Dawid Serafin, Interia: Kiedy kończy się życie? Dr Filip Bolechała: - Wtedy kiedy nie ma możliwości przywrócenia danej osobie podstawowych funkcji krążeniowych i oddechowych. To taka najprostsza definicja. A kiedy ktoś długo przebywa w szpitalu, jest podłączony pod urządzenia, które podtrzymują mu dane funkcję życiowe? - To przypadki niejednoznaczne dla rodziny, osób postronnych, które nie posiadają wykształcenia medycznego. Cały czas w jakiś sposób podtrzymywane są funkcje krążeniowo-oddechowe przez maszynę. Dla lekarzy taka sytuacja wymaga sprawdzenia, czy funkcje życiowe podtrzymywane są tylko dzięki urządzeniom, czy może ta osoba już nie żyje i nie ma żadnej nadziei. W rozstrzygnięciu takich sytuacji medycyna stosuje bardziej precyzyjną definicję śmierci, która mówi, że człowiek umiera kiedy definitywnie umiera jego mózg, a dokładniej pień, w którym zlokalizowane są ośrodki odpowiedzialne za podstawowe funkcje życiowe jak krążenie i oddychanie. Taka osoba oddycha, ale z bliskimi już nie porozmawia. - W pewnym sensie jest to życie podtrzymywane na siłę. W takich sytuacjach pojawiają się ważne pytanie: czy rodzinna nie powinna podjąć decyzji o tym, żeby oddać narządy czy tkanki bliskiego na przeszczep, aby innym uratować życie. Tylko taka decyzja oznacza koniec i brak nadziei na cud. - Rozmawiamy teraz o kwestii daremnej terapii, która nie przynosi już żadnej korzyści dla pacjenta. Utrzymujemy kogoś przy życiu, chociaż wiemy, że w żaden sposób nie jesteśmy w stanie pomóc takiej osobie. Rodzinie stojącej nad łóżkiem pacjenta może się wydawać, że ich bliski oddycha, że klatka piersiowa się unosi. A wszystko to stymuluje maszyna do mechanicznej wentylacji, czyli respirator. Przychodzi jednak taki moment, że musimy podjąć decyzję co dalej, czy to ma sens, czy nie dokładamy cierpienia tej osobie. Każdy z nas musi sobie postawić pytanie: czy kiedy znajdzie się w takiej sytuacji, godzi się na uporczywą daremną terapię? Trudno zadawać sobie takie pytania, kiedy śmierć jest tematem tabu. - Temat śmierci jest spychany na margines, a moim zdaniem taka rozmowa powinna być obowiązkowa w każdej rodzinie. Z żoną mam ustalone, że jeśli umrę, to można pobrać moje organy do przeszczepu. Podobnie w przypadku uporczywej terapii. Powiedziałem żonie: "kochanie, do czasu kiedy jest szansa na ratunek, rób wszystko, walcz o mnie. Jednak jeśli nie będzie takiej możliwości, odpuść". Nie chcę, żeby czuła się zmuszona ciągnąć mnie za uszy w sytuacji beznadziejnej. Oczywiście, zawsze ktoś może odpowiedzieć, że liczy na cud. Dużo cudów widział pan, jako lekarz? - Nie. Cudem jest życie i to, że możemy je przeżywać i zbierać doświadczenia. Oczywiście każdy z nas ma inną definicję cudu. Dla kogoś cudem będzie to, że wydłużymy mu życie o dwa tygodnie, a dla kogoś powrót do pełnej sprawności. Właśnie, dla każdego z nas cudem jest coś innego. - Opowiem o swoim doświadczeniu i momencie odchodzenia mojego taty. Miał chorobę nowotworową. Przez całe życie był bardzo aktywną osobą, udzielał się społecznie, angażował w wolontariat. Wiem, że dla niego przykucie do łóżka byłoby straszną tragedią. Stało się jednak tak, że odszedł szybko. Z perspektywy czasu myślę sobie, że dla niego było to dobre. "Każda śmierć budzi emocje" Jak rozmawiać o śmierci? - Nie traktować tego jako zakazany temat, którego nie warto poruszać. Należy rozmawiać, a przez to, że o tym mówimy, oswajamy się w jakiś sposób z tym co nas czeka. Praca w zakładzie medycyny sądowej pokazuje mi, że śmierć jest elementem naszej codzienności. Ona może nas spotkać, po bardzo długim życiu, ale może nastąpić jutro. Nie jesteśmy w stanie tego przewidzieć. Mówi pan, że to element codzienności, a ja mam wrażenie, że my wszyscy wypychamy tę myśl bardzo daleko na margines codzienności. - Moim zdaniem to jest błąd. Po pierwsze, fałszujemy rzeczywistość. Po drugie, jeśli wypychamy śmierć gdzieś daleko na horyzont, to przestajemy doceniać teraźniejszość. Jeżeli mamy świadomość, że ona jest i że kiedyś nas zastanie, to od tego momentu otwiera się przed nami perspektywa pięknego życia. Polegająca na tym, że zaczynamy z niego korzystać. Inaczej patrzymy na pewne sprawy, chcemy robić coś ciekawego, doceniamy rodzinne spotkania, rozmowy z bliskimi, wykorzystujemy możliwości, uczymy się czegoś nowego. Żyjmy z perspektywą, że ta śmierć gdzieś czeka za rogiem, ale do momentu jej spotkania, starajmy się cieszyć codziennością. Zastanawiam się, czy po tylu latach pracy w zakładzie medycyny sądowej można się ze śmiercią oswoić. - Przyzwyczaić na pewno się nie da. Każda śmierć jednak budzi jakieś emocje. Szczególnie u nas, w zakładzie medycyny sądowej, gdzie przypadki zgonów mają charakter gwałtowny, nieoczekiwanym i w dużej mierze nie następują w takim wieku, który nie kojarzy nam się ze śmiercią i odchodzeniem. Jakie osoby do was najczęściej trafiają? - Posłużę się przesłanką wynikającą z kodeksu karnego. Oględziny lub sekcję zwłok należy przeprowadzić, kiedy występuje podejrzenie przestępnego spowodowania czyjeś śmierci. Bardzo szerokie pojęcie. - Tak. Wszyscy komentatorzy twierdzą, że podejrzeniem jest sytuacja, w której masz chociaż cień wątpliwości, że coś może być nie tak. Często poruszam ten temat ze studentami. Mówię im, że przychodzą do nas na salę sekcyjną i danego dnia jest pięć sekcji, z czego finalnie jedna okazuje się przestępstwem. I dodaję: "wy to wiecie i my to wiemy, ale dopiero po dokonaniu badań". Życie ludzkie jest dobrem szczególnym, dlatego gdy pojawia się jakaś wątpliwość powinno się wykonać czynności wyjaśniające, w tym sekcję zwłok. Tak, aby rodzinie dać pewność, że nie doszło do przestępstwa. Po to, by nie musieli oni żyć domysłami przez następne 20 lat. "Dlaczego zakładamy, że sprawca działał racjonalnie?" Zdarza się, że trafia do was ciało i nagle okazuje się, że człowiek został zamordowany, choć przed sekcją śledczy myśleli, że to nieszczęśliwy wypadek? - Zdarzają się takie sytuacje. Jest bardzo duża grupa takich spraw, które do nas trafiają jako zgony o charakterze naturalnym, a potem się okazuje podczas sekcji zwłok, że są to zgony o charakterze urazowym. Nie oznacza to od razu, że doszło do przestępstwa, ale że np. ktoś zasłabł, upadł i uderzył się w głowę. Nawet jeśli raz na tysiąc sekcji odkryjemy, że doszło do zabójstwa, to należy te wszystkie sekcje wykonać. A w drugą stronę. Policjanci wzywają was na miejsce zdarzenia, są przekonani, że doszło do zabójstwa, a w rzeczywistości okazuje się, że to samobójstwo. - Był taki przypadek w Krakowie na Plantach, w ścisłym centrum miasta. Jeszcze nie zdążyłem dojechać do pracy, a już usłyszałem w radiu, że nad ranem został tam znaleziony mężczyzna z ranami kutymi i że było to najprawdopodobniej zabójstwo. - Zostaliśmy wezwani na miejsce. Kiedy zobaczyłem rany, od razu wiedziałem, że było to samobójstwo. Chodziło o sposób zadawania ran, ich ułożenie względem siebie na skórze i zakres ruchu dłonią. Na miejscu był wtedy obecny doświadczony technik policyjny i powiedział dokładnie to samo od razu. W tym przypadku komuś postronnemu mogło się wydawać, że ten mężczyzna miał bardzo wiele ran i jak mógł sam sobie to zrobić. Jednak głębokie były może dwie z nich. Reszta to powierzchowne rany. W jaki sposób te informacje medialne mogą wpływać na medyka sądowego i czy jadąc na miejsce zdarzenia, już w jakiś sposób nie jest on ukierunkowany. - To jest ważna kwestia, która nie jest rzadkością w naszej pracy. Absolutnie nie powinniśmy się kierować jakimkolwiek nastawieniem. Musimy mieć przed oczami każdą możliwość: zabójstwo, samobójstwo, nieszczęśliwy wypadek, zgon z przyczyn naturalnych, chorobowych. A potem, używając swojego doświadczenia i metod badawczych, przesuwać się w stronę prawdy. - Bogdan Michalec, były szef krakowskiego archiwum X, powiedział mi kiedyś, że jeśli zaczynamy myśleć, jakbyśmy daną zbrodnię zaplanowali, to wchodzimy w ślepą uliczkę. Może trafisz, ale prawdopodobieństwo jest małe. Sprawca działa zupełnie inaczej. Myśli innymi kategoriami, jest pod wpływem silnego stresu, może przestaje działać racjonalnie. Nie wiesz, dlaczego podjął decyzję o odebraniu komuś życia. - My chcemy patrzeć na to wszystko racjonalnie, ale dlaczego zakładamy, że sprawca działał racjonalnie. "Ciało milczy w dwóch przypadkach" Co właściwie może powiedzieć nam ludzkie ciało? I co zrobić, kiedy ciało milczy? - Właściwie ciało milczy w dwóch przypadkach. Kiedy proces rozkładu jest już na bardzo zaawansowanym poziomie i wtedy nie za wiele mamy do zbadania. Co prawda mamy do dyspozycji kości, ale narządów wewnętrznych często już nie. - Druga kwestia jest wtedy, kiedy mamy do czynienia ze śmierciami o charakterze czynnościowym, czyli takimi, które nie dają morfologicznych zmian w badaniu sekcyjnym czy w badaniu mikroskopowym. Przykładowo jest to np. wstrząs anafilaktyczny, czyli reakcja alergiczna na ugryzienie owada. Inny przykład, to osoba z zaburzeniami rytmu serca. U żywego pacjenta wyjdzie to podczas badań, po śmierci już nie. Ile sekcji pan przeprowadził? - Pracuje tutaj już ponad 20 lat i myślę, że można już liczyć w tysiącach. Są takie przypadki, które utkwiły panu szczególnie w głowie? - Były sekcje, które były dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Kilka miesięcy temu mieliśmy przypadek młodego chłopaka, nastolatka. Wszedł na dach wieżowca i skoczył z niego. Jednak drzewo znajdujące się przed blokiem zamortyzowało upadek i chłopak przeżył. Po wszystkim wstał, wyjechał windą na górę raz jeszcze i ponownie skoczył. - Są sekcje, które idą schematycznie. Jednak zawsze musisz być gotowy na sprawy, które okażą się zaskakujące. Nigdy nie wiesz, kiedy dostaniesz do zbadania przypadek, który kompletnie wymyka się twoim dotychczasowym doświadczeniom. Opowiedział pan o chłopcu, który popełnił samobójstwo. Jak wynika z pana obserwacji - liczba osób, która odbiera sobie życie, wzrasta w ostatnich latach? - Jeśli chodzi o ostatni czas, to obserwacje są takie, że samobójstw jest więcej. Wzrosła też liczba osób w młodym wieku, nastolatków. Kiedy masz na stole sekcyjnym młodą osobę, która właśnie odebrała sobie życie, to zadajesz sobie pytanie dlaczego? - Pytania się pojawiają. Z drugiej strony my mamy dość ograniczone możliwości poznania odpowiedzi, bo jesteśmy od tego, żeby przeprowadzić sekcję. Jednak pojawiają się pytania, co się mogło stać, że młody człowiek, przed którym było całe życie, podjął tak dramatyczną decyzję. Medyk sądowy to lekarz ostatniego kontaktu, swoim pacjentom nie pomoże. - Lekarz ostatniego kontaktu, bardzo lubię to określenie. Pacjentowi, który do nas trafia już nie pomożemy, bo go nie ożywimy. My jesteśmy od tego, żeby znaleźć prawdę. Wyniki naszych badań często pozwalają także w jakiś sposób bliskim pogodzić się z odejściem, kiedy dowiadują się o tym, jaka była przyczyna zgonu, albo że znalezione szczątki należą właśnie do bliskiej im osoby. My jako lekarze sądowi szukamy prawdy. A czego zmarli mogą nauczyć żywych? - Cieszyć się życiem. Nikt z nas nie wie, kiedy się ono skończy. Nie zawracajmy sobie głowy głupotami, ale cieszmy się codziennością. Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: dawid.serafin@firma.interia.pl