- Żaden człowiek o zdrowych zmysłach nie może kryć sprawców przestępstw seksualnych - podkreślił metropolita gnieźnieński. Nie wiadomo, czy opinia publiczna pozna wyniki dochodzeń w sprawach hierarchów oskarżonych o zaniedbania czy zatajanie przypadków wykorzystywania seksualnego małoletnich przez duchownych. "Dalsze działanie zależne jest od instrukcji Stolicy Apostolskiej" - powiedział abp Wojciech Polak. "Od czasu wydania papieskiego motu proprio na moje ręce, jako delegata, wpłynęło pięć skarg na biskupów, którzy mi nie podlegają" - poinformował hierarcha. Dziennikarka Interii dopytywała też, dlaczego Kościół nie formułuje jasnego stanowiska w sprawie edukacji seksualnej. "Może ma pani rację, że mało to wybrzmiewa. Niewykluczone, że wypowiadamy się na ten temat zbyt ostrożnie i może powstać wrażenie, jakbyśmy chcieli pominąć fakt, że człowiek potrzebuje wychowania do właściwego przeżywania swojej seksualności" - odpowiedział metropolita. Prymas wypowiedział się też na temat polityki i zaangażowania w nią Kościoła. - Świątynie nie mogą stać się przestrzenią walki o władzę, a rolą polityków jest współpraca z parlamentarną opozycją i wspólne szukanie jak najlepszych dla społeczeństwa rozwiązań - zaznaczył. Pytany z kolei o sprawę sekretu papieskiego, na jaki powołuje się abp Gądecki, prymas wyjaśnia procedury, do jakich zobowiązany jest Kościół. Justyna Kaczmarczyk, Interia: W Warszawie działalność rozpoczęło Biuro Delegata KEP ds. Ochrony Dzieci i Młodzieży. Ma ono koordynować "systemowe zmiany" w walce z przestępstwami seksualnymi duchownych. Jakie to zmiany? Abp Wojciech Polak, prymas Polski: - Powstanie biura jest efektem decyzji biskupów, którzy podczas marcowej konferencji episkopatu powierzyli mi funkcję delegata KEP ds. ochrony dzieci i młodzieży. Zadanie to wymaga ścisłej i regularnej współpracy z Centrum Ochrony Dziecka, o. Adamem Żakiem oraz innymi inicjatywami i osobami zaangażowanymi w pracę na rzecz ochrony najmłodszych. Dlatego poprosiłem biskupów, byśmy w siedzibie sekretariatu episkopatu w Warszawie utworzyli biuro, które by te bieżące prace umożliwiało. W czerwcu biskupi oficjalnie zgodzili się na takie rozwiązanie. A jakie dokładnie uprawnienia ma delegat KEP ds. ochrony dzieci i młodzieży? - Z funkcją delegata nie wiąże się żadna wyjątkowa władza nad pozostałymi biskupami i ich diecezjami. Nie mam żadnych specjalnych upoważnień, jeśli chodzi o prawo świeckie lub kościelne. Posiadam pewne uprawnienia, które wynikają z racji piastowania funkcji metropolity gnieźnieńskiego i biskupa diecezjalnego, które obowiązują kolejno w stosunku do metropolii i diecezji. W funkcji delegata chodzi o to, bym przygotowywał i przedstawiał różne systemowe projekty związane z ochroną dzieci i młodzieży, a po przyjęciu ich przez episkopat, koordynował wprowadzanie ich w życie. O jakie konkretnie projekty chodzi? - Jeden z nich dotyczy budowania systemu prewencji i jest już realizowany w oparciu o działalność Centrum Ochrony Dziecka. Od dawna przeprowadzane są szkolenia. Obecnie jesteśmy na etapie przygotowywania, a w niektórych diecezjach także wdrażania w życie diecezjalnych wytycznych ds. ochrony dzieci i młodzieży. Biuro ma te prace wspierać i koordynować. Chodzi również o działania mające na celu pomoc osobom pokrzywdzonym. Człowieka, który dokonuje zgłoszenia, należy otoczyć pomocą duszpasterską, psychologiczną i prawną. Zaproponowanie i zapewnienie takiej pomocy jest odpowiedzialnością każdego biskupa, gdy tylko nawiązuje kontakt z osobą poszkodowaną. Widzimy jednak, że z czasem pokrzywdzeni zostają sami ze swoimi problemami. Chcemy dać im realne wsparcie, dlatego zależy nam na stworzeniu sieci poradni psychologicznych, duszpasterskich i prawnych. Ten projekt za jakiś czas powinien zostać sfinalizowany. Chodzi o kościelne poradnie, działające przy parafiach? - Na tak lokalnym poziomie może się to nie udać, chociażby ze względu na dostępność kadr. Myślę, że na początek realny jest poziom metropolitalny - czyli utworzenie profesjonalnej poradni w każdej archidiecezji. Na pewno widzimy też konieczność większej niż dotychczas komunikacji. Musimy przemyśleć i przepracować sposób komunikacji wewnątrzkościelnej, np. tej między duchownymi i wiernymi, ale też tej na zewnątrz, z całym społeczeństwem. Dlatego informacja i koordynacja medialna to jedno z zadań kierownika biura, ks. Piotra Studnickiego. Kolejnym projektem, który jest inicjatywą świeckich katolików i za zgodą biskupów już od jakiegoś czasu działa, jest inicjatywa "Zranieni w Kościele". Ten katolicki "telefon zaufania" warto rozwinąć i wesprzeć. Wesprzeć finansowo? - Tak, realizacja tych planów będzie się domagała wsparcia finansowego. Jeśli chcemy tworzyć rozwiązania systemowe działające na poziomie ogólnopolskim, będzie to konieczne. Dla jasności dodam, że telefon zaufania nie zastępuje wsparcia, jakim każdy biskup i przełożony zakonny ma obowiązek otoczyć osobę pokrzywdzoną od samego początku, czyli od momentu pierwszego z nią kontaktu. "Chodzi również o to, by pomoc materialna, do której zobowiązuje papież Franciszek w najnowszym motu proprio była realnie dostępna dla osób pokrzywdzonych" - mówił w ostatnim wywiadzie ks. Piotr Studnicki. O co dokładnie chodzi? - Chodzi o takie wsparcie, które pomoże osobie pokrzywdzonej stanąć na własnych nogach. Myślimy na przykład o programie edukacyjno-stypendialnym, czyli takiej czasowej pomocy, która pomoże pokrzywdzonym na nowo odnaleźć się i dobrze zafunkcjonować w społeczeństwie. Stypendium brzmi jak rozwiązanie dla osób raczej młodych. A co ze starszymi? - Chcemy zagwarantować im długofalową pomoc psychologiczno-duszpasterską. Oczywiście, taka pomoc powinna być zapewniona już na etapie zgłoszenia i pierwszego kontaktu. Ale przecież przepracowanie problemu, jaki dźwiga osoba skrzywdzona przez duchownego, nie dokonuje się szybko. Często mimo upływu czasu problemy nie znikają. Działania systemowe muszą iść też w takim kierunku, żeby nie zostawiać tej osoby samej sobie i zapewnić jej wsparcie niezależnie od wieku. Czy jest mowa o odszkodowaniach finansowych? - Mówimy wyraźnie o systemowej pomocy osobom skrzywdzonym przez niektórych duchownych. Nie jest to system odszkodowania czy zadośćuczynienia. W tych przypadkach polegamy na obowiązującym w Polsce prawie. Pierwszą osobą, na której spoczywa ta odpowiedzialności, jest sprawca. Jeśli będą zapadać inne wyroki, Kościół będzie je wypełniał. Czy planowane jest wprowadzenie systemu informowania ofiar o tym, na jakim etapie jest sprawa ich krzywdziciela? - Taka informacja należy się osobom pokrzywdzonym już dzisiaj. Ofiary mają prawo wiedzieć, na jakim etapie jest sprawa i jakim wyrokiem skończyło się postępowanie. To nie jest działanie, które powinniśmy jakoś strukturalizować. Musimy po prostu pilnować i wymagać, aby w praktyce było wypełniane. Trzeba na to uwrażliwiać naszych delegatów oraz sędziów, którzy prowadzą procesy administracyjno-prawne wobec duchownych. Prawo do tej podstawowej informacji nie jest złamaniem sekretu papieskiego, którym objęte są tego rodzaju postępowania. Sekretem papieskim zasłaniał się abp Stanisław Gądecki, gdy odmawiał prokuraturze wydania dokumentów w sprawie ks. Krzysztofa z Chodzieży, który wykorzystywał seksualnie ministranta. Dlaczego nie chciał tych dokumentów przekazać organom ścigania? - Papieski sekret w praktyce oznacza, iż akta dotyczące procesu kościelnego prowadzonego w danej sprawie są własnością Watykanu. Dopiero uzyskanie zgody Stolicy Apostolskiej daje biskupowi możliwość przekazania takich dokumentów prokuraturze. W przypadku, o który pani pyta, biskup nie mógł wydać akt z procesu, bo złamałby prawo kościelne. A nie wydając ich, łamał prawo państwowe. - Jak widać, pojawia się tu napięcie. Dopóki akta sprawy są objęte sekretem papieskim, nie ma możliwości, by biskup mógł bez zgody Watykanu, przekazać je prokuraturze. Spodziewa się ksiądz prymas zmian w tym zakresie? - Myślę, że zmiany pójdą w kierunku jasnego wskazania przestrzeni możliwego współdziałania. W tej sprawie współpraca między instytucjami państwowymi i kościelnymi jest konieczna. Trzeba też zaznaczyć, że w świetle polskiego prawa akta procesu kościelnego nie mają wartości dowodowej, bo my w Kościele nie mamy możliwości prowadzenia takich przesłuchań, jakie możliwe są dla prokuratury. Nie są to zeznania pod groźbą kary wynikającej z prawa świeckiego. Nie mamy też narzędzi, by ukarać kogoś za fałszywe zeznanie. Jak dziś wygląda współpraca między przełożonym kościelnym, zgłaszającym przypadek wykorzystywania seksualnego małoletniego, a prokuraturą? - Mogę o tym mówić z doświadczenia, bo jako przełożony kościelny zgłaszałem już sprawy do prokuratury. Przygotowane przez moich współpracowników pisma dowodowe, zawierające dokładny opis sprawy, były dla prokuratury wystarczające. Prokurator nie nalegał w żaden sposób, abym wydał akta z kościelnych przesłuchań. Myślę, że ten przykład dobrze obrazuje współpracę i autonomię Kościoła i państwa, które są zagwarantowana w konkordacie. Potrzeba uszanowania tej autonomii, ale konieczna jest także współpraca. Chodzi przy tym nie tylko o to, że przełożeni kościelni - jak wszyscy obywatele - są objęci w zakresie zgłaszania przestępstw seksualnych na małoletnich rygorem prawnym pod groźbą kary. Najważniejszą podstawą tej współpracy powinno być dobro osób pokrzywdzonych oraz ochrona dzieci i młodzieży. - Żaden człowiek o zdrowych zmysłach nie może kryć sprawców przestępstw seksualnych, choć okoliczności zgłaszania takich nadużyć bywają nieraz dramatyczne. Na przykład kiedyś osoba zgłaszająca krzywdę prosiła, abym nie zawiadamiał o tym prokuratury. Tej prośby nie mogłem spełnić. Muszę przecież uczynić wszystko, aby dzieci były bezpieczne. Ich ochrona wymaga pracy na różnych płaszczyznach w całym Kościele i społeczeństwie. Niedawno w diecezji gnieźnieńskiej był proces byłego księdza, który został skazany za przestępstwa seksualne. Sędzia ze względu na dobro dzieci utajnił rozprawę, ale wyrok i jego uzasadnienie były już jawne. Wówczas sprawa została nagłośniona przez różne media. Spowodowało to pojawienie się także w środowisku wielu komentarzy, co sprawiło, że sytuacja stała się na nowo trudna dla samych skrzywdzonych. To przykład wtórnej wiktymizacji. Choć wydaje się oczywiste, to jednak nie dla wszystkich - jak widać - jest jasne, że to nigdy nie jest wina dzieci. Wracamy do samych podstaw, czyli konieczności zmiany myślenia Polaków, z których ust padają takie oskarżenia? - Tak, ogromnie potrzeba wytrwałej pracy u podstaw. Dlatego musimy lepiej komunikować ten problem, by uświadamiać całą jego złożoność i wagę. To kolejne z wyzwań, które stoi przed nowo powstałym Biurem. Na tej drodze małym, ale ważnym krokiem jest dzień modlitwy i postu za grzechy wykorzystania seksualnego małoletnich, przeżywany co roku w piątek pierwszego tygodnia Wielkiego Postu. Poza charakterem religijnym przebłagania, ten dzień jest także okazją do przypomnienia, że mamy do czynienia z realnym dramatem, a nie wydumanym problemem. Nie mniej ważnym krokiem było odczytanie w kościołach listu biskupów po filmie "Tylko nie mów nikomu" Tomasza i Marka Sekielskich. Słuchałem go w wiejskiej parafii, którą jako biskup wizytowałem. Zazwyczaj podczas wizytacji nie czyta się listów, tylko biskup mówi kazanie. W tym przypadku zrobiłem wyjątek. Poprosiłem o przeczytanie listu. Chciałem wysłuchać go z księżmi i wiernymi, aby w ten sposób pokazać im, że te trudne, często traumatyczne sytuacje, jako wspólnota musimy i możemy przeżywać razem. A ja pamiętam milczenie po spotkaniu w Watykanie w sprawie wykorzystywania dzieci i młodzieży przez duchownych i poruszającej modlitwie przebłagalnej z udziałem papieża Franciszka. Pytałam rodzinę i znajomych - nikt nie spotkał się z żadną wzmianką na ten temat w swoich parafiach. - Widać więc, jak wiele mamy do zrobienia. Musimy pomóc księżom wyjść z tym tematem na ambonę, uczyć się rozmawiać o tym we wspólnotach, wspólnie i odpowiedzialnie stawiać czoła temu wyzwaniu. Papieski dokument "Wy jesteście światłem świata", w którym mowa m.in. o pociągnięciu do odpowiedzialności hierarchów, którzy dopuścili się zaniedbań czy zatajania przypadków wykorzystywania seksualnego małoletnich przez duchownych, wszedł w życie 1 czerwca. Zapisano w nim, że dochodzenie w sprawach biskupów nie powinno być dłuższe niż 90 dni. Czy dziś wiadomo coś o efektach dochodzeń? - Nie mam w tym temacie szczegółowej wiedzy odnośnie do całej Polski. Mogę jedynie powiedzieć, jak to wygląda z perspektywy Gniezna. Od czasu wydania papieskiego motu proprio na moje ręce, jako delegata, wpłynęło pięć skarg na biskupów, którzy mi nie podlegają. Dlatego przekazałem je odpowiedniemu metropolicie, informując równocześnie osobę zgłaszającą, kto zgodnie z papieskim prawem zajmie się tą sprawą. Natomiast do mnie jako metropolity gnieźnieńskiego nie wpłynęła dotąd żadna tego typu skarga na podległego mi biskupa bydgoskiego i włocławskiego. W mediach pojawia się zarzut pod adresem biskupa bydgoskiego Jana Tyrawy w związku ze sprawą byłego księdza Pawła Kani. - Nikt do mnie jako metropolity gnieźnieńskiego nie złożył skargi na biskupa bydgoskiego. Przypadek Kani nie tyle dotyczy Bydgoszczy co Wrocławia, gdzie jeszcze jako ksiądz podlegał on metropolicie wrocławskiemu. Ten właśnie metropolita jest kompetentny do podjęcia stosownych działań wskazanych przez wspomniane wcześniej papieskie motu proprio. Ponieważ ta sprawa jego dotyczy, przejąłby ją wówczas najstarszy święceniami biskup tej metropolii. Tak mówią papieskie przepisy. Czy o wynikach takich dochodzeń będzie informowana opinia publiczna? - Po zgłoszeniu takiej sprawy do Stolicy Apostolskiej otrzymywane są konkretne wytyczne. Metropolita ma sprawę zbadać i wyniki dochodzenia przedstawić Watykanowi. Prowadzenie tego procesu jest pod ścisłym nadzorem Kongregacji Nauki Wiary i dalsze działanie zależne jest od instrukcji Stolicy Apostolskiej. Gdy upłynie trochę czasu, na pewno będziemy o tym rozmawiać z arcybiskupami. Zobaczymy, jakie będziemy mieć w tej kwestii doświadczenie. Skupiamy się na dzieciach i małoletnich, ale kościelne prawo chroni też w szczególny sposób bezbronnych dorosłych i bezradnych. Czy w świetle kościelnych przepisów kleryk albo młody ksiądz może być uznany za osobę bezradną, jeśliby doznawał krzywdy od przełożonego albo duchownego wysoko postawionego w hierarchii? - Według motu proprio papieża Franciszka za osobę bezradną uważa się każdą osobę chorą, z ułomnościami fizycznymi lub umysłowymi albo pozbawioną wolności osobistej, która ogranicza jej zdolność rozumienia lub chcenia. W przypadku kleryka lub młodego księdza będziemy raczej mówili o nadużyciu władzy. Takie sytuacje określa również wspomniany dokument papieski. Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zalewski po informacji o utworzeniu Biura ds. ochrony dzieci i młodzieży pytał na Twitterze: A kiedy wreszcie Kościół w Polsce odważy się powiedzieć prawdę o molestowaniu kleryków i młodych księży przez apba Juliusza Paetza? - Odpowiedź na sprawę abpa Paetza dała Stalica Apostolska, przysyłając do Poznania komisję watykańską i przeprowadzając dochodzenie związane ze zgłoszeniami w sprawie wykorzystywania kleryków. Osobiście nie miałem wglądu w wyniki prac tej komisji. Zostały one przedstawione Ojcu Świętemu. Stan na dzisiaj jest taki, że abp Paetz poniósł konsekwencje ściśle określone przez Watykan. Zna je metropolita poznański abp Stanisław Gądecki, bo abp Paetz to biskup senior diecezji poznańskiej. Wiadomo na przykład, że abp Paetz ma zakaz uczestniczenia w publicznych uroczystościach i zakaz publicznego odprawiania sakramentów. A zdarza się, że się pojawia. - Jeśli tak się dzieje, to wbrew przepisom. Nie wiem jednak, jak brzmią dokładnie wytyczne Stolicy Apostolskiej. Ze swojej perspektywy mogę powiedzieć, że choć wcześniej abp Paetz bywał na ogólnopolskim odpuście świętego Wojciecha, po decyzji Watykanu to się zmieniło. Pod tym względem nie mam żadnych zarzutów, bo ksiądz arcybiskup nie próbował się pojawić na żadnych oficjalnych ani prywatnych uroczystościach. Jasne jest też, że go nie zapraszam. Czy kwestia pojawiania się bądź nie na uroczystościach kończy sprawę? - O to, czy ta historia powinna znaleźć jakieś dopełnienie lub wyjaśnienie należy pytać abpa Gądeckiego. On jest w bezpośrednim kontakcie ze Stolicą Apostolską i zna dokładnie wyniki badań komisji, która się tą sprawą zajmowała. Edukacja seksualna jest potrzebna czy nie? - Ludzka seksualność wymaga wychowania i edukacji. Trzeba jednak od razu postawić dwa pytania. Po pierwsze, o jakiej edukacji mówimy, czyli co pod tym pojęciem rozumiemy? Według Kościoła, taka edukacja nie może być zredukowana jedynie do techniki życia seksualnego, ale ma być wychowaniem młodego człowieka do pełni daru z siebie, także poprzez zachowywanie tego, co jest Bożym nakazem. Edukacja seksualna musi być oparta na antropologii, pełnej prawdzie o człowieku, i ma prowadzić do takiego przeżywania własnej seksualności, że nie uderza to w ludzką godność. Istotne jest też drugie pytanie, które trzeba postawić: kto jest odpowiedzialny za edukację seksualną dzieci? Kościół jasno naucza, że jest to podstawowe prawo i niezbywalny obowiązek rodziców. Kościół czy szkoła mają wspomóc wychowanie dzieci i młodzieży - oczywiście nie tylko w kwestii edukacji seksualnej - ale nigdy nie zastąpią w tym rodziny. Nie ma ksiądz prymas obawy, że komunikacja Kościoła w tym temacie może zostawiać u odbiorców obraz edukacji seksualnej jako jednoznacznie złej? - W toczącej się ostatnio w Polsce dyskusji na temat edukacji seksualnej Kościół stara się obudzić w rodzicach większe poczucie odpowiedzialności za wychowanie swoich dzieci. Istnieje przecież obawa, że ta kwestia zostanie przerzucona wyłącznie na szkołę, a rodzice zostaną z niej wykluczeni. Gdzie zatem jasny komunikat: rodzicu, edukacja seksualna jest potrzebna twojemu dziecku. Może je to uchronić przez wieloma zagrożeniami, np. wykorzystywaniem seksualnym? - Może ma pani rację, że mało to wybrzmiewa. Niewykluczone, że wypowiadamy się na ten temat zbyt ostrożnie i może powstać wrażenie, jakbyśmy chcieli pominąć fakt, że człowiek potrzebuje wychowania do właściwego przeżywania swojej seksualności. Jako biskupi mamy przecież obowiązek przypomnieć rodzicom o odpowiedzialności za wychowanie swojego dziecka, choć nieraz jesteśmy za to krytykowani. W jednym z artykułów prasowych przeczytałem zarzut, że Kościół chce mieć wpływ na polską szkołę, bo zachęca rodziców do zasiadania w trójkach klasowych. To przecież absurd. Czy mam wpływ na wybory, kiedy mówię, że wzięcie udziału w wyborach jest obowiązkiem moralnym obywatela? Pośrednio tak, choćby na frekwencję. - Ale nie agituję za konkretną partią, tylko mówię o obowiązku moralnym wynikającym z podstawowej odpowiedzialności za swoją ojczyznę. W podobny sposób powtarzam rodzicom: interesujcie się tym, co się dzieje w szkole waszych dzieci, bądźcie w trójkach klasowych, angażujcie się w działalność komitetów rodzicielskich. W ten sposób aktywnie wpływacie na wychowanie waszych dzieci. Nikt was w tej odpowiedzialności nie może zastąpić. Jak ksiądz prymas ocenia zaangażowanie Kościoła w Polsce w politykę? - Bez wątpienia Kościół jest i powinien być obecny w sferze publicznej, ale naszym zadaniem nie jest wpisywanie się w spór polityczny, lecz ukazywanie etycznego fundamentu życia społecznego. Kiedy w moim ostatnim kazaniu na Jasnej Górze mówiłem o zaprzestaniu sporów i waśni, o trosce o dobro wspólne, o łączeniu się, a nie dzieleniu, to nie stawałem po stronie jednej czy drugiej partii politycznej. Nie używałem też stwierdzenia, że dzielą ci, a jednoczą tamci. Uważam, że rolą Kościoła nie jest wskazywanie winnych i niewinnych, ale budowanie moralnych fundamentów. Zawsze będę bronił takiego stanowiska. - Na pewno nie można oczekiwać, że Kościół będzie wskazywał konkretne osoby, które należy wybierać. Trzeba powiedzieć jasno, że wszędzie tam, gdzie takie sytuacje mają miejsce, mamy do czynienia z nadużyciem. Świątynie nie mogą stać się przestrzenią walki o władzę. Dobrze, że ostatnio ukazało się przypomnienie rzecznika Konferencji Episkopatu, że nie wolno używać ambony do wystąpień innych niż czytanie Słowa Bożego i jego wyjaśnianie. Ta zasada obowiązuje od dawna, ale trzeba ją przypominać, bo niektórzy o niej zapominają. Chodziło o wystąpienie Ryszarda Czarneckiego, europosła Prawa i Sprawiedliwości? - Komunikat ks. Pawła Rytel-Andrianika ukazał się w kontekście konkretnych wystąpień, ale dotyczy zasady uniwersalnej, obowiązującej każdego. Ani jedna, ani druga strona nie może w ten sposób wykorzystywać Kościoła. W tym względzie musimy zachować daleko idącą ostrożności, by nie pogłębiać podziału społeczeństwa. A publiczne dziękowanie politykom? - Nie widzę wielkiego problemu, jeśli to dotyczy konkretnych projektów podjętych dla dobra społecznego. Choć uważam, że wychwalanie kogokolwiek, kto wypełnia swoje obowiązki, jest zupełnie niepotrzebne. To jest tak, jak z dziękowaniem przez proboszcza biskupowi za to, że przyjechał i odprawił mszę świętą w parafii. To mało poważne, bo przecież to obowiązek biskupa wypływający z jego powołania. Na przykład abp Marek Jędraszewski w wywiadzie dla "Sieci" wyraził wdzięczność Jarosławowi Kaczyńskiemu za wsparcie w walce o "dobro instytucji małżeństwa i rodziny".- Oceniać możemy konkretne projekty, czy realizowane są dla dobra społecznego. Natomiast patrząc szerzej na tematykę relacji państwa i Kościoła, przypomina mi się rozmowa z pewnym politykiem z czasów, gdy pracowałem w Warszawie jako sekretarz generalny KEP. Z którym? - Nie ma konieczności podawania nazwiska, bo chodzi o ukazanie pewnego sposobu myślenia i działania. Ten polityk przedstawił mi projekt polityczny, etycznie słuszny, i namawiał, abym jako biskup zaangażował się w przekonanie jego przeciwników politycznych do poparcia tego projektu. Odpowiedziałem, że to nie jest moim powołaniem. To jego zadanie, bo przecież jako parlamentarzysta po to został wybrany i za to pobiera poselską dietę. W ten sposób chciałem mu przypomnieć, że współpraca z parlamentarną opozycją i wspólne szukanie jak najlepszych dla społeczeństwa rozwiązań jest rolą polityków, a nie misją biskupa. Co jest rolą Kościoła? - Jako biskup powinienem przede wszystkim wskazać, czy z punktu widzenia nauki Kościoła taki projekt jest moralnie słuszny czy nie. A ponadto mogę przypomnieć politykom, że ich zadaniem jest szukanie porozumienia i współdziałanie dla dobra kraju i społeczeństwa. Rozmawiała Justyna Kaczmarczyk