Łukasz Rogojsz, Interia: Słuchając orędzia Putina można było odnieść wrażenie, że o kwestiach bezpieczeństwa i polityki zagranicznej mówi językiem żywcem przekopiowanym z czasów drugiej wojny światowej. Marek Menkiszak, kierownik zespołu rosyjskiego Ośrodka Studiów Wschodnich: - To nie jest język, który radykalnie odbiega od rosyjskiej narracji. Pół żartem, pół serio można powiedzieć, że szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow co dwa miesiące straszy Zachód wojną nuklearną, a były prezydent Dmitrij Miedwiediew robi to wręcz co drugi weekend. Czyli nie ma eskalacji? - Zdecydowanie jest. Tym nowym elementem jest groźba ataku na terytoria państw NATO czy generalnie państw zachodnich. Przy czym, miałaby to być odpowiedź na bardzo hipotetyczne rozmieszczenie sił zachodnich na terytorium Ukrainy. Do tego odnosi się ta pogróżka Putina. To odpowiedź na słowa francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona o wysłaniu do Ukrainy wojsk NATO? - Jak najbardziej. Chociaż Putin nie wymienił Macrona z nazwiska, było oczywiste, do kogo się zwraca. Przekaz jest prosty: jeśli deklarujecie, że jesteście gotowi w obronie Ukrainy na eskalowanie waszego zaangażowania, to my jesteśmy gotowi eskalować jeszcze bardziej. To typowy dla Kremla blef? - Raczej typowa dla Kremla wojna psychologiczna, która ma na celu zastraszenie Zachodu i zniechęcenie go nie tylko do rozmieszczenia swoich wojsk w Ukrainie, ale w ogóle do zaangażowania w pomoc Kijowowi. Putin próbuje w ten sposób zastraszyć Zachód od dwóch lat. Skąd pomysł, że teraz mu się uda? - Uważa, że ma w tym momencie inicjatywę strategiczną, że Zachód wbrew deklaracjom o zwiększaniu swojego zaangażowania w Ukrainie nie jest przygotowany do konfrontacji. Putin chce również w ten sposób uruchomić tzw. obóz pokoju, a więc tych polityków, ekspertów i członków establishmentu państw zachodnich, którzy uważają, że nie ma wyjścia, trzeba z Rosją rozmawiać i prędzej czy później się ułożyć. Co ważne, Kreml przez rozmowy z Zachodem rozumie kapitulację Ukrainy i - to trzeba szczególnie podkreślić - nowy ład bezpieczeństwa. Jak miałby on wyglądać? - Putin tego nie sprecyzował. Można jednak założyć, że chodzi o pogłębienie listy żądań przedstawionych przez Moskwę w grudniu 2021 roku w formie dwóch projektów układu o bezpieczeństwie: ze Stanami Zjednoczonymi i państwami członkowskimi NATO. Ich sens sprowadza się do trzech rzeczy: strategicznej kontroli Rosji nad tzw. przestrzenią postradziecką, stworzenia buforowej strefy bezpieczeństwa w Europie Środkowej oraz likwidacji obecności wojskowej Stanów Zjednoczonych w Europie. Po dwóch latach wojny taka retoryka jeszcze działa na Rosjan? Podobnie jak Putin wierzą, że właśnie rozgrywa się nowa Wielka Wojna Ojczyźniana, że Rosja ma swój dziejowy moment? - To, czy Rosjanie w to wierzą, jest kwestią drugorzędną. Putin i kremlowska propaganda każdego dnia wmawiają im to przy każdej możliwej okazji. Orędzie Putina było jak najbardziej kierowane również do wewnątrz kraju. Pamiętajmy, że to ważny element jego kampanii wyborczej. Zauważmy, że chociaż polityka zagraniczna i bezpieczeństwa zostały omówione na samym początku wystąpienia, to stanowiły może 10 proc. całości. - Jeśli chodzi o część zagraniczną, to jej wewnętrzne znaczenie jest takie: Putin pokazuje swojemu społeczeństwu, że jesteśmy pewni siebie, pewni naszego zwycięstwa, Zachód się nas boi, próbuje nas straszyć, ale my się Zachodu nie obawiamy. Wbrew pozorom, Putin nie idzie jednak zbyt daleko w tej narracji wojennej. Musi wyważyć - to jest stale obecne w jego retoryce od momentu inwazji na Ukrainę - że z jednej strony uspokaja Rosjan mówiąc im, że wszystko jest pod kontrolą, realizujemy swoje cele, idziemy ku zwycięstwu, a z drugiej musi Rosjan mobilizować, mówić im, że to wojna Zachodu, że Rosja się broni, że jak w okresie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej Rosjanie muszą być zjednoczeni. Właśnie hasło konsolidacji jest myślą przewodnią całego wystąpienia Putina. Jesteśmy skonsolidowani, solidarni i dzięki temu będziemy zwyciężać. Dr Adam Eberhardt, były dyrektor OSW, powiedział niedawno w rozmowie z Interią, że "Putin jest i pewnie do końca swoich rządów pozostanie prezydentem wojny, który jest w stanie rządzić jedynie w sytuacji powszechnej wojennej mobilizacji". W orędziu znaleźliśmy potwierdzenie tej tezy? - Zgadzam się z tymi słowami. Wojna jest dla Putina również narzędziem polityki wewnętrznej, uzasadnia coraz bardziej totalitarny charakter państwa rosyjskiego. Pamiętajmy też jednak, że Putin nie chce swoich rodaków zanadto przestraszyć, bo to wcale by mu nie służyło. Dlatego kluczowym elementem narracji wojennej Putina jest narracja zwycięstwa, czyli ciągłe powtarzanie, że Rosja zwycięża - na polu walki w Ukrainie oraz w politycznym starciu z zepchniętym do defensywy Zachodem. W związku z tym, Putin z jednej strony używa tych wojennych, mobilizacyjnych argumentów, a z drugiej musi uważać, żeby nie przesadzić i nie sprawić wrażenia, że państwo rosyjskie jest poważnie zagrożone, bo to zaszkodziłoby wizerunkowi reżimu i samego Putina. W tej retoryce zwycięstwa Putin zaskakująco pominął temat Naddniestrza, tak przecież głośny w ostatnich dniach. - Faktycznie część osób spodziewało się choćby wzmianki o Naddniestrzu, ale się jej nie doczekało. Na tle tych ogólnych tez to była zbyt drobna sprawa, żeby Putin w ogóle się tym zajął. Zbyt drobna, czy Putin nie chce uprzedzać Zachodu o swoich dalszych planach? - Zdaniem moim i moich kolegów ta kwestia była nadinterpretowana. Rosja chce pomóc Naddniestrzu straszyć Mołdawię destabilizacją, żeby wpływać na atmosferę polityczną przed serią wyborów. Moskwa ma jednak niewiele narzędzi, żeby radykalnie zmienić sytuację, zwłaszcza wojskowo. Tego zdania są też przedstawiciele władz i eksperci w Mołdawii, gdzie przebywaliśmy z kolegami w pierwszej połowie bieżącego tygodnia. Więcej miejsca zagranicy Putin poświęcił w kontekście ekspansji dyplomatycznej, gospodarczej i strategicznej Rosji. Mówił o Azji, Afryce, Ameryce Łacińskiej. To tam Kreml chce zrekompensować sobie straty z tytułu wyrzucenia ze wspólnoty Zachodu. Tylko czy to nie jest utopijna wizja dla wymęczonego propagandą ludu? - To mit, który Putin pieczołowicie pielęgnuje. Wszem i wobec przekonuje wszystkich, że mamy do czynienia ze zmierzchem Zachodu i z tym, że powstaje nowy - w terminologii Rosjan postzachodni - ład. Jednocześnie jest to też próba zamaskowania faktu, że chociaż wpływy i znaczenie świata niezachodniego rosną, to wcale nie dzięki Rosji. To zasługa i sukces Chin oraz Indii. Putin chce się "podpiąć" pod ich sukces? Po co? - Opowiada Rosjanom o wspólnym sukcesie świata niezachodniego, bo liczy, że w ten sposób zdoła przykryć problemy Rosji, rosyjskiej gospodarki, coraz poważniejszego uzależnienia od Chin. Stara się przekonać rodaków, że w opozycji do Zachodu jest cały prężnie rozwijający się blok państw, który jest na drodze do zwycięstwa i stworzenia nowego globalnego ładu. Powiedzieliśmy, że Putin jest i już zawsze będzie prezydentem wojny, ale czy Rosja też ma być już zawsze państwem wojny? - To zależy od tego, czy Rosjanie będą osiągać cele, które sobie stawiają. Jeżeli Rosja rzeczywiście miałaby doprowadzić do klęski i kapitulacji Ukrainy, jeżeli miałaby doprowadzić następnie do rewizji ładu bezpieczeństwa w Europie i na koniec do porażki Zachodu w skali globalnej, to permanentne funkcjonowanie w doktrynie wojennej nie byłoby konieczne. Jednak realizacja tych celów wydaje się dzisiaj bardzo mglista, więc wojna stała się dla Putina politycznym perpetuum mobile - mechanizmem ułatwiającym zarządzanie krajem, mobilizowanie struktur państwa i samego społeczeństwa. Ile będzie w stanie to ciągnąć? - Wszystko zależy od wyników na froncie i rosnących napięć w rosyjskim społeczeństwie, które coraz mocniej odczuwa skutki wojny. Jednak przestawienie Rosji w tryb wojenny wcale nie jest lekiem na wszystkie problemy. To również pułapka dla Putina. Jego być albo nie być - tak polityczne, jak i czysto osobiste - zależy od losów tej wojny. Tak mocno angażując się w wojnę z Ukrainą, Putin postawił wszystko na jedną kartę. Nie może przegrać tej wojny, bo przegra wówczas i Rosję, i siebie. Widać to zresztą w kwestiach socjalnych, o których Putin mówił w swoim orędziu bardzo obszernie. Obiecał mnóstwo wielu grupom społecznym i wielu regionom Rosji. Słuchając tego miałem dysonans: to typowa "kiełbasa wyborcza" przed quasi wyborami prezydenckimi czy jednak obawa o pojawienie się tendencji odśrodkowych i separatystycznych. - Z jednej strony, to absolutnie jest "kiełbasa wyborcza" i przede wszystkim próba uspokojenia Rosjan, powiedzenia im: tak, prowadzimy wojnę, ona jest dla nas bardzo kosztowna, ale nie obawiajcie się, nie będzie cięć socjalnych, wręcz przeciwnie, będziemy kontynuować, a nawet poszerzać, programy socjalne, a poza tym nie pozwolimy Zachodowi wciągnąć nas w kosztowny wyścig zbrojeń. Szkopuł w tym, że litania obietnic socjalnych wydaje się nierealna do spełnienia w perspektywie najbliższych lat i to nawet zakładając utrzymanie obecnie nie najgorszych wskaźników rosyjskiej gospodarki. Dlatego Putin zostawił sobie furtkę i powiedział, że wszystko zależy od tego, co wydarzy się na froncie. - Tak. Warunkiem realizacji tych obietnic jest doprowadzenie do zwycięstwa nad Ukrainą - militarnie lub politycznie. To pozwoliłoby przekierować część środków zainwestowanych w wojnę ponownie na sferę socjalną. Z drugiej strony, to co mówi Putin jest reakcją na sygnały zmęczenia wojną wśród rosyjskiego biznesu i społeczeństwa. Ta wojna generuje przecież potężne koszty i problemy socjalne: inflację, deficyt siły roboczej, uzależnienie od Chin... ... kryzys demograficzny, któremu Putin w orędziu poświęcił mnóstwo uwagi. - Obecnie to już nie jest tylko kryzys. Rosja zmaga się z katastrofą demograficzną. To, że Putin tak wiele miejsca poświęcił polityce prorodzinnej jest wyłącznie tego świadectwem. Rzecz w tym, że o tej katastrofie mówi się w Rosji od dawna, a trend i tak jest coraz gorszy. To pokazuje, że są pewne wyzwania wewnętrzne, których Kreml jest świadomy, ale którym nie potrafi podołać. Wbrew propagandowym zaklęciom Kremla, wojna nie jest radosnym przedsięwzięciem, które cieszy się masowym poparciem Rosjan i nie przysparza społeczeństwu żadnych problemów. Im dłużej ta wojna, tak intensywna i kosztowna, będzie trwać, tym poważniejsze będą również ryzyka wewnętrzne. Kreml zdaje sobie z tego sprawę, dlatego usiłuje uspokajać społeczeństwo dwiema metodami: obiecując zwycięstwo i obiecując zwiększenie programów socjalnych. Tylko jak to z obietnicami, naród kiedyś powie: sprawdzam.