W mediach mnożą się teksty przedstawiające Zbigniewa Ziobrę jako człowieka, który upierając się w sprawie nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym, gromadzi polityczny kapitał na przyszłość. Jarosław Kaczyński jest już stary, dopiero co wyszedł ze szpitala. A premier Mateusz Morawiecki jest zdyskredytowany, także nieustannymi woltami w relacjach z Unią Europejską. Na tym tle Ziobro wychodzi na kogoś, kto wie czego chce. Ma spójną opowieść i snuje ją przed prawicowymi, nieufnymi wobec Unii wyborcami. PiS jest na jego tle niezdecydowany i niekonsekwentny. Opozycja drwi sobie, że Morawiecki został zmuszony do negocjacji ze swoim podwładnym. Zapominają (albo udają, że nie pamiętają), że Solidarna Polska ma status partii koalicyjnej i hierarchia w rządzie nie ma tu nic do rzeczy. Kiedy Donald Tusk forsował wydłużenie wieku emerytalnego Polaków, negocjował z Waldemarem Pawlakiem, który był wicepremierem w jego rządzie. Inna sprawa, że podczas tych, męczących negocjacji politycy Solidarnej Polski potrafią wygadywać głupstwa. Prawda, że polskie państwo jest żyrantem pożyczkowej części Krajowego Planu Odbudowy. Ale nie jest prawdą, że te pożyczki są niekorzystne dla Polski. Uniki Ziobry Mniejsza jednak o prawdę. Solidarna Polska gra w grę: ostrzegamy przed złą, chcącą wykorzystać nas Unią, na każdym etapie i w dowolny sposób. Tyle że właśnie nastąpiło jej widowiskowe zawahanie. Formułą uzależnienia prac nad ustawą o Sądzie Najwyższym od zgody bądź niezgody prezydenta Andrzeja Dudy jest próba zejścia z linii strzału. Ziobro wie, że prezydent stawiał warunki sprzeczne z istotą tego projektu. Bo jego istotą jest rozszerzenie testu bezstronności sędziego. Więc opozycja wewnątrz Zjednoczonej Prawicy wskazuje na prezydenta jako na ewentualnego autora pata. Nie chce samemu występować w tej roli. Dlaczego? Po pierwsze, nikt tu nie chce wyjść na sprawcę trwałego zablokowania tych pieniędzy dla Polski. Solidarna Polska także jak widać nie chce pomimo gromkich krytyk KPO. I jej "opowieść" staje się nagle mniej spójna i konsekwentna. Poza wszystkim zaś do działaczy SP docierają groźby nie wzięcia ich na listy w wyborach za 10 miesięcy. Bój o przywództwo na prawicy, jeśli Ziobro naprawdę o tym marzy, ma wymiar wieloletni. Wybory są za chwilę. Perspektywa znalezienia się poza parlamentem, w obliczu rozmaitych, także karnych, zarzutów, musi być dla ministra sprawiedliwości koszmarem. W moim przekonaniu nie istnieje żaden "plan Ziobry". On się upiera, ale nie wie jak się zachować ostatecznie, kiedy w Sejmie zaczną się prace nad projektem. Nie wie tego także skądinąd prezydent Duda. On kieruje się w mniejszym stopniu politycznymi kalkulacjami, w większym szczerym przekonaniem, że test bezstronności sędziego jest receptą na chaos w sądownictwie i podważenie jego prerogatywy. W końcu to on tych sędziów mianował. Ale prezydent rozumie, że podważając istotę tego projektu, on może z kolei wyjść na kogoś, kto samotnie zablokował duże unijne środki dla Polski. Podejrzewa, że ustawa padnie już w Sejmie. Dlaczego więc miałby przedwcześnie występować w roli sprawcy? Uniki wszystkich Improwizują tak naprawdę wszyscy. Liderzy PiS nie wiedzą, jaką większością próbować ten projekt przepchnąć. Woleliby bez opozycji, ale nie mają dziś pewności co do żadnego scenariusza. Z kolei opozycja nie wie, czy pomagać rządowi, czy blokować go swoimi poprawkami, które uczynią projekt jeszcze bardziej niestrawnym dla Zjednoczonej Prawicy. Na razie podnoszą kwestię przeniesienia spraw dyscyplinarnych sędziów do Naczelnego Sądu Administracyjnego, co jest sprzeczne z konstytucją. Ale przecież nie w tym zawiera się istota sporu. Strach przed wzięciem odpowiedzialności za niepowodzenie projektu podobno uzgodnionego z Komisją Europejską jest tym większy, że z tych pieniędzy uczyniono warunek powodzenia Polski: w obliczu inflacji i kłopotów z domknięciem finansów. Robi to opozycja, ale w tym procederze wziął też udział premier Morawiecki, który chciał się tymi pieniędzmi chwalić i nawet zaczął to robić. Wszyscy będą teraz polować na okazję przedstawienia nie siebie, a "tych innych" jako sprawców klęski. Mało kto zwraca uwagę na to, że od projektu odciął się prezes Jarosław Kaczyński. Uznał zastrzeżenia prezydenta za uzasadnione. To jeszcze pogłębia chaos wokół całej sprawy. Gdyby projekt jednak przeszedł w wersji zbliżonej do obecnej, to by oznaczało, że po raz kolejny po sporze o przyjęcie Patriotów z Niemiec wola lidera nie staje się automatycznie prawem (w tym przypadku brakiem prawa). Można wątpić, czy tak się to skończy. Dlatego uważam ten "projekt ostatniej szansy" za raczej pozbawiony szans. Ale zarazem podejrzewam, że zdarzyć się może wszystko. Łącznie z jego przyjęciem jakąś przypadkową większością. Z udziałem skruszonej w ostatniej chwili Solidarnej Polski albo PSL, który będzie chciał wystąpić w roli bardziej państwowotwórczego czynnika od reszty opozycji. W takim przypadku prezydent Duda stanie przed dylematem, którego mu nie zazdroszczę: podpisać czy nie. Solidarnej Polsce pozostaną wówczas pomniejsze awantury, typu pretensji do TVP, że dopuściła do założenia przez jeden z zespołów muzycznych tęczowych opasek na sylwestrowym koncercie. Czy taką drogą buduje się własne przywództwo na prawicy? Z pewnością prawicowy wyborca czuje się coraz bardziej osaczony rzeczywistością, stąd okazja do rozmaitych moralnych szantaży. A jednak przed Ziobrą daleka droga i nie wróżę mu automatycznego sukcesu, nawet jeśli perspektywa sukcesji po Kaczyńskim kiedyś się naprawdę otworzy.Piotr Zaremba