Żona powiedziała kiedyś do niego "Tygrysie" i jakoś się przyjęło. Pewnie siłą ironii i szydery, bo Władysław Kosinak-Kamysz politycznego samca alfa nie przypominał nigdy. Nie jest nawet wesołym i nieco narwanym Tygryskiem z Kubusia Puchatka. W klasycznym świecie A. A. Milne'a widzę go raczej jako Kłapouchego. Ostrożnego, ospałego i wiecznie jakby zbolałego. A jednak politycznego talentu Kosinakowi odmówić nie można. Nie dopuścił, by partia poszła na dno po poprzedniej koalicji z tuskową Platformą (a było blisko, bo sobie wtedy mocno w Polsce prowincjonalnej nagrabili). Tymczasem Kosinak, jak gdyby nigdy nic, dwa razy stworzył potem innowacyjne alianse (najpierw z Kukizem, potem z Hołownią), które pozwoliły PSL-owi pozostać na powierzchni. Władysław Kosiniak-Kamysz siłą ludowców Chińczycy mawiają, że co zdarzyło się raz, może zdarzyć się po raz drugi. A co zdarzyło się dwa razy, to na pewno zdarzy się po raz trzeci. Na razie Kosinakowi się udaje i czyni z niego języczek u wagi polskiej polityki. Także na przyszłość. W październiku ubiegłego roku mógł być premierem. I niewykluczone, że jeszcze nim będzie. A może prezydentura? Też w sumie miałoby to ręce i nogi. Zwłaszcza w transakcji wiązanej z odwróceniem parlamentarnych sojuszy przy okazji wyborów 2025 roku. To mało? A czy ludowcy mieli kiedykolwiek w swojej historii więcej? Nie, nie mieli. Nawet za Witosa i Pawlaka byli silni swoją "zdolnością" koalicyjną. A Kosinak-Kamysz im to daje, choć społeczna baza wyborcza PSL jest dziś zdecydowanie węższa, niż była w II RP czy nawet u progu III Rzeczpospolitej. Jednak najważniejsze jest w Kosiniaku wcale nie to, czy i kim będzie. W tym momencie liczy się w ogóle sama obecność jego i jego politycznej formacji na polskiej politycznej scenie. Po roku rządów premiera Tuska widać bowiem, że PSL-owski koalicjant to jedyna siła, która powstrzymuje wojujący antyPiS od "puszczenia się poręczy". PSL zaciągniętym hamulcem ręcznym rządowej koalicji Problemem jest oczywiście śmiertelnie niebezpieczny gen tyranii (czytaj więcej na ten temat), który ewidentnie uaktywnił się w Platformie Obywatelskiej (i u jej satelitów) po powrocie do władzy. Napędzani świętym gniewem #SilnychRazem ministrowie Bodnar czy wcześniej Sienkiewicz albo Kierwiński nie chcieli znać żadnych granic. Ni wstydu, ni prawa, ani nawet konstytucji. Byli (i są nadal) pod tym względem dużo bardziej niebezpieczni, niż był kiedykolwiek PiS. A to dlatego, że kaczyści mieli przeciw sobie realne siły - raz antyPiS-owskie media prywatne, a dwa wsparcie Ursuli von der Leyen oraz euroestabliszmentu. Tuskizm takich hamulców nie posiada. Jest zagłaskiwany przez "odzyskane" media publiczne i otoczony parasolem ochronnym przez te antyPiS-owskie. Bruksela zaś jest rada, iż wraz z odejściem PiS-u Polska przestała im przeszkadzać w realizacji ich własnych planów wobec zjednoczonej Europy. W takim kontekście "Tygrysek" jest bardzo cenny. Tylko on może - de facto - powiedzieć podchmielonym członkom swojego własnego obozu władzy: "przestań, otrzeźwiej, uspokój się". Nie chodzi oczywiście o żadne psychodramy na radzie ministrów. To nie ma znaczenia. Liczy się wynik głosowań parlamentarnych. Jak ostatnio w sprawie aborcji. PSL-u nie da się obejść, bo PSL wciąż ma wybór. PSL w każdej chwili może doprowadzić do zmiany premiera. Wiedzą o tym wszyscy. I wszyscy muszą się z Tygryskiem liczyć. Nawet jeśli go nie lubią, a nawet gdy nim pogardzają. Rafał Woś