rok to skarb i nie każdy go miał - na pokazanie, czy powinien rządzić i do czego rządzenie jest mu tak naprawdę potrzebne. Bez alibi prezydenta świadomie i konsekwentnie blokującego państwo, jak to robił Duda od momentu, kiedy władzę straciła jego macierzysta formacja. Choć niestety wciąż z alibi słabej i niespójnej koalicji.
Czy ten egzamin zda, czy zda ten egzamin słaba i niespójna koalicja, nie mam pojęcia, ale wolę, żeby każda historia miała swoją logikę i swe zakończenie (czego nie mają wymiany bluzgów i emotek w mediach społecznościowych, czego nie mają porzucane w połowie rozgrywki turowe strategie). Od wyniku tej strategii zależymy wszyscy, choć ofiary "cyfrowej demencji" świadomość tej zależności utraciły już dawno.
Cezary Michalski