Tylko w Interii: sześć komitetów, sześciu liderów, sześć wywiadów na wybory. W ramach akcji "Polska wybiera" publikujemy równocześnie sześć rozmów z czołowymi przedstawicielami sześciu komitetów wyborczych, które zarejestrowały kandydatów we wszystkich okręgach. Na finiszu kampanii liderzy komitetów opowiadają o swoich planach na zwycięstwo. Co przygotowali na ostatnią prostą? Jakub Krzywiecki, Interia: Cztery lata temu prowadził pan sobie spokojnie "Mam talent", potem zdecydował się na politykę, kampanię prezydencką, teraz kolejną kampanię. Opłacało się? Szymon Hołownia, Trzecia Droga: - Pewnie, że się opłacało. Udało się stworzyć coś, czego nie było dotąd w polskiej polityce. Proszę pamiętać, że byłem nie tylko prowadzącym "Mam talent", skrzykiwałem ludzi do wspólnej pracy, zakładając organizacje pomocowe, pisałem książki, byłem dość żywiołowym komentatorem polityki jako felietonista. Miałem swoje zdanie. Ile można pisać, jak ma być? Wziąłem się więc do roboty. Miałem nadzieję, że start w wyborach prezydenckich rozpocznie proces kończenia 20-letniej wojny polsko-polskiej, pozwoli na wprowadzenie do polityki nowych ludzi i nowy sposób myślenia. - W wyborach prezydenckich to się nie udało z wielu powodów. Po pierwsze polaryzacja, po drugie covid i związane z nim okołowyborcze manipulacje władzy. Więc trzeba to było zrobić na dwa kroki. Kalendarz wyborczy mieliśmy skrajnie niesprzyjający, wybory za trzy lata. Ale uparliśmy się. Zbudowaliśmy najpierw think tank, później stowarzyszenie, na koniec partię polityczną. Obudziliśmy do polityki ludzi, dołączali do nas samorządowcy, profesorowie, eksperci, działacze. Oni wcześniej nie myśleli o polityce, teraz w niej zostaną. Na długo. W tych wyborach nie chodzi już o mnie, a wyłącznie o nich. Wchodził pan do polityki z hasłami nowej jakości. Z drugiej jest pan w koalicji ze stuletnim PSL-em, który jest praktycznie definicją partii w Polsce. - Tak, bo inaczej tej zmiany nie da się dokonać. A ja chcę dokonać zmiany, a nie o niej gadać. Gdy nie mieliśmy w ruchu żadnych rozpoznawalnych politycznych nazwisk, narzekano: a co to za ruch bez znanych nazwisk. Pojawiły się doświadczone nazwiska - a co to za nowy ruch, jak ma stare nazwiska. Z koalicją z PSL-em - podobnie. Idziemy sami? Nic nie zrobicie, bo nie macie koalicjanta. Mamy koalicjanta? Nic nie zrobicie, bo macie koalicjanta. Itd. Itp. - Ja dziś już wiem, że zmiana w Polsce musi być kilkuetapowa. Choroba polaryzacji, propagandy nienawiści, weszła za głęboko. Nie da się tego zrobić na raz, wyłącznie nową ekipą. Muszą być i nowi, i starzy. Muszą być i ci z doświadczeniem i ci, którzy będą korygować kurs w stronę nowej przyszłości. - Chcemy budować politykę na pokolenia, a nie na jedną kadencję. Myślę, że PSL to też doskonale zrozumiało. Dzisiaj, przychodząc z różnych stron, tworzymy koalicję, która wspólnie myśli do przodu. Kaczyński myśli wyłącznie do tyłu. Podróż z nim to podróż zgrzytającym wehikułem czasu w lata jego młodości. Cofnięcie się o 50 lat, w sam środek PRL. On tak myśli o mediach, o biznesie, o ludzkiej wolności, o relacjach zagranicznych, jak myślano w czasach Gomułki czy Gierka. My z kolei myślimy 50 lat do przodu, bo obaj z Władkiem mamy małe dzieci i w tej perspektywie układamy całe nasze życie. Jestem przekonany, że podjęliśmy dobre decyzje, jeśli chodzi o potencjał, sprawstwo, skuteczność we wprowadzaniu do Sejmu ludzi, których mamy. Koalicja z PSL-em pomnożyła nasze potencjały. Załóżmy optymistycznie, że wchodzicie do Sejmu i jesteście w stanie współtworzyć rząd. Czym w tym rządzie chciałby się zająć Szymon Hołownia? - Poczekajmy z tym do wyborów, przekonajmy się, jakie karty rozdadzą nam ludzie. Ostatnie trzy lata pokazały, że w projektach politycznych zwykle pycha kroczy przed upadkiem. Widziałem sporo takich upadków. To w kontekście niepewności wyborczej? - Nie. Uważam, że to zdrowe podejście. Teraz trzeba skupić się na wyborach, a nie mościć się w ministerialnych fotelach. To absurd. Przez ostatnie trzy lata spotkałem w Warszawie pięciu przyszłych marszałków Senatu, ze czterech ministrów obrony, marszałków Sejmu nawet nie zliczę. To mnie śmieszy. Dzisiaj celem jest wbiegnięcie na metę. - Oczywiście są obszary, za które chcielibyśmy wziąć odpowiedzialność. To nie jest pycha, solidnie przygotowaliśmy się do odpowiedzialności za państwo przez te ostatnie trzy lata. Mamy programy, plany, ekspertów. Jesteśmy w stanie wziąć odpowiedzialność za każdy resort w rządzie. Oczywiście, będzie koalicja, więc mamy też priorytety. Dla nas będą nimi: obronność, klimat i energia, edukacja. Ale wyborca ma prawo oczekiwać pewności po wyborach, a nie podejścia na zasadzie: trzeba usiąść po wygranych wyborach i wtedy się zastanawiać. - Ale my już dużo powiedzieliśmy. Nasz wyborca dostał gwarancję na piśmie, podpisaną, z kim będziemy budować koalicję. Nie robimy koalicji z PiS, robimy z partiami demokratycznymi, z Koalicją Obywatelską, Lewicą. Mamy preferencje co do obszarów odpowiedzialności, każdy wie, co z czym chcemy zrobić. Natomiast jeżeli dzisiaj pogrążymy się w dyskusji o personaliach, obsadzie ministerstw, to się skończy przepiękną katastrofą. Nie boi się pan, że ta dyskusja rozsadzi koalicję po wyborach? - Nie. Jeśli Polacy - w co wierzę - dadzą mandat do rządzenia stronie demokratycznej, będziemy mieli świadomość ciążącej na nas odpowiedzialności i presję czasu. Ten projekt musi się udać, skoro wyborcy włożą w niego tyle nadziei i pracy. Media zajęte polaryzacją nie zwracały na to uwagi, ale my wykonaliśmy też już wspólnie sporą pracę merytoryczną. - Na przykład przeprowadzaliśmy w Sejmie konsultacje wszystkich naszych programów, na które zapraszaliśmy wszystkie ugrupowania. Dwie, trzy, cztery godziny dyskusji pokazywały nam, ile mamy punktów zbieżnych w programach dotyczących energetyki, ochrony zdrowia, edukacji. Ta praca została już wykonana. Ludzie wymienili się telefonami, poznali się. Wiemy, kto, z której strony jest od czego. Negocjacje paktu senackiego nie były łatwe, ale skończyły się dobrze. Myślę, że te pójdą jeszcze sprawniej. Mówi pan, że nie wie, czy sam zdecyduje się na rząd. To nie jest taki model jak Jarosława Kaczyńskiego, rządzenia z tylnego fotela? Co też krytykowaliście. - Ja myślę o mojej roli w polityce jako kogoś, kto organizuje ludzi do pracy. Jestem człowiekiem, którego kręci praca, nie stołki. Całe życie tak robiłem. A gdzie w tym jest odpowiedzialność? - A dlaczego sądzi pan, że od niej się uchylam? Pracy przy sprzątaniu po PiS i kładzeniu fundamentów nowej nadziei, będzie mnóstwo w różnych miejscach. Jest rząd, ale jest też Sejm, który musi odzyskać swoją wolność, na nowo stać się Sejmem, a nie elementem władzy wykonawczej: partyjną maszynką do mielenia legislacyjnego mięsa. Parlamenty wynaleziono po to, żeby ludzie o różnych przecież poglądach, nie pozabijali się na ulicach, tylko by - tocząc spory według pewnych zasad - byli w stanie coś razem stworzyć. Polski Sejm za czasów PiS zamiast odtrutką na powszechne mordobicie, stał się jego kolejną areną. Naprawimy to. Nie wiem, gdzie będę po wyborach. - Jeśli będzie szansa i potrzeba, bym mógł pomóc w rządzie - to też jasne, że nie będę się uchylał. Natomiast wiem, że moją rolą jest przede wszystkim sklejać ze sobą ludzi, którzy w żadnym innym wypadku by się nie spotkali, zachęcać ich do wspólnej pracy. Dlatego zastanawiam się nad startem w wyborach prezydenckich w 2025 roku. Mówię o tym zupełnie otwarcie. Uważam, że pomysł, który miałem w 2020 roku, jest nadal aktualny. Teraz realizowałbym go z większym doświadczeniem i realną wiedzą, jak polityka w Polsce wygląda. Nauczyłem się polityki partyjnej, ale dużo bardziej wolę miejsca, w których można próbować lepić to, co zostało stłuczone. Podsumujmy. Myśli pan o wyborach prezydenckich, nie do końca o rządzie. To może druga osoba w państwie byłaby ciekawą alternatywą? - Dzisiaj można się stroić w dowolne szaty i drukować z internetu dowolne wizytówki. Tylko po co? To Polki i Polacy powiedzą mi 15 października, czego chcą. I wtedy, jeśli taka będzie ich wola, ja na pewno nie będą się uchylał przed żadną odpowiedzialnością. Ani w Sejmie, ani w rządzie, ani jeżeli chodzi o wybory prezydenckie. Ma pan teraz więcej pracy niż w czasach kariery medialnej? - Zdecydowanie więcej, choć nigdy nie należałem do osób, które narzekają, że mają nadmiar wolnego czasu, zawsze pracowałem dużo. Co na to żona? - Wspiera mnie, kosztem swojego ogromnego wysiłku, za co jestem jej bardzo wdzięczny. Ula pracuje często w trybie dyżurowym, czas pracy bywa nieregularny również w związku z pogodą (jest oficerem, pilotem myśliwca - przyp. red). Mamy dwójkę małych dzieci, więc poukładanie logistyki rodzinnej nie należy do łatwych zadań. W tym trudnym, kampanijnym momencie, moja żona korzysta z urlopu macierzyńskiego, którego kilka tygodni zostawiła sobie właśnie specjalnie na kampanię. Ja z kolei i tak zawsze staram się rano odwieźć starszą córkę do przedszkola, a wieczorem przeczytać jej bajkę. I zawsze żałuję, że ten plan bierze w łeb, gdy w planie kampanii są jakieś dłuższe wyjazdy. - Rzeczywiście, moja praca w poprzednim życiu była dużo bardziej elastyczna. Pisząc książki, robiąc wykłady motywacyjne, szkolenia, pracując w mediach, mogłem dużo łatwiej dopasowywać swój grafik do wymagającego grafiku mojej żony. Teraz oboje mamy bardzo trudny grafik i bardzo mało miejsca na jakikolwiek manewr. Nie jest łatwo, ale absolutnie fundamentalne jest dla mnie to, żeby moja żona mogła dalej rozwijać się w swojej pracy i podążać swoją ścieżką kariery. Żona pogodziła się z tym, że tak już będzie? Teraz jedna kampania, ale zaraz będą kolejne. - Kampania jest specyficznym czasem, natomiast przed nią zdążyliśmy się już nauczyć, jak to może wyglądać. Jej praca też staje się coraz bardziej wymagająca ze względu na nowe typy uzbrojenia, do których trzeba się szkolić. Nie myślimy dzisiaj na rok do przodu, bo to dla nas niedościgły horyzont, staramy się przeżyć kolejny tydzień. Natomiast zawsze priorytetem będą dla nas nasze córeczki i jeżeli zauważymy, że pojawia się jakikolwiek deficyt w ich życiu, to bez większego zastanowienia zrezygnuję z polityki dla nich. Żona też da im priorytet. Na jaki samolot szykuje się pana żona? - Na FA-50. Mnie osobiście trochę jest żal tych MiG-ów 29, na których Ula wciąż lata, bo choć wiem, że czas już na nowsze technologie, to to jest jednak po prostu przepiękny samolot. Podziwiam Ulę i imponuje mi tym, co osiągnęła. Dobrze wiem, ile szklanych sufitów musiała po drodze przebić. Wróćmy na koniec jeszcze do polityki. Współpraca z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem. Tuskowi udało się wam ukraść Kołodziejczaka. Z czego to wynikało? - Kołodziejczak to nie skarb piratów, żeby ktoś miał nam go kraść (śmiech - red.). My podjęliśmy swoją decyzję, Kołodziejczak swoją. Nie, między nami nie ma tematu Kołodziejczaka. Mamy przekonanie, że przeszliśmy przez ostatnie miesiące przez tyle zakrętów, pokonaliśmy tyle problemów, że trudno byłoby komukolwiek zerwać naszą, moją i Kosiniaka-Kamysza, współpracę. W wielu momentach mieliśmy różne zdania. A to jednak jakoś się spina. Ta współpraca będzie trwała po wyborach? - Zobaczymy. Możliwe są różne warianty, dwa kluby, czy jeden klub, federacyjny. Na pewno nie stworzymy jednej partii. Będziemy szukali takiego modelu, który pozwoli nam współpracować, ale też Polsce 2050 dalej pozwoli być Polską 2050, a PSL-owi - PSL-em. Czytaj pozostałe wywiady Interii: Premier Mateusz Morawiecki: Po wyborach grozi nam scenariusz bułgarski Rafał Trzaskowski: Prezydent Duda ma szansę na naprawienie swoich błędów Krzysztof Bosak: Nie zgadzam się z wieloma poglądami kandydatów Konfederacji Adrian Zandberg: Nie mam zamiaru wchodzić z brunatnymi do rządu Robert Raczyński: Nie opłacają nas ani kosmici, ani PiS ----- TWÓJ GŁOS MA ZNACZENIE. Dołącz do naszego wydarzenia na Facebooku i śledź aktualne informacje w trakcie kampanii wyborczej!