Dwa oblicza Marszu Niepodległości. Nie ma żadnej alternatywy
Race, petardy i wulgarne okrzyki pod adresem rządu. Obok rodziny z dziećmi, harcerze i modlący się seniorzy. Jak to możliwe, że w Marszu Niepodległości obok siebie idą tak różne środowiska? Wysoka frekwencja marszu wskazuje, że inicjatywa unaocznia istniejącą w społeczeństwie potrzebę, której do tej pory politycy nijak nie potrafili zagospodarować.
Starsza kobieta stoi przy rondzie de Gaulle'a i patrzy na tłum z biało-czerwonymi flagami. Masa ludzi przechodzi tędy nieprzerwanie od dwóch godzin. Podchodzę i pytam czy jest na marszu pierwszy raz.
- Ach nie, proszę pana, ja jestem od samego początku. Co roku - podkreśla pani Zofia. Akurat miała przerwę w maszerowaniu, czekała na swoją kuzynkę. - Jesteśmy tutaj, żeby pokazać patriotyzm - dodaje kobieta. Zaznacza też, że jest warszawianką.
Marsz tradycyjnie dzieli przede wszystkim polityków. "Narkotyki, kastety, race. Specyficzny sposób świętowania Święta Niepodległości" - napisał na X Dariusz Joński z KO. Z kolei Dominik Tarczyński z PiS publikował zdjęcia uśmiechniętych uczestników i rodzin z dziećmi.
Który z panów pokazał prawdziwy obraz? Otóż obaj.
Marsz Niepodległości. Im głośniej, tym lepiej?
Stołeczna policja rzeczywiście informowała o setkach zarekwirowanych rac, flar i petard. Prawdą jest też, że policjanci starali się nie dopuścić, by te przedmioty trafiły na ulice. Jeden z uczestników marszu opowiadał mi o dwukrotnym przeszukaniu przez funkcjonariuszy.
Kontrole były częste, ale przy tak dużej liczbie ludzi trudno sprawdzić wszystkich. Mimo zakazu używania pirotechniki race pojawiały się na całej trasie marszu. Petard również nie zabrakło, szczególnie na odcinku od ronda de Gaulle'a, do mostu Poniatowskiego.
Tam w jednym z budynków, w oknie na ostatnim piętrze wisiała flaga LGBT. Regularnie w stronę budynku leciały petardy. Z mizernym skutkiem, bo flaga była wysoko, a dodatkowo trasa marszu była oddzielona od budynku barierkami, więc rzucane petardy spadały przed budynkiem. Nic to rzucanie nie dało, tylko trawnika szkoda.
Należy podkreślić, że zorganizowana przez Marsz Niepodległości straż bardzo starała się unikać prowokacji i wyszukiwała osoby, które łamały zasady. Straż uspokajała też ludzi, kiedy dochodziło do incydentów. W jednym z nich uczestnicy pokłócili się między sobą o przechodzenie przez barierki ustawione wzdłuż trasy pochodu. Doszło do rękoczynów, ale to właśnie straż obniżyła poziom emocji.
Na transparentach, flagach, w okrzykach i przyśpiewkach nie brakowało haseł obraźliwych. W tym roku szczególnie oberwało się urzędującemu premierowi. Nie będę cytował, co śpiewający chcieli zrobić Donaldowi Tuskowi, bo nie wypada.
Rodziny z dziećmi w gryzącym dymie rac
Na marszu nie brakowało też narodowców, środowisk nacjonalistycznych. To zazwyczaj związani z nimi uczestnicy marszu za wszelką cenę starają się pokazać, że są głośni i widoczni. Poziom agresywnej ekspresji nie musi się podobać każdemu, dlatego głosy przeciwników marszu nie powinny dziwić. Pewnie dla wielu równie trudnie do zrozumienia jest paniczne reagowanie na tęczową flagę. Zdecydowanie narodowcy zrobiliby większe wrażenie, przechodząc obok niej spokojnie.
Fenomenem jest za to fakt, że w marszu naprawdę nie brakowało rodzin z dziećmi. Kilkuletnie pociechy maszerowały, jechały w wózkach albo były niesione na rękach.
Państwo Iza i Łukasz przyjechali z okolic Warszawy. Swoim chłopcom chcieli pokazać patriotyczne zgromadzenie.
Podobnie rodzina z Łopuszna w województwie świętokrzyskim. Troje dzieci w identycznych kurtkach, czapkach i biało-czerwona flaga przyczepiona do wózka najmłodszego z nich.
- Jesteśmy pierwszy raz. Wcześniej dzieci były za małe, ale teraz jak podrosły chcieliśmy im pokazać te tłumy, jedność - mówią wspólnie rodzicie, kiedy pytam dlaczego przyjechali 11 listopada do Warszawy.
Jedność wydaje się być tutaj słowem-kluczem. Rodziny z dziećmi, młodzież, seniorzy. Wszyscy szli w marszu razem. Nie oznacza to od razu, że wszyscy popierają antyrządowe i antyunijne hasła organizatorów. Część na pewno tak, ale nie wszyscy.
Co roku na początku marszu jest kilka przemówień organizatorów i liderów bliskich im środowisk. W tym roku na liście postulatów była większa asertywność wobec Unii, odrzucenie polityki migracyjnej, budowa silnej armii, realizacja wielkich inwestycji. Tylko, że trudno stojąc w tłumie nie odnieść wrażenia, że nie wszystkich te przemówienia interesują. Zmarznięci uczestnicy czekali raczej, aż marsz w końcu ruszy i będzie można wspólnie świętować.
Wspólnota bez alternatywy
Wśród uczestników bardzo wyraźna była potrzeba przeżywania wspólnotowego. Poczucia tożsamości, przynależności i wynikającej z niej siły. W wydarzeniu biorą udział różni ludzie, różne grupy wiekowe i dlatego Marszu Niepodległości zdecydowanie nie można nazwać dziś wyłącznie "marszem narodowców". Po prostu inicjatywa wyrosła ze środowisk narodowych i stała się na tyle popularna, że praktycznie nie ma konkurencji.
Frekwencja obecnych, bardzo różnych grup na marszu pokazuje, że zapotrzebowanie na wspólne przeżywanie Święta Niepodległości jest całkiem spore. Trudno się dziwić, że ludzie chcą wziąć udział w marszu, który nie ma żadnej realnej alternatywy.
Na koniec spotykam posła Marka Jakubiaka. Polityków widziałem więcej, ale celowo o nich nie wspominam, by Święto Niepodległości nie było okazją do politycznego marketingu. Przy Jakubiaku robię wyjątek, bo szkoda nie odnotować, jak towarzyszący mu ludzie śpiewali "Sen o Warszawie".
Z posłem rozmawialiśmy dłuższą chwilę, ale zacytuję tylko życzenia jakie złożył Polakom. - Polskę mamy. Tylko chodzi o to, żeby Polska nie brnęła w niebyt, żebyśmy byli czujni, żeby nikt nam nie wyrwał Polski z ręki - podkreślił parlamentarzysta.
Jakub Krzywiecki
Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz na jakub.krzywiecki@firma.interia.pl
-----
Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!