Kilku znajomych zapytałem, kiedy ostatnio płacili za coś najdrobniejszymi monetami: jedno-, dwu- lub pięciogroszówką. Niemal wszyscy odpowiedzieli, że nie pamiętają, a tylko jedna osoba niedawno wrzucała "miedziaki" do parkomatu, bo zalegały jej na dnie portfela. To oczywiście tzw. dowody anegdotyczne, więc nie mogą potwierdzać, że ciemnożółty bilon jest niemal bezużyteczny. Faktem jest jednak, że znaczy on coraz mniej, bo mamy ponad 17-procentową inflację i mało co da się kupić za złotówkę, a co dopiero ułamek tej kwoty. Ponadto "groszówki", po które część przechodniów nawet się nie schyli, gdy leżą na chodniku, są nadal bite, chociaż bank centralny na nich traci. - Jedno-, dwu- i pięciogroszówki nie mają wartości poza nominalną. Narodowy Bank Polski, zarabiający zazwyczaj na różnicy między nominałem a kosztami produkcji, w ich przypadku dokłada do ich emisji. Podobnie dzieje się w innych państwach, gdzie istnieją takie drobne nominały - tłumaczy w rozmowie z Interią dr hab. Paweł Marszałek, kierownik Katedry Pieniądza i Bankowości Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu. Czy inflacja sprawi, że przestaniemy płacić groszami? Są argumenty za i przeciw Nieoficjalnie mówi się, że koszt wyprodukowania jednogroszówki pięciokrotnie przewyższa jej oficjalną wartość. Może czas więc zrezygnować z takiego bilonu, by nasze portfele schudły, a państwo zaoszczędziło w trudniejszych czasach? - W Polsce wypuszczano w przeszłości "próbne balony", czy w społeczeństwie zaakceptowano by rezygnację z "groszówek" - zwłaszcza, że ich spora liczba znika z obiegu, bo są chociażby gubione. Pozostawiono je jednak, ponieważ nadal są osoby z nich korzystające i uznające posługiwanie się nimi za wygodne, ale też ze względu na - przykładowo - sprawy księgowe - mówi dr hab. Paweł Marszałek. Jak dodaje, istotna jest też kwestia podatków. - Na ryneczku z warzywami możemy się dogadać, że zaokrąglimy cenę, lecz nie w przypadku konkretnych zobowiązań publiczno-prawnych. Wprowadzenie w Polsce zaokrąglania przykładowo do dziesiątek groszy, przy jednoczesnym pozbyciu się najdrobniejszego bilonu, wymagałoby innego ustawienia cen - zauważa. UE sprawdza, czy warto wycofać niektóre eurocenty. W Polsce ekonomiści byli sceptyczni Zdaniem eksperta mógłby też pojawić się tzw. efekt cappuccino, znany z państw, które przyjęły euro za swoją walutę. Jego nazwa pochodzi z Włoch, gdzie kawa w kawiarniach zdrożała, gdy zrezygnowano z dawnej waluty - lirów. Podobnie mogłoby się stać, gdyby z obiegu usunąć najniższe nominały. - W walutach narodowych dało się wyrażać niewielkie ceny, ale kiedy pojawił się europejski pieniądz, zaczęto je zaokrąglać, najczęściej w górę - podkreśla. Sytuację ocenia też dr hab. Anna Moździerz, dziekan Kolegium Ekonomii, Finansów i Prawa Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. Przypomina o krajach, które zrezygnowały z takich jednostek pieniężnych, jak polskie grosze. Wśród nich są Czechy i Dania. - Również Unia Europejska rozważa wycofanie z jedno- i dwucentówek, ale ten proces poprzedza gospodarczą i społeczną analizą skutków - stwierdza. Przypomina ponadto, że dyskusja, czy najdrobniejsze grosze są potrzebne, toczyła się w Polsce wielokrotnie. - Między innymi w 2009 roku, a później w 2013. Za drugim razem rozważano wycofanie grosza oraz dwóch groszy i pozostawienie pięciu groszy. Ekonomiści zwracali jednak uwagę, że może to zwiększyć inflację, chociaż wtedy mieliśmy w kraju odwrotne procesy, czyli deflacyjne - wyjaśnia. Mimo to - jej zdaniem - powinniśmy jednak całkiem zrezygnować z "miedziaków" i za najniższy nominał pieniądza przyjąć 10 groszy, z uwagi między innymi na koszty produkcji. - Ale nie spodziewam się, by tak się stało w najbliższym czasie, bo chociaż zmierzamy w kierunku "Polski bezgotówkowej" to są zapowiedzi dalszego posługiwania się tradycyjnym pieniądzem - uściśla. Co czwarta moneta to jeden grosz. To nie inflacja może sprawić, że o nich zapomnimy Dr hab. Anna Moździerz zapytana przez Interię, czy drobne monety samoistnie wyjdą z obiegu, bo staną się całkiem nieprzydatne, przypomina, że w Polsce zdążył się zakorzenić zwyczaj niewydawania małej reszty. - Ponadto przy tak wysokich cenach, jak obecnie, ich kilkugroszowe końcówki są coraz mniej istotne. Jedno- i dwugroszówki często leżą sobie w skarbonkach, zbierane zwłaszcza przez starsze osoby. Młodzież natomiast, płacąca kartami, telefonami i zegarkami, jednoznacznie opowiada się za wycofaniem takiego bilonu - uznaje. Także dr hab. Paweł Marszałek uważa, że na razie nie pożegnamy się z "miedziakami". - Nie wydaje mi się, by inflacja była czynnikiem, który pogrzebie "groszówki". Jako taki można raczej wskazać dalszy dynamiczny rozwój płatności bezgotówkowych. W praktyce mamy więc sytuację, iż w sklepach nadal będziemy słyszeć najpopularniejsze pytanie: "Czy mogę być winna grosik?" - podsumowuje. Dane NBP: Wśród monet w obiegu najwięcej jest jednogroszówek W zeszłym roku NBP wprowadził do obiegu prawie 108,5 miliona monet pięciogroszowych, niemal 42 miliony dwugroszowych i ponad 319 milionów jednogroszowych. Dla porównania nowych pięcio- i dwuzłotówek pojawiło się wówczas po około 40 milionów. Nieco mniej, bo ponad 32 miliony, wprowadzono monet z napisem 1 złoty. Bank centralny szacował też wtedy, że po Polsce - wśród wszystkich monet - najwięcej krąży jednogroszówek, bo blisko 5,5 miliarda. Oznacza to, że mniej więcej co czwarta polska moneta ma najniższy możliwy nominał.