Jak uściślił Marian Banaś, kontrola rozpoczęła się w poniedziałek z inicjatywy Izby, a wniosek o jej przeprowadzenie w zeszłym tygodniu zgłosiła też Konfederacja. - Sytuacja jest bardzo wrażliwa i niebezpieczna. Na nasze terytorium wpłynęła rakieta rosyjska, która ma możliwość przenoszenia broni nuklearnej. Proszę sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby rzeczywiście coś takiego miało miejsce? To pół Polski by nie było - dodał. Szef NIK zastanawiał się we wtorek w Polsat News, jak strzeżone są nasze granice. - Chodzi o obywateli, nasze bezpieczeństwo. Zdecydowaliśmy, aby dokładnie sprawdzić, co się stało, że ta rakieta w ogóle naruszyła naszą przestrzeń powietrzną, pół Polski przeleciała i się rozbiła pod Bydgoszczą, a dopiero po pięciu miesiącach się dowiadujemy, że coś takiego miało miejsce - zauważył. Kontrola NIK po upadku rakiety. Wyniki możemy poznać we wrześniu Zdaniem Banasia "musimy ustalić, kto za to ponosi odpowiedzialność i czy jesteśmy bezpieczni". - W pierwszej kolejności będziemy kontrolować MON, następnie Dowództwo Operacyjne Sił Zbrojnych i Dowództwo Obrony Powietrznej, być może w trakcie działań trzeba będzie skontrolować Żandarmerię Wojskową - wyliczył. Zapytany, czy NIK ma już jakieś dokumenty, przypomniał, że to dopiero pierwszy dzień kontroli. - Dowiemy się coś więcej po jej zakończeniu, potrwa ona do końca czerwca. Po uprawomocnieniu się jej wyników, być może całość materiałów będzie znana pod koniec września - wyjaśnił. Banaś nie ukrywał, że liczy na współpracę z resortem obrony. - Różnią się wypowiedzi kierownictwa wojskowego i MON. Chcemy ustalić, czy współpraca między dowództwem wojskowym i cywilnym istnieje, bo ona musi istnieć - podkreślił. Jak przypomniał, słyszymy, iż "mamy bardzo mocną armię, uzbrajamy ją, wydatkujemy olbrzymie pieniądze, a tu takie incydenty". - Dodatkowo dowiadujemy się, że drony latają po naszym kraju, więc trzeba ustalić, jak naprawdę sytuacja wygląda - doprecyzował. Drony na lotniskach i balon z Białorusi. Banaś nie wyklucza, że zajmie się nimi NIK Prezes NIK nawiązał do pojawienia się bezzałogowców w pobliżu samolotów lądujących w Warszawie i Katowicach. Nie wykluczył, że Izba przyjrzy się również tej sprawie, jak i balonu, który wleciał nad Polskę z Białorusi. - Nie został on zatrzymany przed naszymi granicami. Wszystko świadczy o tym, że mamy do czynienia ze słabą jakością obrony oraz słabą współpracą dowództwa wojskowego i obrony cywilnej - przewidywał. Zapewniał, że kontrolę przeprowadzają "bardzo profesjonalni pracownicy" NIK. - Są to zawodowi wojskowi, którzy przeszli olbrzymie doświadczenia, szkolenia. Pod względem jakości i profesjonalizmu możemy być spokojni - podsumował w Polsat News. Obiekt, który w kwietniu znaleziono pod Bydgoszczą, wleciał nad Polskę 16 grudnia. Naszego dowódcę operacyjnego Centrum Operacji Powietrznych poinformowali o tym Ukraińcy. W środę Polsat News podał nieoficjalnie, że znaleziony obiekt to rosyjska rakieta manewrująca Ch-55. Z kolei jako pierwsza informację przekazała stacja RMF FM, powołując się na ustalenia Instytutu Technicznego Wojsk Lotniczych. Zaznaczono, że pocisk prawdopodobnie przyleciał zza wschodniej granicy Polski. Kontrola NIK. Premier: Nie widzę tutaj niczego specjalnego Premier Polski odniósł się podczas wtorkowej konferencji prasowej do wszczęcia przez Izbę kontroli w MON w związku ze sprawą rakiety, która spadła pod Bydgoszczą najprawdopodobniej w grudniu. - NIK jest od kontrolowania, jeśli pojawiają się sygnały o potencjalnych nieprawidłowościach, więc nie widzę tutaj niczego specjalnego - powiedział Mateusz Morawiecki. Premier dodał, rakieta została zidentyfikowana, ale nie było pewności, co do charakteru zdarzenia. - Pewnie nieprawidłowości proceduralne, które się pojawiły wówczas zostały teraz naprawione. Mam pełne zaufanie do ministra obrony narodowej, pana premiera Mariusza Błaszczaka jak również do wojskowych, że te wszystkie procedury, które wykazały pewne nieszczelności, tak to nazwijmy, nieścisłości, nieprawidłowości zostaną usprawnione tak, aby we właściwy sposób zarządzać wszystkimi tego typu przypadkami - dodał szef rządu. Błaszczak obwinia dowódcę operacyjnego. "Zaniechał obowiązków" Głos w sprawie zdarzenia z końca zeszłego roku zabierał w czwartek szef MON Mariusz Błaszczak. - Nawiązano współpracę ze stroną ukraińską i amerykańską. Właściwie uruchomiono procedury współpracy sojuszniczej. Podwyższono gotowość bojową naszych środków dyżurnych. W powietrze poderwano dyżurne samoloty. Obiekt był odnotowany przez naziemne stacje radiolokacyjne - zapewniał. Jego zdaniem to dowódca operacyjny "zaniechał swoich instrukcyjnych obowiązków", nie informując go o obiekcie, który pojawił się w przestrzeni powietrznej, "ani nie informując RCB i innych przewidzianych w procedurach służb". - W sprawozdaniu operacyjnym Dowództwa Operacyjnego (...) znalazła się informacja, że w dniu 16 grudnia nie odnotowano naruszenia ani przekroczenia przestrzeni powietrznej RP, co jak później się okazało, było nieprawdą - mówił. Gen. Piotrowski odpowiedział: Realizujemy wiele dla bezpieczeństwa Polski Jak uściślał Błaszczak, poszukiwań obiektu zaniechano po 19 grudnia i zdementował, że to on podjął o tym decyzję. Na oświadczenie ministra zareagował dowódca operacyjny rodzajów sił zbrojnych gen. Tomasz Piotrowski. W swojej wypowiedzi przypominał, że mamy "istotny moment określonej sytuacji bezpieczeństwa" w związku z wojną w Ukrainie. - Mamy cały czas zdeterminowanego przeciwnika, który podsyła nam migrantów. Mamy cały czas dużą aktywność Sił Zbrojnych, wiele ćwiczeń i realizujemy wiele dla poprawy bezpieczeństwa Polski - oświadczył gen. Piotrowski.