Siądźcie sobie w jeden z nadchodzących upalnych dni na tarasie, balkonie czy gdziekolwiek chcecie albo możecie, otwórzcie zimną lemoniadę, przymknijcie oczy i powspominajcie. Przypomnijcie sobie czas po roku 2015. Przywołajcie w pamięci słowa o demokracji, która "umiera w ciemnościach". O tym, że jesteśmy przez zdradzających autorytarne tendencje rządzących gotowani niczym żaba w garnku z coraz to gorętszą wodą. Wspomnijcie niezliczone apele, zaklęcia i błagania, by się otrząsnąć. Bo zaraz, za chwileczkę nie będzie już z naszej wolności, co zbierać. Lamety o tym, że kawałek po kawałku niszczy się trójpodział władzy, bezpieczniki demokracji, wolność słowa, pluralizm medialny, instytucje państwa, kulturę polityczną. I tak dalej i tak dalej. Czy nie tak to było? Im dłużej o tym myślę, tym bardziej staje się dla mnie jasne, że ci, co wtedy najgłośniej bili na alarm, że już koniec, faszyzm, autokracja i Budapeszt (co najmniej) w Warszawie, opisywali nie tyle to, co się działo w polskim państwie realnie. Tylko to, do czego oni sami po odzyskaniu władzy będą gotowi się posunąć. Jak gdyby bali się nie tego, co PiS zrobi sprawując władzę. Ale tego, co im samym chodziło już wtedy po głowie. A teraz postanowili to zrealizować. Na wypadek, żeby im władza już nigdy się z rąk nie wyślizgnęła. I żeby PiS nie zrobił tego, czego ostatecznie (co do tego się chyba zgodzimy) nie zrobił. Choć przecież mógł. Zagłodzenie PiS Kilka przykładów, jeżeli to, o czym mówię jakimś cudem nie jest jasne. Ot, choćby pierwszy z brzegu fakt. Jak nazwać grożenie największej partii opozycyjnej odebraniem subwencji budżetowej. Czyli de facto skazanie jej - w warunkach kapitalizmu - na faktyczną śmierć przez zagłodzenie. Przecież wiadomo, że robienie polityki kosztuje. Zwłaszcza, gdy się jest w opozycji. Bo trzeba zapłacić za biura, za kampanię, za logistykę. Umówiliśmy się jako wspólnota polityczna na to, że partię będą płaciły za to z publicznych środków. Tak to się robi w większości krajów Europy. Alternatywą jest model amerykański. Z opisaną po wielokroć systemową korupcją polityczną czyniąca z tamtejszego parlamentu supermarket z politykami, w którym zakupy robią sobie zupełnie legalnie koncerny i ich lobbyści. Nie chcemy tej regulacji, kupujemy 20 demokratów i 10 republikanów. Życzymy sobie innej? Dobieramy 30 kolejnych. Czy takiego modelu demokracji chcemy? Może i niektórzy chcą - w 2015 roku Bronisław Komorowski w akcie desperacji przed drugą turą wyborów prezydenckich - zgłosił postulat likwidacji subwencji budżetowej. Teraz majstrując przy subwencji dla PiS nowa władza może wepchnąć nas na taką ścieżkę. A na pewno de facto wprowadzić na nią swoich oponentów, którzy akurat władzy nie sprawują. I jeszcze zrobić przy tym kolejny krok w kierunku wyrzucenia PiS (partii popieranej przez 30 proc. społeczeństwa) poza nawias legalności. Jak nazwać takie posunięcia jeśli nie zamachem na polityczny pluralizm? Kochani rodacy, to dzieje się na naszych oczach "Na finansowanie z budżetu państwa mogą liczyć tylko partie grzeczne, które nie zagrażają rządzącym" - czy tak ma brzmieć nowy art. 1 prawa wyborczego. Jaka byłaby reakcja samozwańczych "obrońców demokracji", gdyby takie rzeczy działy się przed rokiem 2015 wobec partii Tuska? Czy naprawdę wśród zwolenników obecnej władzy takie pytania nie są już w ogóle stawiane. Przecież nie wszyscy tam cierpią na silnorazemową pomroczność jasność. Czy naprawdę kochani rodacy nie widzicie, co tu się u licha wyprawia? A przecież, to nie jest jakiś odosobniony wypadek przy pracy. Od grudnia żyjemy w sytuacji, w której nowa władza przekracza kolejne granice tego, co akceptowalne i dopuszczalne. Siłowe przejęcie mediów? Proszę bardzo. Obsadzanie stanowisk prokuratorskich niezgodnie z konstytucją? A proszę bardzo. Obsadzanie stanowisk w spółkach swoimi ludźmi? Łamanie parlamentarnych konwenansów? Taśmowe uchylanie immunitetów? Zatrzymania legalnie wybranych parlamentarzystów? Bezprecedensowe podważanie powagi urzędu demokratycznie wybranego prezydenta? Otwarte naruszanie niezależności NBP? Ciągłe poszukiwanie podstawy prawnej mającej przyklepać faktycznie bezprawne działania? Przecież to wszystko dzieje się na naszych oczach. I gdyby choć ćwierć z tego, co się teraz wydarza stało się w latach 2015-2023 mielibyśmy w kraju i poza jego granicami jeden wielki lament nad zgonem polskiej demokracji. Ileż trzeba zapiekłości, by nie dostrzegać faktu, że to jest właśnie prawdziwe "gotowanie żaby". Rafał Woś ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!