Władza jest w pewnym kłopocie. I nie chodzi wyłączenie o zapowiadany przez Donalda Tuska marsz 1 października. O ile bowiem Zjednoczona Prawica potrafiła się skonsolidować i wyciszyć wewnętrzne spory, o tyle wciąż nie umie wskoczyć na falę społecznego entuzjazmu, który dałby jej pewność zwycięstwa. Dotychczasowe działania nie przyniosły przełomu. Ani próba obudzenia nieciekawych instynktów antyimigranckich, ani ogłoszenie waloryzacji 500+, ani ustawa "lex Tusk", która ostatecznie została skompromitowana, bo komisja będzie tylko parodią pierwotnego pomysłu, nie wywołały zdecydowanych sondażowych skoków. Zmartwiony tym Kaczyński postawił teraz na temat bezpieczeństwa, przy pomocy którego PiS chce przyciągnąć do siebie obywateli zaniepokojonych wojną i białoruskimi prowokacjami. Tyle że w tym wypadku narracja rozjeżdża się z rzeczywistością. Im bardziej władza napina się w propagandowych obwieszczeniach o polskiej sile obronnej pod jej rządami, tym jaskrawiej kontrastuje to z objawami rzeczywistej bezradności i niekompetencji. Plan PiS na wybory. "Prężenie muskułów i atakowanie poprzedników" Ludzie pamiętają o rosyjskiej rakiecie, która niepostrzeżenie wleciała do Polski, została przypadkowo znaleziona, a wojsko i resort obrony wysyłały na ten temat sprzeczne komunikaty. Wiedzą też, że śmigłowce Łukaszenki zostały dostrzeżone przez mieszkańców Białowieży, a nie przez żołnierzy; władze początkowo informowały, że nic się nie stało i dopiero potem nagle zmieniły zdanie. Sam płot na granicy, zresztą niezbyt szczelny, prężenie muskułów oraz atakowanie rządów sprzed ponad ośmiu lat to za mało, by obywatele uwierzyli, że PiS wie, co robi. Z pewnością władza liczy na "efekt flagi", ale jeśli chodzi o kwestie bezpieczeństwa, to ma z tym także kłopoty w polityce wewnętrznej. Odkąd minister zdrowia Adam Niedzielski w odwecie za krytykę dokonaną przez jednego z lekarzy ujawnił dane z wystawionej przez niego recepty, wzmógł się uzasadniony niepokój, że w kraju rządzonym przez PiS każdy obywatel może być narażony na penetrowanie i dowolne używanie przez państwo wrażliwych danych. Taka awantura z pewnością nie wznieca zaufania. Tusk w potrzasku szuka remedium na wewnętrzne sugestie Tymczasem po stronie opozycji wprawdzie ostatecznie skonsolidowała się Trzecia Droga, ale jest to małżeństwo z rozsądku, które na czas kampanii ma ukryć nieporadność polityczną Szymona Hołowni i trwogę ludowców przed nieprzekroczeniem progu wyborczego. Jednak bez dobrego wyniku tego mariażu Donald Tusk wraz z Koalicją Obywatelską nie mogą myśleć o samodzielnym zwycięstwie. Na liderze Platformy spoczywa teraz wielka odpowiedzialność. Zdaje on sobie bowiem sprawę, że zasób jego atutów mobilizacyjnych został niemal wyczerpany i tylko zbudowanie list wyborczych w oparciu o sprawdzone partyjnie, historycznie uzasadnione, mocne lojalnością nazwiska może dać jego ugrupowaniu nadzieje na dogonienie lub przegonienie przeciwników. Przypadkowe osoby na listach, wymuszone przez parytety czy kalkulacje, nie będą żadną atrakcją dla wyborców. Tusk będzie także musiał znaleźć remedium na pojawiające się po stronie opozycyjnej wewnętrzne sugestie, że wybory parlamentarne są już przegrane i trzeba się szykować do wejścia w tryb obronny i starcia prezydenckiego w 2025 roku. Najwyraźniej nie do wszystkich grzeszących krótkowzrocznością polityków tej strony sceny jeszcze dotarło, że przegrana opozycji tej jesieni będzie jej końcem w takim kształcie politycznym i personalnym. Także w tym sensie najbliższe wybory będą miały wymiar historyczny, ponieważ zdecydują o losie Polski na co najmniej dekadę, a nie na pół kadencji, jak się niektórym wydaje. Przemysław Szubartowicz