Dawno temu, latem 2001 roku wiadomości o stanie budżetu zmroziły Polaków. Ówczesny minister finansów, Jarosław Bauc, zakomunikował, że deficyt jest o wiele, wiele większy niż zakładano. Finanse publiczne znalazły się rzekomo nad przepaścią. Powiało grozą. W obiegu pojawiło się nawet określenie: "dziura Bauca". I weszło na trwałe do słownika III RP, nieszczęsny minister z szybkością komety przeleciał przez politykę. Pisano wówczas z przekąsem, że: "Tłumaczenia, że minister finansów zbyt późno i niezgodnie z zasadami obowiązującymi w radzie ministrów przedstawił dramatyczny stan finansów państwa wyglądają jak pretensje króla z bajki do astrologa, że zbyt późno ostrzegł go przed przybyciem smoka". CZYTAJ WIĘCEJ: Oszukane debaty, prawdziwe dymisje Później okazało się, że dziura nie była tak wielka, jak sądzono. Niemniej zaproponowana przez Bauca polityka cięć w wydatkach w dużej mierze spadła na następną ekipę Leszka Millera. Okrojono rząd z ministerstw, wprowadzono nowe podatki. Dość szybko obywatele poczuli konsekwencje w swoich kieszeniach. A trzeba pamiętać, że były to czasy rekordowego, dwucyfrowego bezrobocia. Cała historia przypomina się dziś, gdy na temat budżetowej "dziury Morawieckiego/Kaczyńskiego" krążą legendy. W zasadzie trudno powiedzieć, jak przedstawia się stan finansów publicznych i jak wygląda dług poza budżetem. Część wydatków, choćby na zbrojenia, odbywała się w osobliwym półmroku ministerialnego gabinetu Mariusza Błaszczaka. Programowo też zacierano granice pomiędzy państwem a partią rządzącą. Czego my tam z czasem nie odkryjemy! Jakby nie było, III RP trwa już ponad trzy dekady. Zdobyliśmy pewną wiedzę na temat mechanizmów politycznych w alarmowych sytuacjach. Czy jednak nauka nie poszła w las? Dawne duchy Słuchając opowieści o tym, jak trzeba sobie poradzić z "dziurą Morawieckiego/Kaczyńskiego" można odnieść wrażenie, że politycy wygłaszają kwestie z roku 2001. Duch wypowiedzi o "uzdrawianiu finansów publicznych" znosi nas w stronę, którą wyborcy mogą zinterpretować jako dawną politykę zaciskania pasa. Przed laty rząd SLD zapłacił za to natychmiastowym spadkiem poparcia. Pamiętając, że w 2023 roku PiS jest niezmiennie pierwszą partią polityczną w Polsce - z ogromnymi zasobami materialnymi poutykanymi po kątach, warto byłoby się opanować. Należy się komunikować z wyborcami tak, jak na to zasłużyli, dając opozycji szansę na sprawowanie rządów. Odwoływanie 800 plus byłoby politycznym samobójstwem. Podobnie jak mechaniczne zapowiedzi cięć dla ratowania budżetu. Polityka to sztuka poruszania się pomiędzy tym, co racjonalne i irracjonalne. CZYTAJ WIĘCEJ: Panu Kaczyńskiemu już dziękujemy Byłoby katastrofą, gdyby porady ekonomistów doprowadziły PiS nie tylko do szybkiego odzyskania władzy, ale do zdobycia większości konstytucyjnej po krótkiej pauzie - w opozycyjnych ławach. W obecnych warunkach politycznych liberalizm zredukowany do jednej z doktryn ekonomicznych może nas kosztować liberalną demokrację. Uczmy się zatem na błędach, które w 2015 roku wyniosły PiS do władzy. Pracujmy nad zdobyciem środków z Krajowego Planu Odbudowy, by w Polsce odpalić inwestycje. Lista propozycji to temat na osobny felieton, teraz jednak porzućmy komunikowanie się z wysokości eksperckich gabinetów. I doceniajmy polskich wyborców, którzy ostatnio masowo poszli do urn. To oni nie dali z naszego kraju zrobić ani Węgier, ani Turcji. Jarosław Kuisz