Magda Sakowska, Polsat News: Jak pan ocenia polityczną przedwyborczą rzeczywistość? Dr Todd Belt: Walka nie mogłaby być bardziej wyrównana. W każdym stanie wahającym się sondaże różnią się jedynie błędem statystycznym. Te wybory wygrać może każde z nich. Wygląda jednak na to, że Kamala Harris ma obecnie łatwiejszą drogę do zdobycia 270 głosów elektorskich (tyle głosów gwarantuje wygranie wyborów - red.), ale naprawdę wszystko może się wydarzyć. Sondaże nie dają nam żadnej jasnej odpowiedzi. Rozumiem, że nie chce pan powiedzieć, kogo typuje pan na zwycięzcę? Jedynie mogę powiedzieć, że droga Harris do wygranej wydaje się prostsza. Badania, które się ukazują jej szanse na zwycięstwo szacują pomiędzy 45 a 75 proc. Pensylwania jest najważniejszym stanem, wśród tych, które zdecydują o wyniku wyborów. W sondażach prowadzi tam Harris, jednak jej przewaga jest minimalna... W granicach błędu statystycznego. Jak pan jednak ocenia zdolność do zbudowania tak zwanego niebieskiego muru przez Harris, czyli wygrania w Pensylwanii, Michigan i Wisconsin? To jest właśnie jej najlepsza strategia na zwycięstwo. Wygranie w tych trzech stanach - tak, jak zrobił Joe Biden - i jeszcze zdobycie tego jednego głosu w Nebrasce, w której głosy elektorskie są dzielone - bo nie obowiązuje zasada zwycięzca bierze wszystko - to dałoby jej 270 głosów elektorskich. W swojej książce "Prezydentura i polityka krajowa" opisuje pan pierwszą kadencję każdego prezydenta od Franklina Delano Roosevelta aż do Joe Bidena. Jak by pan opisał styl przywództwa Trumpa? To coś, czego wcześniej nie doświadczyliśmy. To styl niefrasobliwy. Niektórzy by powiedzieli, że Trump jest jak słoń w składzie porcelany. Nie dba o to, co zdemoluje po drodze, jeśli tylko osiągnie swój cel. Jego nie obchodzą żadne normy, żadne nasze tradycyjne relacje na arenie międzynarodowej czy relacje z liderami w Kongresie i w poszczególnych stanach. Chce po prostu zdobyć to, czego akurat zapragnie. I generalnie chodzi o jego ego, o pokazanie Amerykanom, że dla nich zdobywa to, czego inni nie są w stanie. A jak byłaby jego druga kadencja? Czym różniłaby się od pierwszej? Druga kadencja jest skomplikowana z dwóch powodów. Po pierwsze ze względu na ostatnie orzeczenie Sądu Najwyższego, które daje prezydentom pełen immunitet, jeśli chodzi o pociągniecie ich do odpowiedzialności za działania w ramach pełnionego urzędu, co oznacza, że Donald Trump będzie mógł zrobić dużo więcej niż w pierwszej kadencji i nie będzie musiał martwić o prawne konsekwencje. A po drugie, on złożył podczas kampanii wiele obietnic i zapowiedział, jakie będą jego działania. A przy okazji warto zaznaczyć, że już podczas jego pierwszej kadencji on ścigał tych, którzy go krytykowali. A jak wyglądałaby prezydentura Kamali Harris? Jeśli Harris wygra, to będzie jej bardzo trudno rządzić. A to dlatego, że bardzo prawdopodobne jest, że republikanie zdobędą większość w Senacie. Nawet jeśli demokraci odbiją Izbę Reprezentantów, to Senat pozostaje niezwykle ważny dla prezydenta. To właśnie Senat akceptuje lub odrzuca kandydatów prezydenta na różne wysokie stanowiska. Senat musi się także zgodzić na sędziowskie nominacje. I ponieważ większość spraw w Senacie, aby została przyjęta, wymaga 60, a nie 50 głosów, to Harris jako prezydent będzie bardzo ciężko cokolwiek przeforsować. Dlatego będzie musiała raczej rządzić przez prezydenckie nakazy tam, gdzie będzie mogła z nich skorzystać. Czy płeć w przypadku Harris odgrywa rolę w tej kampanii? Czy niektórzy mogą jej nie popierać tylko dlatego, że jest kobietą, bo na przykład nie wyobrażają sobie kobiety zwierzchnika sił zbrojnych? Sekistowskich rzeczy już się głośno raczej nie mówi, ale to nie znaczy, że nie ma takiego myślenia. Gdy prowadzimy badania zadajemy ludziom pytania dotyczące roli kobiet w społeczeństwie zamiast pytać ich o to czy są seksistami. I z odpowiedzi jasno wynika, że wiele osób - choć nie mówi tego wprost - to przejawia seksistowskie myślenie. Wiele rozwiniętych demokracji już miało kobietę jako przywódcę, ale nie Stany Zjednoczone, chociaż mamy silne kobiety, tylko nie były w stanie do tej pory przebić tego szklanego sufitu. Hillary Clinton prawie się to udało. I wiele osób z jednej strony mówi, że głosowałyby na kobietę, ale z drugiej strony tego nie robią i nie dlatego, że nie mają takiej możliwości, ale dlatego, że tak naprawdę nie chcą tego zrobić. Demokraci coraz częściej i więcej mówią o problemach psychicznych Donalda Trumpa, który teraz jest tym najstarszym kandydatem, a do tego dochodzą jego ostatnie dziwne wypowiedzi jak ta o genitaliach Arnolda Palmera (jednego z najsłynniejszych amerykańskich golfistów - red.). Donald Trump nazwał też Kamalę Harris "g...nym wiceprezydentem". Czy takie zachowanie może mu zaszkodzić, czy raczej wszyscy się już do tego przyzwyczaili i zbywają to tym, że Trump tak ma? Oni taki jest i od 2016 roku ludzie się przyzwyczaili do tego, że Trump mówi różne mniej lub bardziej szalone rzeczy. Już w 2016 roku powiedział, że mógłby kogoś zastrzelić na Piątej Alei i nie straciłby ani jednego głosu. To wtedy było prawdą i jest jeszcze prawdziwsze dzisiaj. Ludzie nie biorą jego słów dosłownie. Jego zwolennicy nie sądzą, że gdy coś mówi, to naprawdę tak myśli. Nawet trudno powiedzieć, czy on sam wierzy w to wszystko, co wygłasza. We wpisach w mediach społecznościowych często używa wielkich liter, całe zdania nimi pisze, by w ten sposób jego wpis wyglądał na jeszcze bardziej niewiarygodny, ale on robi to celowo, bo wie, że to przyciągnie uwagę mediów. Dla niego każde zainteresowanie mediów jest cenne. Czyli strategia Donalda Trumpa brzmi: Im więcej szaleństwa tym lepiej? Za każdym razem, gdy przekraczał kolejną granicę wychodziło mu to tylko na dobre. W kampanii Kamali Harris chce pomóc prezydent. Tylko, że Joe Biden nie jest popularny. Dobrze ocenia go niecałe 40 proc. Amerykanów. Kamala Harris nie chce, aby kojarzono ją z mało popularnym politykiem, ale z drugiej strony jest drugą najważniejszą osobą w jego administracji. To bardzo trudne zadanie. Być częścią administracji i zarazem nie być jej częścią. To czego szukają wyborcy, tak wynika z badań, to zmiana i dlatego bycie utożsamianym z administracją Bidena nie pomaga Harris, stąd jej chęć oddzielenia się. Wyborcy, gdy myślą o obecnym prezydencie to od razy myślą o jego wieku, o inflacji a Kamala Harris nie chce się im z tym kojarzyć. Ona chce pokazać im drogę do przodu i dlatego tyle mówi o przyszłości i o tym, że będzie innym prezydentem, że wniesie coś zupełnie nowego do Białego Domu. Po stronie Donalda Trumpa w pełni w kampanię zaangażował się Elon Musk, na przykład organizując loterię. Codziennie, aż do dnia wyborów do wygrania jest milion dolarów. W loterii uczestniczyć mogą tylko ci, którzy zarejestrują się do wyborów i podpiszą petycję w obronie wolności słowa i prawa do noszenia broni. Czy to rzeczywiście przełoży się na realne poparcie dla Donalda Trumpa? Nie wiem, ale Musk chyba w to wierzy, skoro coś takiego organizuje. Jest za to pytanie, czy to nie jest niezgodne z prawem wpływanie na proces wyborczy. Czy jeśli Donald Trump przegra to zaakceptuje wynik wyborów? Nie. Donald Trump nigdy nie zaakceptuje porażki, nigdy nie przyzna, że przegrał. Zresztą obie strony tej politycznej walki już zatrudniły dziesiątki prawników. Już przygotowują się na walkę prawną. I moim zdaniem jest olbrzymie prawdopodobieństwo, że te wybory skończą się w sądach. Więcej informacji o wyborach prezydenckich w USA. Czytaj raport specjalny w Interii. ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!