Nie jest wykluczone, że szef PiS zechce przyspieszyć grę i wyłącznie na swoich zasadach - omijając opozycyjne pułapki - wprowadzić 800 plus jesienią, aby wzmocnić własną wiarygodność i tuż przed wyborami wytrącić argumenty przeciwnikom. Byłby to sprytny ruch, ponieważ nawet niewielkie inflacyjne spadki mogą za trzy miesiące otworzyć drzwi do posunięć dających na ostatniej prostej wizerunkową przewagę partii władzy. O ile bowiem treść wojen kulturowych jest już wyborcom doskonale znana i nie budzi ekstremalnych emocji - demokracja kontra autokracja, europejskość kontra nacjonalizm, tolerancja kontra ksenofobia - o tyle twarda waluta rozdawnicza trzyma się mocno i raczej nie zmięknie. Na tym polu, wierząc, że można wejść dwa razy do tej samej rzeki, PiS chce zdobyć przewagę, a Kaczyński wymarzył sobie, że zamieni się w lokalnego politycznego Alfreda Hitchcocka i zacznie od trzęsienia ziemi, by potem dawkować napięcie. Kto stanie się rzecznikiem ludu? Dobre samopoczucie zepsuł nieco szefowi PiS Donald Tusk, który zdecydował się na całkiem udany ruch i zaproponował natychmiastową realizację obietnicy od czerwca. Nie jest to wcale, jak chcą liczni miłośnicy symetrycznego oglądu życia politycznego, prawdziwe ściganie się na populizm, ale naprędce sklecona prowokacja do użytku wyłącznie taktycznego. Szefostwo Platformy z niepokojem czeka więc na kolejne sondaże - nie pojedyncze, ale takie, które ukażą trend - aby sprawdzić, czy lepiej ścigać się z PiS-em na obietnice i walczyć o to, kto stanie się rzecznikiem ludu, czy skoncentrować się na wyborcach oczekujących od partii dawniej liberalnej wrażliwości na pracę, przedsiębiorczość i socjalny racjonalizm. Tusk zagrał ostro, ale partyjni spece od pijaru nie umieli dobrze wytłumaczyć logiki tego posunięcia - że PiS chce tylko "kupić" głosy, a opozycja walczy o zablokowanie w Polsce wariantu węgierskiego, więc "sprawdzam" było nakierowane na obnażenie marnych intencji władzy - dlatego o długoterminowych efektach nie można jeszcze nic powiedzieć. Zwłaszcza że ciężar kłótni został właśnie przesunięty na pole rzetelności i prawdomówności, a więc znów zamiast strategicznych rozwiązań będziemy świadkami trywialnych lub brutalnych filipik rozmaitych harcowników. Skorzystać na tym będzie chciał Szymon Hołownia, który cały czas stawia na używane kiedyś przez skrajną lewicę hasło, że "PiS i PO to jedno zło", więc swoją odrębność mało oryginalnie nazywa trzecią drogą. Wyborcy opozycji zdezorientowani Hołownia stwierdził wprost, że nie ma dziś przestrzeni do waloryzacji 500 plus, co być może jest ukłonem w stronę krytyków rozdawania pieniędzy w celach wyborczych, ale postawiło jego partnerów z PSL w niezręcznej sytuacji. Jeszcze kilka lat temu Władysław Kosiniak-Kamysz mówił bowiem, że jego partia jest gwarantem 500+, a dziś - aby ratować spójność swojego sojuszu z Polską 2050 - zaproponował, by 800 plus przeznaczyć dla pracujących, a dodatkowo wprowadzić dobrowolny ZUS dla przedsiębiorców. W ten sposób lider ludowców pokazał się jako racjonalny polityk, który stara się umiejętnie lawirować między oczekiwaniami elektoratu wiejskiego a konserwatywno-centrową grupą docelową nowej formacji. Inna rzecz, że sojusz Hołowni i Kosiniaka-Kamysza - którzy muszą osiągnąć dobry wynik, żeby opozycja mogła marzyć o przejęciu władzy - tym bardziej będzie gubił swoje szanse, im bardziej liderzy będą pokazywać niespójność programową i niechęć do występów w duecie. Być może gdyby zamiast opowiadać o trzeciej drodze i robić większość rzeczy osobno zdecydowali się założyć partię - na przykład - Wspólna Droga, w centrum pojawiłby się prawdziwie nowy gracz. Na razie wyborcy opozycyjni mogą czuć się zdezorientowani niekonsekwencją i pełni obaw, czy po wyborach część polityków skupionych wokół tej koalicji nie zdecyduje się na współpracę z PiS-em, który złagodnieje i zacznie poszukiwać czwartego do brydża, choć wydaje się to mało prawdopodobne. Na razie jednak jesteśmy przy szachach. A - jak mawiał pewien mistrz tej gry - dobry szachista ma zawsze szczęście. Przemysław Szubartowicz