Nieudany fortel władzy. Rubelka zyskali, ale cnotę stracili

PiS nie utrzymało władzy mimo "wybiegu" polegającego na zignorowaniu przez Sejm wskazań Państwowej Komisji Wyborczej dotyczących tzw. korekty demograficznej. Wybory były przez to mniej proporcjonalne, ale to i tak nie uratowało partii rządzącej. - Próba sztucznego regulowania czegoś przed wyborami zazwyczaj obraca się przeciwko tej partii, która próbuje tym grać - mówi Interii analityk systemów wyborczych Michał Majewski.

- Cnotę straciliśmy, a rubla nie zarobiliśmy - miał mówić na jednym z zamkniętych posiedzeń klubu PiS Jarosław Kaczyński po przegranych wyborach w 2010 roku. Dziś to powiedzenie można minimalnie zmodyfikować, bo choć przed tymi wyborami PiS zastosował fortel, który dał mu dodatkowe mandaty, ostatecznie formacja Kaczyńskiego najpewniej pożegna się z władzą. Rubelka więc zyskali, ale cnotę stracili.
O co chodzi? Główny problem polega na sztywnie przydzielonej liczbie mandatów do konkretnego okręgu wyborczego. Przypomnijmy, że do rozdysponowania jest 460 miejsc w Sejmie. Już przed wyborami doskonale wiedzieliśmy, ile mandatów można objąć w jakim okręgu.
Wybory 2023. Brak korekty demograficznej zmienił układ sił
Dlatego też politycy kombinowali. Między innymi właśnie Jarosław Kaczyński został nieoczekiwanie "jedynką" w woj. świętokrzyskim - jak tłumaczyli jego partyjni podwładni, by zmaksymalizować zyski i zgarnąć dla PiS przynajmniej mandat więcej. Jak już pisaliśmy w Interii, ta sztuka się nie udała, ale faktem jest, że obecny system stwarza pokusę nadużyć.
Dlatego też - co wyłuszczał w Interii prof. Jarosław Flis - przed wyborami powinno dojść do tzw. korekty demograficznej. Polega ona na tym, że regiony, które się wyludniają, powinny tracić reprezentantów. A te, w których mieszkańców przybywa - zyskiwać.
Gdyby przed wyborami 15 października doszło do korekty demograficznej, o co wnioskowała PKW, zmiany objęłyby 21 okręgów - w niektórych byłoby do zdobycia więcej mandatów, a w niektórych mniej. Ostatnia taka korekta miała miejsce w 2011 roku, a nie zrobiono jej przed głosowaniem w 2015, 2019 i 2023 roku.
Specjaliści nie mieli wątpliwości, że brak korekty sprzyja partii władzy, bo to ona w regionach wiejskich i wyludniających się ma większe poparcie. Słabsze notuje natomiast w miastach, do których przeprowadzamy się od kilkunastu lat coraz chętniej. A to miejsca, w których lepsze wyniki notowała dotychczasowa opozycja.
Wybory 2023. Kto zyskał, kto stracił?
Efekt? W sieci dostępne są wyliczenia ekspertów. Jak podał dr Kamil Marcinkiewicz z Uniwersytetu w Hamburgu, przez brak zastosowania się do zaleceń PKW, czyli właściwego dostosowania liczby mandatów do wielkości okręgów wyborczych, Prawo i Sprawiedliwość mogło zgarnąć nawet osiem mandatów więcej, o jeden więcej otrzymała Trzecia Droga, a na braku korekty miałyby tracić: Koalicja Obywatelska (dwa mandaty), Lewica (trzy mandaty) i Konfederacja (trzy mandaty).
Jak zaznaczył jednak dr Macinkiewicz, "te liczby przedstawiają różnicę między ostatecznym wynikiem a wynikiem oczekiwanym obliczonym za pomocą formuły J. Flisa dla ordynacji d'Hondta".
Szczegółowej analizy realnych wyników wyborczych dokonał natomiast analityk systemów wyborczych Michał Majewski, inicjator strony WybierzTak.pl. Z jego obliczeń wynika, że tak naprawdę różnica jest niewielka.
- Gdyby zastosowano korektę, PiS zyskałby dwóch dodatkowych posłów, Lewica również. Konfederacja natomiast straciłaby dwóch posłów, a Koalicja Obywatelska i Trzecia Droga po jednym - wymienia Majewski.
Wybory 2023. Kandydatka Lewicy straciła na braku zmian
Analityk systemów wyborczych podaje też bardzo konkretny przykład. - Ciekawy przypadek to pani Marta Stożek z Wrocławia. Dostała blisko 20 tys. głosów, powinna dostać mandat, gdyby we Wrocławiu wybrano prawidłową liczbę posłów, ale przez brak korekty wybiera się tam 14 osób. I to ta pani na tym straciła, nie weszła do Sejmu - wskazuje Majewski.
Kandydatka Lewicy w mediach społecznościowych napisała, że "w ostatnich wyborach 222 kandydatów uzyskało mniej głosów ode mnie, a mimo to otrzymali mandaty poselskie. Kluczowym problemem jest oparty na danych sprzed 12 lat system podziału mandatów. Nieuwzględnienie zmian demograficznych prowadzi do niesprawiedliwości wyborczej na niekorzyść okręgu wrocławskiego" - pisała rozżalona Stożek.
Niedoszła posłanka proponuje, by "długofalowo nie pozostawiać podziału mandatów w rękach polityków, żeby mogli oni przez lata wstrzymywać niekorzystne dla nich korekty. Dlatego należy zapisać w ustawie automatyczny mechanizm dostosowujący liczby mandatów w okręgach wyborczych po każdym Spisie Powszechnym (czyli co 10 lat)".
Wybory 2023. Wniosek? Automat a nie polityczna wola
Co na to ekspert? - Próba sztucznego regulowania czegoś przed wyborami zazwyczaj obraca się przeciwko tej partii, która próbuje tym grać. Tu chyba się to powtarza. Zmiany nie były dokonywane w trzech ostatnich kadencjach Sejmu. Wniosek jest więc bardzo oczywisty - ten mechanizm musi przejść w tryb automatycznych zmian, bo inaczej zawsze to będzie pokusa dla polityków, by kalkulować - wnioskuje Majewski.
Jak dodaje, dobrym przykładem jest system fiński, który nie dość, że jest podobny do polskiego, to z korektą demograficzną nie ma tam żadnego problemu. Dlaczego?
- Korekty demograficznej dokonuje się 6 miesięcy przed wyborami. Robi to minister spraw wewnętrznych ściśle według reguł zapisanych w prawie wyborczym, ogłaszając zmiany w rozporządzeniu. To absolutny automat, a politycy nie mają na to wpływu. Powinniśmy dążyć do tego, by zmiany działy się automatycznie - apeluje analityk.
- Propozycje PKW dotyczące wyłącznie tej korekty są niewystarczające - mówi nam dr Maciej Onasz z Zespołu Badań Wyborczych Uniwersytetu Łódzkiego.
- Problem jest dużo głębszy i dotyczy sposobu dzielenia mandatów między okręgami. W tych wyborach mieliśmy wielką różnicę w sile głosu między najsłabszym i najmocniejszym okręgiem. Różnica jeszcze się pogłębiła w stosunku do głosowania sprzed czterech lat - dodaje.
Ewentualne zmiany to jednak pieśń przyszłości. I wyzwanie dla nowej kadencji Sejmu.
Łukasz Szpyrka