Sprawa pani Joanny, której sprawę nagłośniły w tym tygodniu "Fakty TVN", wywołała poruszenie opinii publicznej. Informacja o interwencji ujrzała światło dzienne po trzech miesiącach od zdarzenia. Kobieta źle się poczuła po zażyciu tabletek poronnych, dlatego skontaktowała się ze swoją lekarką. Na miejsce wezwano karetkę i policję, a jak podał w rozmowie z Interią mł. insp. Sebastian Gleń, funkcjonariuszy powiadomiono, że kobieta dokonała aborcji i ma myśli samobójcze. Lekarka, która zadzwoniła na numer alarmowy, o sytuacji pani Joanny opowiedziała w rozmowie z "Gazetą Wyborczą". Kobieta przekonuje, że chciała pomóc pani Joannie. Czytaj także: Interwencja policji wobec ciężarnej Joanny. Naczelna Izba Lekarska zabrała głos Psychiatra o sprawie pani Joanny: Miała prawo wziąć tabletki "Nie ukrywałam informacji o aborcji, bo było dla mnie oczywiste, że pani Joanna nie zrobiła nic złego. Miała prawo wziąć tabletki. Nie spodziewałam się, że policja może się tak zachować wobec osoby potrzebującej pomocy" - mówi w rozmowie z dziennikiem. Psychiatra, której danych gazeta nie podaje, opisuje sytuację, która wydarzyła się pod koniec kwietnia. "Wieczorem zobaczyłam, że mam dwa nieodebrane połączenia z nieznanego numeru na mój prywatny numer telefonu. Oddzwoniłam około godz. 20. Okazało się, że dzwoniła do mnie pani Joanna. Rozmawiałyśmy około godziny. Informacje, które mi przekazała o swoim stanie zdrowia, szersza wiedza o jej stanie oraz moje doświadczenie zawodowe spowodowały, że uznałam, że istnieje zagrożenie dla jej zdrowia i bezpieczeństwa" - relacjonuje lekarka. I jak twierdzi, namawiała panią Joannę, by zadzwoniła na pogotowie, a gdy kobieta odmówiła, sama wezwała karetkę. "Pani Joanna nie sprzeciwiała się" - zaznacza psychiatra. Nie chciała jednak ujawniać szczegółów rozmowy, powołując się na tajemnicę lekarską. Lekarka podkreśla, że wezwanie pomocy "to normalna procedura, gdy psychiatra ma pacjenta z myślami samobójczymi". Dodaje też, że przez cały czas rozmowy z dyspozytorem numeru 112 była "w kontakcie, na linii, na drugim telefonie" z panią Joanną. "Przekazałam dyspozytorowi niezbędne informacje dotyczące stanu zdrowia pacjentki, zarówno psychicznego, jak i fizycznego" - twierdzi. Czytaj także: Zażyła tabletki poronne, przeżyła horror. "Trzeba było zwyczajnie kłamać" "Nie przyszło mi do głowy, że policja może zachować się opresyjnie" Psychiatra podkreśla też, że "przyjazd policji jest czymś naturalnym, bo takie są procedury" w przypadku podejrzenia próby samobójczej. "Kiedy dzwoniłam w sprawie pani Joanny nie przyszło mi do głowy, że policja może zachować się opresyjnie" - zaznacza w rozmowie z gazetą. Odnosząc się do konferencji prasowej komendanta głównego policji, który ujawnił zapis jej rozmowy z dyspozytorem numeru alarmowego 112 oraz policją, psychiatra zaznacza, że "wszystkie te informacje powinny pozostać tajemnicą". Jarosław Szymczyk zaznaczył w czwartek, że "w sprawie pani Joanny zachodziło uzasadnione podejrzenie, że przez internet kupiła leki, które mogły stanowić zagrożenie dla życia i zdrowia". "Nie rozumiem zupełnie, na jakiej podstawie policja ujawnia dane dotyczące stanu pacjentki. To się w ogóle nie powinno zdarzyć" - podkreśla lekarka w wywiadzie. Psychiatra dodaje, że w rozmowie z dyspozytorem powiedziała o aborcji farmakologicznej, bo wspomniała o tym w trakcie rozmowy pani Joanna. "To była istotna informacja, ale nie jedyna, która mogła mieć wpływ na jej nastrój, dlatego miałam obowiązek przekazać to, jako informację wpływającą na jej kondycję psychiczną. Jako lekarz nie oceniam działania pacjenta. Mówiłam o tym jako o czynniku, który ma wpływ na jej stan, natomiast było dla mnie oczywiste, że pani Joanna miała prawo wziąć tabletki, że przeprowadzenie przez nią aborcji nie jest przestępstwem, więc nie traktowałam w ogóle tego w kategoriach zrobienia czegoś złego, zakazanego, nielegalnego" - podkreśla kobieta. I jak twierdzi, "policja nie przedstawiła całej rozmowy". Sprawa pani Joanny. Stanowisko Naczelnej Izby Lekarskiej Pani Joanna próbowała tłumaczyć, że nie ma zamiaru zrobić sobie krzywdy. W asyście policji trafiła do szpitala przy ul. Wrocławskiej w Krakowie. W rozmowie z "Wydarzeniami" Polsatu kobieta relacjonowała, że po badaniu ginekologicznym do sali weszły dwie policjantki. - Kazały mi się rozebrać, robić przysiady i kaszleć, ale jeszcze krwawiłam, dlatego nie zgodziłam się na zdjęcie bielizny - mówiła. W tej sprawie Naczelna Izba Lekarska wydała oświadczenie, w którym stwierdzono m.in.: "Wedle uzyskanych przez nas informacji służby zostały zawiadomione ws. podejrzenia próby samobójczej. Lekarz, który podejrzewa taką próbę ma obowiązek powiadomić odpowiednie służby by ratować zagrożone życie". *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!