Zełenski kontra Trump. Dawid i Goliat
Wołodymyr Zełenski nie chciał zagrać w przedstawieniu pt. "ukraiński chamie, klęknij przed amerykańskim panem". Trump nie mógł znieść niesubordynacji człowieka, którego postrzega jako petenta. Dla Ukrainy i jej sojuszników to najtrudniejszy moment od odwrotu rosyjskich wojsk spod Kijowa trzy lata temu.

Prezydent USA wezwał swojego "lennika" do ucałowania pierścienia. Zełenski odmówił. Doszło do zwarcia. Świat z fascynacją i przerażeniem obserwował jak dyplomatyczny szczyt w Białym Domu eskalował w stronę awantury w barze. "This is going to be great television" (to będzie wspaniały telewizyjny show) - zapowiedział Trump, wypraszając dziennikarzy. W takich sytuacjach Rosjanie mawiają, że to "kak tigra j... - i śmieszno i straszno".
Prezydent USA nie ukrywa, że chce jak najszybciej zawrzeć pokój i odciąć się od Ukrainy. Kategorycznie odmawia jakiegokolwiek udziału w gwarancjach bezpieczeństwa, czy to dla Ukraińców, czy dla Europejczyków, których wojska miałyby stacjonować na linii hipotetycznego zawieszenia broni. Zanim się jednak wycofa, chce coś dla siebie ugrać, dopóki jeszcze ma możliwość nacisku, czy raczej już szantażu.
Stąd, realizowany w trybie nagłym, pomysł na przekazanie funduszowi zarządzanemu przez USA połowy dochodów z ukraińskich surowców. Tekst wynegocjowanego porozumienia ogólnikowo stwierdza, że "rząd USA wspiera starania Ukrainy o uzyskanie gwarancji niezbędnych do zawarcia trwałego pokoju". Biorąc pod uwagę, że Ukraińcy starają się o nie u Amerykanów, ten zapis brzmi jak nieśmieszny żart.
Prezydent Ukrainy przyjeżdżając do Waszyngtonu liczył być może, że Trump, chcąc się pochwalić załatwieniem dla USA kolejnych setek miliardów dolarów, ustąpi i zgodzi się objąć Ukrainę jakąś formą gwarancji. Trump nie brał pod uwagę, że uzależniony od amerykańskiej pomocy Zełenski będzie próbował mu się przeciwstawić.
Konfrontacja w Białym Domu nie tyle uruchomiła, co ujawniła bardzo niebezpieczną dla Kijowa dynamikę relacji z nową administracją amerykańską.
Trump, ogłaszając, że chce szybko doprowadzić do zawarcia pokoju, zastawił na siebie pułapkę. Włączył stoper. Jeśli do porozumienia nie dojdzie wina spadnie na niego. Równocześnie pozbawił się realnych możliwości oddziaływania na strony konfliktu. Nie chce wywrzeć realnej presji na Rosję, bo nie chce zwiększać wojskowego wsparcia dla Ukrainy, której z kolei odmawia gwarancji - co jest podstawowym warunkiem zgody na zawieszenie broni ze strony Kijowa.
Żeby się z tej pułapki wydobyć, Trump naciska stronę słabszą, czyli Ukraińców. Nie ma dla niego znaczenia, że to oni są ofiarami. Z jego punktu widzenia ważniejsze jest to, że stoją na drodze jego planom. A więc są przeszkodą do usunięcia. Prawicowe media i sojusznicy Trumpa bez mrugnięcia okiem rozpoczęli nagonkę na Zełenskiego.
To spektakularny koniec polityki zagranicznej opartej na "amerykańskich wartościach". Oczywiście wiele razy były one w praktyce zdradzane przez Amerykanów, jednak dopiero teraz Trump bezwstydnie, oklaskiwany przez zwolenników, odwraca się plecami od samej idei obrony wolności i demokracji, które od czasów Woodrowa Wilsona i zakończenia I wojny odgrywały fundamentalną rolę w kształtowaniu ładu światowego.
Co to oznacza dla Polski i Europy?
Sojusznicy Ukrainy stają przed niezwykle trudnym wyzwaniem strategicznym i politycznym.
Musimy być gotowi utrzymać Ukraińców w walce. Sami. Bez Amerykanów. Jeśli pojawi się realna perspektywa obcięcia dostaw broni, ograniczenia dostęp do technologii (takich jak Starlink) lub informacji wywiadowczych, trzeba będzie ten pistolet szantażu, który do skroni Ukrainy przystawia Trump, odsunąć. Dopóki Ukraińcy angażują armię rosyjską, dopóty Putin nie może rozpocząć poważnej ofensywy na innych kierunkach.
Tymczasem w wielu krajach, w tym nawet we frontowej Polsce, spada zainteresowanie pomocą Ukrainie. W tych warunkach zmobilizowanie miliardów euro na wsparcie finansowe i przede wszystkim wojskowe - którym Europejczycy nie dysponują w nadmiarze - zdaje się zadaniem ponad siły. Są jednak zamrożone w bankach rosyjskie miliardy. Warto ich użyć, zanim Trump nie zaskoczy nas zniesieniem części sankcji na Moskwę.
Jednocześnie, większość członków na NATO nie chce eskalacji relacji z USA. Wciąż liczą na to, że Amerykanie nie wycofają się jednostronnie z Europy, w każdym razie nie od razu. Tymczasem coraz bardziej realna staje się diabelska alternatywa. Czy zgodnie ze swoimi wartościami i interesem bezpieczeństwa wspierać Ukrainę, czy trzymać z Trumpem i liczyć, że nas obroni przed Rosją?
Póki co europejscy liderzy wzmogli się retorycznie. Nie odstraszą w ten sposób Putina, nie pomogą Ukrainie ani nie przekonają swoich rodaków o powadze sytuacji. Gdyby ich słowami można było nabijać armaty Ukraińcy staliby już na przedmieściach Moskwy. To czas, gdy ważą nie słowa lecz czyny. Kiedy potrzebne są wyrzeczenia i wydatki, działania odważne i niestandardowe.
Europa musi wejść w tryb awaryjny. Czas jeszcze nie wojenny, lecz już nie pokojowy.
Leszek Jażdżewski
Zobacz również:
-----
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!