Niemcy i Węgry - wstydliwi sojusznicy PO i PiS
Sojusze "na dobre i na złe" Platformy z Niemcami i PiS z Węgrami niegdyś były chlubą tych formacji. Teraz stały się obciążeniem, a jedynym wyjściem jest wskazywanie na konkurentów i krzyczenie na głos "a wasi to... pomagają Putinowi". O ile Viktor Orban stanowi europejską trzecią ligę, a jego wpływ na politykę Putina jest nikły, to decyzje i deklaracje władających Niemcami i Unią chadeków czy socjalistów mogą obrodzić w ofiary i umocnienie się Rosji.

Jeśli ktoś miał wątpliwości co do tego, czy ostrożna polityka Niemiec wobec putinowskiej Rosji jest tylko efektem niezdarności czy niechęci do pakowania się w zdecydowane działania ze względu na wojenną przeszłość, to powinien ich się wyzbyć. Pomoc militarna w postaci sprzętu pamiętającego dyktatora NRD Ericha Honeckera, która miała zostać przekazana Ukrainie przez piątego eksportera broni na świecie i jedną z najpotężniejszych gospodarek świata, wyglądała jak plucie w twarz albo ironia. Szczególnie na tle gigantycznych kwot wciąż transferowanych do Rosji w ramach zamówień na surowce energetyczne. Zresztą nawet te ochłapy sprzętowe w większości nie zostały wysłane.
Co prawda prezydent Steinmeier przyznaje, że popełnił błędy ufając Putinowi i popierając gazociąg Nord Stream 2. Ale cóż ma dziś powiedzieć?
Z drugiej strony, przecieki zarówno z Berlina jak i instytucji unijnych wskazują, że wdrażanie kolejnych sankcji idzie jak krew z nosa, spotyka się ze sprzeciwem, a w dodatku w stronę Rosji wysyłane są kolejne sygnały, że jak się tylko trochę uspokoi, będzie można powrócić do biznesu. Jednoznaczny sygnał w tej sprawie wysyła dawny główny rozgrywający podczas rozszerzenia UE Günter Verheugen mówiący wprost o konieczności przyszłych porozumień z Rosją rządzoną przez Putina i rewizji polityki wschodniej UE. Mówi to w rozmowie z postkomunistycznym dziennikiem "Neues Deutschland". Wybór tytułu symboliczny. Niegdyś wiodące narzędzie propagandy reżimu wschodnioniemieckiego, dziś zupełnie marginalne w Niemczech. Ale za to na pewno czytane w Moskwie i znane Władimirowi Putinowi z okresu jego szpiegowskiej rezydencji w Dreźnie.
Tyle o postawie kraju, który był przez kluczowych rozgrywających rządów PO przedstawiany jako gwarant wszelkich swobód i partner gwarantujący stuprocentowe bezpieczeństwo. Jako nasza polisa bezpieczeństwa niemająca nic wspólnego z tamtym państwem sprzed lat ani z trwałymi tendencjami niemieckiej polityki przez tysiąc lat. Żaden z polskich polityków nie był tak konsekwentnym orędownikiem tej proniemieckiej linii, a także żaden nie był w takim stopniu jej beneficjentem zawodowym i finansowym co Donald Tusk.
Co najmniej niesmaczne złośliwości Orbana
Węgry z kolei dla PiS to miał być historyczny przyjaciel na dobre i na złe. Victor Orban tym, który przetarł ścieżkę wyrwania się spod kurateli wiodącego, proniemieckiego, układu w Unii Europejskiej. W dodatku, nie ukrywajmy, dla PiS Węgry stały się ważne, symboliczne, bo były razem z Polską rządzoną przez prawicę atakowane i jako jedyne jej nie atakowały. Tyle że dziś, pomimo triumfu wyborczego, rzeczywistość sprowadziła Orbana w miejsce, w którym się znajduje jego kraj. To nieduże państwo nadmiernie uzależnione od rosyjskich surowców energetycznych i inwestycji.
Politycy PiS, Jarosław Kaczyński czy Witold Waszczykowski, podnoszą, że Węgry w gruncie rzeczy poparły wszystkie dotychczasowe sankcje wobec Rosji. Nawet jeśli to prawda, to uniki Orbana przed krytykowaniem Rosji i złośliwości wobec Wołodymyra Zełeńskiego wyglądają co najmniej niesmacznie, szczególnie gdy w tle mamy doniesienia o masowych mordach, gwałtach, grabieżach, ludobójstwie. Co więcej, wyglądają jak coś wymuszonego, spowodowanego przyczynami, których nie znamy.
PiS przekonuje, że nie Węgry są problemem, a Niemcy, równocześnie mało przekonująco tłumacząc Orbana. Z kolei Donald Tusk i jego ekipa krzyczą o tym, że PiS przyjaźni się z "putinowskim Orbanem" zupełnie jakby dla dzisiejszej Ukrainy to był największy problem. By pojąć, który problem jest większy, wystarczy posłuchać samego ukraińskiego prezydenta i zwrócić uwagę, ile miejsca poświęca swoim marginalnym problemom z Orbanem a ile dwulicowej polityce Niemiec, która wprost na Ukrainie określana jest jako zdrada.
Przeciwnicy w Moskwie, Berlinie i nad Wisłą
W tym wszystkim irytuje jednak też coś innego. Polscy politycy zachowują się jak zdeprawowani magnaci z późniejszego okresu Pierwszej Rzeczpospolitej przerzucający się argumentami czyj sojusznik albo czyj pan jest lepszy. Chyba pora przestać mieć "przyjaciół na stałe" lub "unijnych senior partnerów", a zorientować się na interes jednego państwa - Polski. Wykorzystując sojusze i zbieżności celów, gdzie się da i gdy się da.
A dziś w naszym interesie jest przede wszystkim, by Ukraina zadała Rosji jak największe straty i powstała jako zaprzyjaźnione i wolne państwo, po drugie by jak najbardziej naszym regionem interesowały się militarnie i biznesowo Stany Zjednoczone. Jedno i drugie jest prawdopodobne, ale przeciwników nie brakuje. Nie tylko w Moskwie, ale i w Berlinie, i zapewne nad Wisłą.