Klika lat temu na Ukrainie o masakrze Polaków na Wołyniu na Ukrainie wiedział mało kto, a ci, co wiedzieli, na pewno nie chcieli o tym mówić. Był to temat wypierany, odrzucany, traktowany jako wroga propaganda. Pamiętam to z licznych wizyt we Lwowie, gdzie nawet podczas przyjaznych rozmów wspomnienie o rzezi powodowało kłopotliwą atmosferę i zmieszanie w rodzaju "ach ta polska paranoja". Dziś tak nie jest. Świadomość tego, że stało się coś bardzo złego jest coraz większa na Ukrainie, aczkolwiek potrzebuje jeszcze dużo, dużo czasu. Tylko wojna Takich spraw nie da się oderwać od wydarzeń politycznych, ale niekoniecznie trzeba sprawiać by rzutowały na obecną politykę. Prawda o Wołyniu zaczyna pomału przebijać się dziś na Ukrainie także ze względu na nasze dzisiejsze relacje. Ukraińcy dziś uwielbiają Polaków. Doświadczałem tego w ubiegłym tygodniu w kilku regionach tego kraju, od znanej mi dobrze zachodniej Ukrainy, poprzez Kijów aż po Charków i obszary przyfrontowe. Zmianę, która zaszła, dobrze ilustrują słowa znajomego działacza polonijnego, któremu pomoc w jakichś tam bieżących problemach zaoferowała Służba Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU): "Kiedyś mnie inwigilowali, teraz są przyjaciółmi". Można się dąsać, że trzeba było do tego rosyjskich czołgów i zbrodni, ale lepsza ewolucja w tym kierunku niż odwrotnym. Wolno, ale zmierzamy w kierunku uznania prawdy. Trudno, szczerze mówiąc, by było to szybciej. Ukraina to dziś kraj wojenny, nastawiony na wojnę, w którym mówi się tylko o wojnie, ofiarach wojny, bohaterach, którzy giną na wojnie, zbrodniarzach wojennych, łapaniu szpiegów wojennych. Kijów to od 16 miesięcy stolica wojenna. Z nocnymi alarmami, dziennymi patriotycznymi koncertami, wszechobecnymi plakatami sławiącymi pułk Azow walczący w Mariupolu. W tej sytuacji oczekiwanie, że Ukraińcy nagle skupią się na trudnej historii sprzed niemal wieku jest myśleniem mocno życzeniowym. Fobie i interesy Przeszkodą nie jest jednak tylko wojna. Są też fobie, interesy i interesiki. Władze ukraińskie miotają się między dbaniem o relacje z Polską, a z drugiej strony nie chcą drażnić środowisk nacjonalistycznych. Są one w czasie pokoju politycznie raczej marginalne, ale nie w obliczu wojny. Nacjonaliści ukraińscy są dziś na froncie, wielu z nich było wcześniej na wojnie toczącej się od 2014 roku, a niektórzy walczyli wcześniej na Kaukazie. Do tego to aktywna politycznie grupa, sprawna w organizowaniu wieców, propagandy, popularna wśród młodzieży. Także oni dziś z ostentacyjną przyjaźnią witają często Polaków. To już sporo. Prezydent Zełenski budując poparcie geopolityczne i własne w kraju, stara się operować i zaspakajać wszystkie te opcje. W efekcie nie zaspakaja w pełni nikogo. Dowodem był jego udział w obchodach w Łucku. Pięknie, że przyjechał, ale jego wypowiedź była bełkotliwa. Jeszcze bardziej złożona jest sytuacja Antona Drobowycza, szefa ukraińskiego IPN, który przez jakiś czas był zwalczany za miękkość przez środowiska nacjonalistyczne. Najpierw zwalczany, a w końcu jak widać i przez nie zmiękczony. Jednak także u nas nie brakuje takich, którzy przy tej okazji pichcą swoje kotlety. Jest to przede wszystkim rosyjska propaganda i jej rozmaici, świadomi lub nie, krzewiciele. W przypadku części prawicowych publicystów, tak zwanych realistów, którzy dziś Wołyń uczynili swoim głównym emblematem i pretekstem do antyukraińskości, zastanawia pewna niekonsekwencja. Nie przypominam sobie, by ci najbardziej aktywni tą sprawą jakoś szczególnie zajmowali się przed ostatnim zbliżeniem polsko-ukraińskim. Co więcej, przez lata ich stosunek do martyrologii był raczej mało entuzjastyczny. Powstańców styczniowych czy warszawskich uważali za frajerów, którzy posłuchali samobójczych rozkazów. Po stronie lewicy też jest ciekawie. Zostawmy już polityka Krzysztofa Śmiszka, bo jego wypowiedzi w sprawach historycznych można by porównać do moich w sprawach piłki nożnej. Nie znamy się na tym, choć ja przynajmniej staram się nie wypowiadać. Ale już z kolei kilku lepiej wykształconych działaczy, w tym Sławomir Sierakowski podniosło argument, że sami sobie jesteśmy winni, bo gnębiliśmy ukraińskiego chłopa. Jest to argument ahistoryczny, bo zarówno chłopi jak i panowie bywali polscy, litewscy, ruscy czy potem ukraińscy. Co więcej, to unia hadziacka po śmierci Chmielnickiego miała doprowadzić do powstania ogromnej warstwy kozackiej szlachty. Na jej drodze stanęła Moskwa i późniejsza destrukcja zarówno Rzeczypospolitej jak i Ukrainy. Ale jest to też argument wyjątkowo błędny i szkodliwy. W ten sam sposób tłumaczy się postępowanie rozpętanie przez Niemcy w drugiej wojny światowej (poniżenie wersalskie), rzeź Tutsi przez Hutu w Rwandzie (dyskryminacja) i mordy bolszewickie (walka klas). W ten sposób można usprawiedliwić prawie każdą historyczną zbrodnię, bo każda w pomroce dziejów ma jakieś złożone tło, gdzie racje są rozłożone. Ze strony lewicy dochodzą niesmaczne refleksje nad tym, czy było to ludobójstwo czy nie. Jest to kwestia akademicka. Metoda działania wychowanków Bandery była w swojej formie ludobójcza, a gdyby upowcy mieli możliwość wymordować wszystkich Polaków, z miejsca by to zrobili. Co więcej, na co rzadziej się zwraca uwagę, a co opisał dość dobrze w swojej książce historyk Grzegorz Motyka, Wołyń nie był spontaniczną rzezią, a działaniem planowanym, o głębokim podłożu intelektualnym, na które Bandera miał kluczowy wpływ. Identycznego mordu dokonali w czasie wojny chorwaccy ustasze na Serbach. Obie grupy w latach 30. konsultowały się i wspólnie opracowywały swoje plany. Głód krwi Sytuacja jest trudna i łatwiejsza nie będzie, a uczestnikom sporu będą przyświecać czasem szlachetne, a czasem podłe intencje. Nie zmienia to faktu, że pomimo tych wszystkich przeszkód, sytuacja idzie ku lepszemu. Być może deklaracje polityków ukraińskich, w tym prezydenta Zełenskiego są dalekie od satysfakcjonujących. Także polscy politycy lawirują między racją stanu i pamięcią historyczną, a także różnymi grupami wyborców. Ale spójrzmy na częstotliwość ukraińskich deklaracji. Ukrainie Polska jest i będzie bardzo potrzebna. Ta potrzeba jest największym ambasadorem stanięcia w prawdzie w sprawie Wołynia, które nastąpi zapewne już po wojnie. Polsce wolna Ukraina też jest bardzo potrzebna i niektórzy zbyt często zapominają lub nie chcą mówić o tym, że więcej śmierci Polaków spowodował inny naród na wschodzie. W dodatku tamten nie zmienił się wcale, a zamiast skruchy czy choćby zakłopotania znowu czuje głód krwi. Wiktor Świetlik