Cała prawda o Pegasusie. Wyznanie agentów CBA

Użycie Pegasusa wobec polityków stanowiło "promil" jego wykorzystania - stwierdził jeden z agentów CBA, który zdradził szczegóły działania systemu szpiegowskiego. Oprogramowanie było przetrzymywane w jednym z najbardziej chronionych pomieszczeń Biura, a dostęp do niego był pilnie strzeżony. Zdaniem funkcjonariuszy wnioski o inwigilację składano zgodnie z prawem, a sąd miał wiedzę o użyciu systemu. Agenci podkreślili również, że informacje o setkach podsłuchiwanych osób to "bajki", a lista namierzanych polityków PiS jest w 99 proc. nieprawdziwa. Z tezami nie zgadza się Dorota Brezja.

Decyzja o zakupie nowego systemu inwigilującego miała zapaść w drugiej połowie 2016 roku, gdy szefem CBA był Ernest Bejda. Z informacji "Rzeczpospolitej" wynika, że kluczowy wpływ na to miał rozwój komunikatorów szyfrowanych.
Zakup izraelskiego oprogramowania od spółki NSO Group nastąpił we wrześniu 2017 roku za zgodą rządu w Tel Awiwie. W transakcji pośredniczyła firma Matic, a środki pochodziły z działającego przy resorcie Zbigniewa Ziobry Funduszu Sprawiedliwości.
Pegasus. Agenci CBA zdradzają kulisy używania systemu
Jak dowiedziała się gazeta, polskie służby posługiwały się inną nazwą niż Pegasus. Termin jest tajny i nie jest podawany do publicznej wiadomości. Wiadomo jedynie, że ma on związek z filmami Marvela.
Centrala systemu znajdowała się w najbardziej chronionym pomieszczeniu siedziby CBA przy alejach Ujazdowskich w Warszawie. Pegasus był obsługiwany z dwóch komputerów - najpierw przez kilka osób, później przez kilkanaście.
"Przed wejściem, w specjalnych kasetkach trzeba było zostawić cały sprzęt elektroniczny. Wewnątrz, gdzie siedzieli operatorzy i technicy, non stop były włączone kamery, rejestrowały każdy ruch i słowo. Skopiowanie czegokolwiek i wyniesienie było niemożliwe" - mówi jeden z rozmówców "Rzeczpospolitej". Odnotowywano każde wejście i wyjście z pomieszczenia.
Informatorzy dziennika przekazali, że system działał wyłącznie w trybie "read only", czyli nie mógł ingerować w treść SMS-ów, wiadomości i innych danych na podsłuchiwanych telefonach. "Bardzo chcielibyśmy mieć takie możliwości, chociażby wobec wschodnich tzw. dyplomatów, ale ich nie mieliśmy" - wskazał funkcjonariusz CBA.
Starsze wersje Pegasusa nie mogły infekować urządzeń podsłuchiwanych bez ingerencji - inwigilowani musieli kliknąć w stosowny link. Nowsze wersje natomiast umożliwiły rozpoczęcie operacji bez udziału użytkownika.
"Sąd miał wiedzę o kontroli operacyjnej"
Kwestią sporną pozostaje również aspekt prawny stosowania systemu. Jak czytamy, CBA - składając wniosek o możliwość użycia Pegasusa - powoływało się na art. 17 pkt 4 ustawy o Centralnym Biurze Antykorupcyjnym. Wzór dokumentu natomiast pochodził z 2011 roku i był opracowany jeszcze przez pierwszy rząd Donalda Tuska.
Wszystkie wnioski były kierowane do Sądu Okręgowego w Warszawie i zawierały numer sprawy, jej kryptonim, dane osoby inwigilowanej, a także rodzaj przestępstwa. "I to był pierwszy sygnał dla sędziego, na czym polega ta kontrola" - podkreślają rozmówcy i dodają, że niemożliwym było ukrycie nazwiska "figuranta".
W swoich prośbach o zgodę na użycie systemu CBA miało zawsze powoływać się na rozwój nowoczesnych środków komunikacji i fiasko użycia tradycyjnych form podsłuchowych.
"Sąd miał więc wiedzę, że konieczne jest zastosowanie kontroli operacyjnej, która pozwoli odczytać treści SMS czy rozmów figuranta prowadzonych przez komunikatory internetowe" - przekonuje jeden z agentów Biura.
Podsłuchiwanie polityków PiS. "Nieprawdziwe w 99 proc. bajki"
Ponadto - jak mówią źródła gazety - informacje o rzekomo masowym użyciu Pegausa i setkach osób objętych jego działania to "bajki", a lista podsłuchiwanych polityków PiS jest w 99 proc. nieprawdziwa.
"Wiemy, kto i w jakim celu rozpuszcza te plotki. Chodzi o walkę wyborczą w obozie Zjednoczonej Prawicy" - zdradził rozmówca. "Użycie systemu wobec polityków stanowiło 'promil' jego wykorzystania" - usłyszała "Rzeczpospolita".
Po opublikowaniu artykułu w polemikę z gazetą weszła żona europosła KO Dorota Brejza, która jest adwokatem podsłuchiwanego przez służby męża. Mecenas stwierdziła, że informatorzy dziennika "wprowadzają opinię publiczną w błąd", a piątkowy tekst zawiera "nieścisłości i nieprawdy".
Brejza uważa, że Pegasus w rękach CBA był niecertyfikowany; ze rzekomo chronionych pomieszczeń informacje wyciekały do TVP; agenci wgrywali fałszywe wiadomości na telefon komórkowy jej męża, a Biuro prowadziło operacje w czasie wykraczającym poza ten, na który zezwalał sąd.
Na potwierdzenie swoich argumentów Brejza zamieściła w mediach społecznościowych zdjęcia nieprawdziwych SMS-ów. Zwróciła się również z apelem o udostępnienie jej łam "Rzeczpospolitej" do napisania polemiki z piątkowym artykułem.
***
Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!