Sejm podjął uchwałę "w obronie dobrego imienia Jana Pawła II". Jest to reakcja na wielką karierę, jaką w polskich mediach liberalnych i lewicowych robi książka Holendra Ekke Overbeeka "Maxima Culpa. Jan Paweł II wiedział". Jej fragmenty były publikowane jeszcze przed wydaniem jej, nota bene, przez Agorę. Innym powodem jest film Macieja Gutowskiego "Bielmo". Pokazał go już TVN. Łączy je główna teza: Jan Paweł II to kolejny hierarcha, który "wyciszał" przypadki pedofilii w Kościele - najpierw jako arcybiskup krakowski, potem jako papież. Film Gutowskiego koncentrował się na czterech przypadkach księży z metropolii krakowskiej. Holender nawiązuje też do historii głośnych dziś drapieżców seksualnych: lidera Legionistów Chrystusa Marciala Maciela Degollado czy amerykańskiego arcybiskupa Theodore’a McCarricka. Także ich aktywność miał tolerować przez lata Karol Wojtyła, jako głowa Kościoła katolickiego. Kto uprawia politykę? Zacznijmy od pytania, które padło wiele razy podczas debaty nad uchwałą - najpierw w sejmowej komisji kultury, potem na sali plenarnej: czy parlament powinien dekretować prawdę historyczną? Sejm podejmuje czasem uchwały oceniające rozmaite zdarzenia z historii czy upamiętniające narodowych bohaterów. Ale czy powinien się angażować w kontrowersje dzielące społeczeństwo? Koalicja Obywatelska odpowiedziała, że "nie" i nie wzięła udziału w głosowaniu. Jako kontrargument wskazałbym choćby jedną okoliczność. W mediach pojawili się wcześniej politycy, przede wszystkim Lewicy, ale czasem i KO, którzy tę medialną debatę opatrzyli własnymi postulatami. Zaczęły się mnożyć wezwania do swoistej delegalizacji Jana Pawła II, pozbawienia go statusu patrona ulic czy szkół, rozbierania pomników. Gdyby do tego doszło, decyzję podejmowaliby także politycy, głównie szczebla samorządowego, ale to niczego nie zmienia. Ta debata jest już debatą polityczną, niekoniecznie z woli obozu rządzącego. Nie zabrakło w niej głosu emerytowanego polityka Stefana Niesiołowskiego, który w latach 90. nazywał gejów zboczeńcami, a dziś z równym fanatyzmem roztrząsał pomysły usuwania pomników Karola Wojtyły, i to przy okazji udziału w spotkaniu z Donaldem Tuskiem. Jest coś jeszcze. Politycy partii Tuska oskarżyli przy tej okazji, rytualnie, polityków PiS, że chcą w ten sposób dzielić społeczeństwo czy wywołać wojnę religijną. Ale przecież ona się już w Polsce toczy od paru lat, a atak na polskiego papieża to tylko jej kolejna odsłona. Film, a zwłaszcza książka Overbeeka, to nie są głosy szukających niuansów badaczy, a jednostronne, formułowane pod skrajną tezę akty oskarżenia. Jeśli Jan Hartman, było nie było, osoba publiczna, nazywa czołowe postaci z historii Kościoła "zwyrolami" i spotyka się z gromkim poklaskiem w social mediach, to przecież nie robi tego na polecenie PiS. Poseł Paweł Kowal z KO oznajmił, że uchwała i debata są podyktowane zamiarem "zapisania Jana Pawła II" do PiS. Ale przecież nikt nie bronił posłowi Kowalowi i jego klubowi zgłosić kolejną uchwałę (jedną proponowała Zjednoczona Prawica, drugą - PSL). Rozpatrywanie takich inicjatyw w kategoriach interesu politycznego nie wyczerpuje na pewno tematu. Ja nie wiem, czy PiS skorzysta na ataku na Wojtyłę. Z jednej strony ta ewidentnie zorkiestrowana kampania, której - powtarzam - nie wymyśliła prawica, może wystraszyć niepisowskich katolików, popychając pod skrzydła Kaczyńskiego. Ale z drugiej strony może ona też pogłębić zjawisko podkopywania autorytetu Kościoła. Już nawet piłkarza Roberta Lewandowskiego rozlicza się w internecie z tego, że powiedział coś ciepłego o Janie Pawle. Powtórzę i to: mamy do czynienia z wojną totalną. Krytyka spotkała także ludowców. Napisali mniej konfrontacyjną uchwałę, ale są oskarżani o zamiar odróżniania się od reszty opozycji. A można spojrzeć na to inaczej. I politycy PiS, i PSL, i Konfederacji dali wyraz emocjom. Własnym, ale także swoich elektoratów. Czy nie takie bywa czasem zadanie polityków? Paweł Kowal czy poseł Polski 2050 Paweł Zalewski, których skądinąd znam osobiście, powinni to zrozumieć. Lata całe byli elementami obozu, dla których papież i Kościół to były ważne punkty odniesienia. Ale i dlatego powinni, bo należą do pokolenia związanego z Janem Pawłem II więzami nie tylko religijnymi. Pokolenia, które uznawało JEGO autorytet w sposób, można by rzec, naturalny. Ale dziś wolą reagować partyjną mantrą, zamiast przynajmniej minimalną empatią. Jak sobie jednak tłumaczą, głos za uchwałą głęboko religijnej posłanki KO Joanny Fabisiak? Poza wszystkim jest prawdą, że obalanie pomnika Jana Pawła II nie jest neutralne z punktu widzenia interesu narodowego. Pozbawia się wspólnoty ważnego autorytetu. I dzieli się Polaków w sposób wyjątkowo okrutny. Nie twierdzę, że wszystkie reakcje obozu rządowego są sensowne. Na pewno nie jest taką reakcją monitowanie amerykańskiego ambasadora o film w TVN. Politycy innego państwa nie odpowiadają za konkretne audycje. Jeśli chcecie wywoływać wrażenie nacisku od góry, czynicie tylko z ludzi TVN męczenników. Natomiast uwagi, że to uderzenie w Polskę, podzielam. I nie muszę być wcale sympatykiem pisowskiej wizji świata. Ta sprawa przekracza partyjne podziały, pomimo wysiłków Pawła Kowala, aby ją do nich sprowadzić. Co tak naprawdę odkryto? Możliwe, że takie uderzenie w Polskę byłoby mimo wszystko konieczne, gdybyśmy stali wobec odkryć przełomowych. Także wówczas odczuwałbym ból i uważałbym, że masa ludzi podpisuje się pod oskarżeniami tylko z nienawiści do Kościoła i jego nauczania. Rzecz w tym jednak - wypowiadam się na ten temat po raz pierwszy - że te ustalenia nie są ani bezsporne ani definitywne. Overbeek opisuje Polskę lat 60. i 70. bez elementarnego zrozumienia historycznego kontekstu - tyle wnoszę z przywoływanych fragmentów. Kompromituje go wstępne założenie o jakiejś założycielskiej winie kardynała Adama Sapiehy, metropolity krakowskiego i protektora Wojtyły. Opieranie podejrzeń o nienaturalne zachowania seksualne na wypowiedziach duchownych albo współpracujących z UB albo przez UB przesłuchiwanych, to istny absurd. Ktoś, kto tak czyni, nie ma zielonego pojęcia o czasach stalinizmu. Takie zeznania to były scenariusze pisane post factum. Owszem, ubecy chcieli się czegoś dowiedzieć. Ale też modelowali te teksty pod kątem preparowania albo winy samego przesłuchiwanego, albo innych osób. Mogło to służyć przygotowywaniu oskarżeń, albo szantażom. Wie to każdy historyk tamtego okresu. Overbeek niestety nie chce wiedzieć. Czasem ze strony rzeczników obwiniania Sapiehy i Wojtyły pada zarzut: wierzyliście dokumentom tamtych służb, a teraz wierzyć nie chcecie. Ale spór dotyczył z reguły czego innego: czy UB a potem SB fabrykowała samo potwierdzenie czyjej współpracy. Po co te służby miałyby to robić? Oszukiwałyby same siebie, a istniał system kontroli. Czym innym są jednak informacje zapisane w tych papierach, nimi można było manipulować na różne sposoby. A już zwłaszcza w czasach stalinowskich, kiedy z pewnymi instytucjami i ludźmi prowadzono wojnę totalną. Ten absurdalny wstęp dotyczący Sapiehy czyni Overbeeka manipulatorem. Nawet na łamach "Gazety Wyborczej", w dużej mierze animującej tę kampanię, pojawiły się w tej sprawie rzetelne zastrzeżenia, choćby dawnego posła Unii Wolności i komentatora "GW" Mirosława Czecha. Te przypadki przekraczania ideologicznych barykad są szczególnie ważne, ale też odosobnione. Czy uzasadnione są oskarżenia dotyczące samego Wojtyły, a dotyczące lat 60. i 70.? Warto tu przypomnieć kolejny kontekst, o którym zapomina i Holender i autor polskiego filmu. Trudno opisywać polski Kościół tamtych czasów, tak jak kościoły zachodnie, bo był w całkiem innej sytuacji.Była to oblężona twierdza, którą władze nieustannie próbowały na czymś złapać. Kiedy w roku 1977 wyjechałem na obóz organizowany przez moją parafię dla ministrantów, mówiliśmy do księdza w pociągu "proszę pana", bo jemu nie wolno było takiego obozu prowadzić. Zrozumiałe, że ani proboszcz ani biskup wręcz nie mógł współdziałać z milicją i Służbą Bezpieczeństwa w wyjaśnianiu spraw moralnych upadków duchownych. Zależało im na ich wyciszeniu z powodów oczywistych. Do tego mógł dochodzić brak zrozumienia, czym jest pedofilia. Rozpatrywano takie skłonności bardziej w kategoriach jednorazowego upadku moralnego niż trwałego uzależnienia. Możliwe, że przeceniano perspektywę poprawy przez pokutę i modlitwę. Dziennikarze Piotr Litka i Tomasz Krzyżak, zasłużeni skądinąd w tropieniu pedofilskich i lustracyjnych uwikłań duchownych, z czterech historii księży archidiecezji krakowskiej wyciągają zgoła odmienne wnioski. Podobnie czyni zasłużony krakowski historyk Marek Lasota. To nie są zamknięci na cudze racje klerykałowie. Rzecz w tym, że dziennikarscy prokuratorzy z takimi ludźmi rozmawiać nie chcą. Nie interesuje ich dochodzenie do prawdy, a udowodnienie z góry założonej winy. Naturalnie pozostaje kwestią otwartą, czy metropolia krakowska wykorzystała możliwości, aby wesprzeć ofiary i ich rodziny. Pamiętajmy jednak, to nie był współczesny Kościół, zasobny i wolny w swoich działaniach. Odruch wyciszenia w strachu przed policyjnym państwem mógł dominować nad ludzkimi odruchami. Dlaczego też różni komentatorzy nie uczestniczący w nagonce, reagują różnie. Roman Graczyk napisał, że widzi głęboką skazę, ale to nie przesłania wielkości Jana Pawła. Skądinąd przekonanie, że pomniki należą się tylko ludziom bez win, musiałby prowadzić do zwalenia chyba wszystkich bez wyjątku. Zarazem tu mamy do czynienia z kapłanem i świętym, co sprzyja zawyżaniu poprzeczki. O tym wszystkim powinno się rozmawiać, także bez pomijania wstydliwych odruchów Kościoła, który niestety maskował swoje skandale, i te lustracyjne i te seksualne (często jedne łączyły się z drugimi). Ale osądzanie Karola Wojtyły jako herszta gangu pedofilów taką rozmowę z góry zamyka. Dotyczy to także czasów, kiedy był papieżem. Kto śledzi debaty o różnych przypadkach, choćby Degollado i McCarricka, wie, że albo nie wiedział wszystkiego, albo nie odgrywał w tej drugiej sprawie roli hamulcowego. Skądinąd pytanie, czy jakikolwiek papież panował nad swoją potężną maszynerią, pozostaje dla mnie bez odpowiedzi. Dzieją się rzeczy smutne i - obawiam się - ostateczne. Polska nie wyjdzie z tej wojny wzmocniona ani lepsza, nawet jeśli dla młodszych roczników sam Jan Paweł II pozostaje odległą abstrakcją. Nie mam na to wyzwanie gotowej recepty. Ale nie dziwię się ludziom, którzy chcą wykrzyczeć swoje oburzenie z powodu szargania autorytetu. Mogę też od biedy zrozumieć tych, którzy doznają poczucia, że niebo staje im w płomieniach. Widzę takich i wśród komentatorów katolickich. Apelowałbym tylko do tych drugich, aby nie ulegali apriorycznej wierze w każdą "rewelację". Bo dziś pisze się historię na nowo z oczywistą intencją. Warto o tej intencji pamiętać. Uwaga na koniec. Ja nigdy nie byłem bezkrytycznym czcicielem Jana Pawła II. Miałem do niego dziesiątki pretensji, a do twórców jego kultu jeszcze więcej. A dziś tytłanie go w błocie zwyczajnie mnie mierzi.