Exposé pobożnych życzeń
Obiecują sprawiedliwe rządy dla wszystkich. Exposé kolejnych premierów są podobne. Ale z przyrzeczeń szefowie rządu nie najlepiej się wywiązują. Czy z Marcinkiewiczem będzie tak samo?
W czerwcu ubiegłego roku podczas sejmowej debaty nad exposé Marka Belki poseł PSL Waldemar Pawlak orzekł, iż zapowiedzi szefa rządu "brzmią tak dobrze, że aż niewiarygodnie". Tak można podsumować programowe wystąpienia niemal każdego z szefów rządów RP od 1989 roku. Ich podobieństwa są uderzające. Gorzej jest z realizacją zamierzeń. Dlatego nowy premier powinien raczej skupić się na tym, co da się wykonać. Z niezrealizowanych obietnic rozliczą go bowiem opozycja i - przede wszystkim - wyborcy.
Po euforii z wiązanej z obaleniem komunizmu rządy Tadeusza Mazowieckiego, Jana Krzysztofa Bieleckiego, Jana Olszewskiego i Hanny Suchockiej miały prawo obiecywać przełom. Miały też wielki kredyt zaufania społecznego. Nic dziwnego, że w czasie przemian ustrojowych po 1989 r. dążyły głównie do umacniania suwerenności i zewnętrznego bezpieczeństwa państwa, tworzenia mocnej pozycji Polski w Europie, wspierania rozwoju cywilizacyjnego i gospodarczego kraju.
Od grubej kreski do "nocy teczek"
Z exposé pierwszego niekomunistycznego szefa rządu w sierpniu 1989 r. zapamiętaliśmy głównie fakt, iż zasłabł w Sejmie i słowa: "przeszłość odkreślamy grubą linią". Mniej to, że Tadeusz Mazowiecki zapowiadał "rząd koalicji na rzecz gruntownej reformy państwa". A ta tak od razu się nie powiodła, dlatego w styczniu 1991 r. Jan Krzysztof Bielecki mówił:
- Dotychczasowe przemiany nie dały jeszcze pełnych rezultatów. Kapitałowi zagranicznemu obiecywał, że Polska będzie krajem stabilnym i przyjaznym inwestycjom. Ale w zamian oczekiwaliśmy od Zachodu radykalnej redukcji naszego zadłużenia. Premier chciał też dobrych stosunków ze wszystkimi sąsiadami, także z istniejącym jeszcze wówczas ZSRR. Mówił ponadto o zaangażowaniu w budowę jedności europejskiej. Akurat w tej dziedzinie sukcesy udawało się odnieść.
Gorzej było w polityce wewnętrznej - obietnice liberałów Bieleckiego, iż rząd utworzy milion nowych miejsc pracy, pozostały na papierze.
Jego następca, Jan Olszewski, w grudniu 1991 roku martwił się natomiast, że "znajdujemy się między dwoma światami: zachodnim, który się pokojowo kształtuje i jednoczy, a wschodnim, który się rozpada. Jeszcze nie należymy do pierwszego, już nie do drugiego. Podjęliśmy decyzję włączenia się w struktury Zachodu, ale na razie jesteśmy bez sojuszników, zakotwiczeń, zabezpieczeń. Musimy podjąć wysiłek, by ten ryzykowny stan zmienić" - twierdził w exposé.
Po latach nie ma wątpliwości, że roku 1991 nie zmarnowano. Okazał się nawet przełomowy dla naszej polityki zagranicznej. Polska zawarła umowę o stowarzyszeniu ze Wspólnotami Europejskimi, stała się członkiem Rady Europy, parafowała umowę o wycofaniu wojsk sowieckich. W dodatku zostały rozwiązane RWPG i Układ Warszawski. Doczekaliśmy się też w końcu rozpadu ZSRR i powstania niepodległej Ukrainy. Mimo to rząd Jana Olszewskiego po nieudolnej próbie przeprowadzenia lustracji został w czerwcu 1992 r. obalony, a po nieudanej misji sformowania gabinetu przez Waldemara Pawlaka na czele rządu stanęła Hanna Suchocka.
Niekończące się reformy
- Obywatele mogą po moim rządzie oczekiwać sprawiedliwości, a zarazem zadośćuczynienia za niesprawiedliwość. Z drugiej strony, wszyscy musimy czuć respekt przed państwem i jego prawami. Władza polityczna może sprzyjać dobru ogółu. Nie może jednak zastąpić ludzi pracy ani sama doprowadzić do dobrobytu. Próby zaspokojenia tych roszczeń są beznadziejnie nieskuteczne, a jednocześnie utrudniają, uniemożliwiają nawet osiągnięcie trwałego, ekonomicznego i społecznego postępu. Minął czas rewindykacji, że pora zacząć pytać, co możemy dać Polsce - mówiła jedyna dotąd kobieta - premier RP. Jej rząd utworzył Urząd ds. Integracji Europejskiej i nie krył zachodnich aspiracji.
Niemniej z polityki gospodarczej wyborcy zadowoleni nie byli. Dlatego w 1993 r. powierzyli rządy ludowcom (z premierem Waldemarem Pawlakiem) i dwa lata później postkomunistom, a ich lider, Józef Oleksy, który wygłaszał exposé w marcu 1995 roku, twierdził, że Polska dźwignie się z kryzysu społecznego i gospodarczego. Uspokajał też przeciwników, że "Rzeczpospolita Polska nie będzie PRL-bis". Odszedł jednak w atmosferze skandalu - po oskarżeniu o agenturalną współpracę ze służbami ZSRR i Rosji.
Nic dziwnego, że jego następca, także człowiek lewicy, Włodzimierz Cimoszewicz, w lutym 1996 r. znowu obiecywał reformy. Ale mówił też, że ten gabinet będzie "rządem kontynuacji dotychczasowej polityki gospodarczej i społecznej".
Sukces z NATO, klęska z bezrobociem
Lewica zawiodła jednak wyborców tak bardzo, że w 1997 roku nie wahali się poprzeć partie prawicowe. Nowy szef rządu, Jerzy Buzek, w listopadzie 1997 obiecywał, że "zrobi wszystko, by ten rok był zapamiętany jako rok początku naprawy państwa, ostatecznego zerwania ze złą przeszłością." - Szliśmy po władzę dla ludzi, po to, by ją oddać. By obywatele i społeczności lokalne wzięły tę część władzy, którą potrafią wykorzystać lepiej od państwa - przekonywał. - Możemy stworzyć nowoczesne, sprawiedliwe państwo. Polskę silnych rodzin i solidarnych pokoleń. Kraj równych szans dla wszystkich rodzin. Polskę nowoczesnej gospodarki.
Jednym z priorytetów jego gabinetu była pełna wojskowo-polityczna integracja Rzeczypospolitej z NATO. I akurat tę obietnicę już półtora roku później udało się zrealizować.
Jerzy Buzek mówił też: - Wymiar sprawiedliwości to podstawa, na której oparte być musi silne państwo. Tymczasem znajduje się on w głębokim kryzysie. Aby dać ludziom prawo do ochrony prawnej, a państwu zapewnić ich szacunek, trzeba ułatwić obywatelom dostęp do sprawnego i szybko działającego wymiaru sprawiedliwości oraz zreformować prokuraturę. Dziś niemal identyczne zapowiedzi są choćby w programie Prawa i Sprawiedliwości.
- Będziemy przeciwdziałać bezrobociu i jego negatywnym skutkom. Najlepszym sposobem walki z tą plagą społeczną współczesnej Polski jest tworzenie nowych miejsc pracy i podnoszenie kwalifikacji osób bez pracy - zapowiadał też Jerzy Buzek. - Za szczególnie ważne uznajemy prowadzenie takiej polityki wobec ludzi młodych, aby nie zaczynali dorosłego życia od ustawiania się w kolejce po zasiłek dla bezrobotnych. Niestety, tę obietnicę mógł powtórzyć w październiku nie tylko kolejny szef rządu, Leszek Miller, ale prawdopodobnie złoży ją także Kazimierz Marcinkiewicz.
Miller zapowiadał, że "gospodarki i życia społecznego nie będziemy dźwigać kosztem najuboższych, bezrobotnych i bezradnych. Nie przez zwiększanie kontrastów w poziomie życia i różnic między ludźmi. Nie przez budowę wysp bogactwa w morzu biedy." Z bezrobociem się jednak nie uporał. A ponieważ nie udało się to też Markowi Belce, będzie to jedno z najpilniejszych zobowiązań powstającego właśnie gabinetu.
Porównanie programowych wystąpień kolejnych premierów nasuwa interesujące refleksje - okazuje się, że sporą część programu Leszka Millera można by przenieść do wypowiedzi polityków PiS. I nikt nie odczułby żadnego dysonansu.
Nie tylko w tym przypadku. "Zamierzamy uczynić państwo tańszym i sprawniejszym. Oszczędności zaczęliśmy od siebie" - twierdził Miller. To z kolei mogłyby powtórzyć i Platforma, i PiS.
Z katalogu exposé lidera SLD udało się spełnić przede wszystkim zapowiedź wejścia do Unii Europejskiej. Ale na to zapracowały praktycznie wszystkie rządy, a przede wszystkim obywatele. Inne zapowiedzi, w tym słynne gruszki na wierzbie Millera, doprowadziły do klęski wyborczej postkomunistów.
Kazimierz Marcinkiewicz mógłby więc spokojnie przepisać część przemówień swych poprzedników, bo postulaty tam zawarte nie straciły na aktualności. Problem w tym, czy jemu uda się choć część z nich zrealizować? Akurat tego wyborcy są bardzo ciekawi.