100 tys. czy milion - ilu poszło w Marszu Miliona Serc? Matematyk: Powiem brutalnie

Po tym jak Marsz Miliona Serc przeszedł ulicami Warszawy, wciąż trwa dyskusja o tym, ilu uczestników wzięło w nim udział. Stołeczny ratusz mówi o milionie Polaków, z kolei Polska Agencja Prasowa, powołująca się na nieoficjalne źródła w policji, podała liczbę 100 tys. osób. - Mówiąc brutalnie: ktoś kłamie, bo prawidłowa odpowiedź jest tylko jedna - komentuje prof. Mariusz Bieniek z Katedry Matematyki Stosowanej Instytutu Matematyki UMCS.

Rozbieżność w wyliczeniach sięgająca 900 tys. osób budzi wątpliwości u specjalistów. Chociaż nasz rozmówca nie podejmuje się przygotowania własnych wyliczeń, objaśnia Interii, jak należy je poprawnie wykonać.
Najprościej byłoby zwyczajnie policzyć każdego z osobna, ale jest to trudne do wykonania. A po zakończeniu wydarzenia zwyczajnie niemożliwe. Jak zatem liczyć? W pierwszej kolejności należy wziąć poprawkę na to, czy manifestujący są w ruchu, czy może stoją. Zacznijmy od tego drugiego przypadku.
"Ktoś kłamie"
- Należy najpierw ustalić średnią liczbę manifestujących, przykładowo na metr kwadratowy. To największy problem, który wpływa na wynik obliczeń. Taki eksperyment pozwoli wyciągnąć w miarę dokładną liczbę dotyczącą nie tylko jednej grupy, ale całego marszu - tłumaczy Interii prof. Bieniek. - Wtedy, na podstawie mapy i zdjęcia zrobionego z góry dość łatwo można wyliczyć obszar zajmowany przez manifestujących, którzy stoją w miejscu - usłyszeliśmy.
Co z poruszającymi się? Jak podkreśla prof. z lubelskiego uniwersytetu, podczas marszu w tłumie ludzie naturalnie się rozrzedzają. Przyczyna jest prozaiczna: żeby się poruszać, potrzebujemy więcej miejsca, niż gdy zastygamy w bezruchu.
- Trzeba się zatem zastanowić, jaką gęstość przyjąć do obliczeń. Na pewno będzie mniejsza niż w przypadku stojących. Gdyby przyjąć, że ludzie pozostający w bezruchu byliby ustawieni z gęstością pięciu osób na jeden metr kwadratowy, to idących mielibyśmy jedną lub dwie osoby na metr kwadratowy - wyłuszczył nam matematyk. - Liczącemu pozostaje wyznaczyć powierzchnię zajmowaną przez wszystkich uczestników marszu: odpowiedzieć na pytanie, gdzie ludzie stoją, a gdzie idą - precyzuje nasz rozmówca.
Skąd więc tak zdumiewające różnice w podawanej frekwencji? - dopytujemy profesora UMCS. W opinii naukowca zarówno miasto jak i policja najpewniej stosowały podobne metody jak te, które przedstawił w rozmowie z Interią. Podkreślił, że mówimy o średniej, czyli pojęciu statystycznym. Nie ma tu miejsca na domysły.
- Mówiąc brutalnie: ktoś kłamie, bo prawidłowa odpowiedź jest tylko jedna. Być może ktoś wziął liczby z kapelusza. Nie jestem w stanie ustalić kto, bo nie interesuje mnie polityka. To trochę jak z tym słynnym powiedzeniem o wyborach: nieważne kto głosuje, ważne, kto liczy głosy - powiedział Interii prof. Mariusz Bieniek z UMCS. - Rozbieżność to nie jest wynik tego, że ktoś wyznaczył średnią. Podane wartości są niewiarygodne. Uwierzyłbym, gdyby policja podała 500 tys. osób, a ratusz milion. Różnica sięgająca 900 tys. manifestujących jest bardzo mało wiarygodna - dodaje.
"Fake od PiS"
Chociaż depesza PAP dotycząca frekwencji na Marszu Miliona Serc była szeroko cytowana przez media, rzecznik prasowy komendanta policji zdementował doniesienia agencji: - Od kilku lat nie podajemy liczb. Nie będziemy tego zmieniać - oświadczył podinsp. Sylwester Marczak.
Jednak dzień później warszawska policja stwierdziła: "Informacje podane w mediach pokrywają się z szacowaną frekwencją z godz. 12.00, tj. ok. 60 tys. na Rondzie Dmowskiego i ok. 40 tys. na trasie przemarszu. Zabezpieczyliśmy również przejazd ok. 470 autokarów".
Jan Grabiec, rzecznik PO i jeden z czołowych uczestników Marszu Miliona Serc, określa informacje podane przez PAP jako nieprawdę. - To jakiś PiS-owski fake. Opieramy się na danych ratusza, choć pojawiają się informacje o tym, że ludzi było więcej, niż podał ratusz - powiedział Interii współpracownik Donalda Tuska.
W rozmowie z nami rzecznik podkreśla, że autokarów zorganizowanych przez jego partię nie było ponad 400, a tysiąc. Tylko, jak mówi, nie ma to znaczenia w kontekście wszystkich uczestników manifestacji. - Ludzie organizowali się samodzielnie w całym kraju, myśmy brali zgłaszających się do biur. Wszystkie pociągi, autobusy rejsowe były zajęte już trzy dni wcześniej - opowiada Grabiec. - Niektórzy rezerwowali bilety nawet dwa tygodnie wcześniej. Tysiąc autokarów kompletnie zablokowałoby Warszawę, więc próbowaliśmy organizować parkingi na obrzeżach miasta - przekazał.
Jakub Szczepański
-----
Czytaj także: