Ministerstwo Edukacji i Nauki wraz ze stroną społeczną przystępuje do zmian dotyczących statusu zawodowego nauczycieli. Jak pisaliśmy w Interii, główna i wzbudzająca największe emocje zmiana dotyczy podwyższenia tygodniowego obowiązkowego wymiaru godzin zajęć nauczycieli o dwie godziny, z wyjątkiem nauczycieli wychowania przedszkolnego. Zwiększenie pensum, bo tak to się nazywa, to propozycja, która pojawiła się jeszcze podczas strajku nauczycieli w 2019 roku. Wówczas organizacje związkowe wyśmiały ten pomysł, bo większe pensum oznacza, że nauczycielski etat wynosiłby najczęściej 20 godzin tablicowych tygodniowo, a nie jak teraz 18. Minister proponuje ponadto, by wynagrodzenie zasadnicze uzależnione było m.in. od poziomu wykształcenia, etapu rozwoju zawodowego nauczyciela czy od wysokości minimalnego wynagrodzenia za pracę. Po wszystkich tych zmianach nauczyciele mieliby zarabiać więcej - najmłodsi będą mogli liczyć na podwyżkę 551 zł brutto. Dla kolejnych grup awansu zawodowego podwyżki są mniejsze i wynoszą 454 zł dla nauczyciela mianowanego i 455 zł dla dyplomowanego brutto. Nauczyciele podkreślają jednak, że w praktyce zaproponowane przez MEiN zmiany nie będą dla nich korzystne. Wyższe pensum i obawy o zwolnienia Anna Schmidt-Fic, liderka inicjatywy "Protest z Wykrzyknikiem", ocenia w rozmowie z Interią, że czas zmian jest fatalny. - Jako środowisko jesteśmy potwornie zmęczeni, w środku pandemii, przed newralgicznym momentem powrotu do szkół - operacji, która jest bardzo trudna dla wszystkich uczestników procesu edukacji, a zatem także dla nauczycieli i nauczycielek. Czyli MEiN postanowił wykorzystać słabość przeciwnika - stwierdza nauczycielka. - Propozycja podwyższenia pensum jest dla mnie nie do przyjęcia. Nie kupuję insynuacji, że od dziesiątek lat nauczyciele i nauczycielki obijali się na zbyt niskim pensum i zbyt długich wakacjach, a teraz Czarnek zagoni ich wreszcie do roboty i podniesie etos pracy nauczycielskiej. To kolejna perfidia bazująca na podsycanej w społeczeństwie niechęci do nas - komentuje. Leszek Olpiński, nauczyciel fizyki, informatyki i etyki, zauważa, że część nauczycieli łączy pracę w dwóch lub więcej szkołach. Wszystko po to, by uzbierać 18 wymaganych w pensum godzin. - W sytuacji podniesienia pensum do 20 godzin mogą się obawiać zwolnienia - podkreśla. - Globalnie wyższe pensum oznaczać będzie zwolnienia ok. 10 proc. nauczycieli - wylicza Lidia Oleszczuk, nauczycielka. Podaje przykład: - Jeśli w szkole jest 180 h danego przedmiotu tygodniowo to obecnie potrzeba 10 nauczycieli (po 18 h), to jeśli pensum wyniesie 20 h, wystarczy ich tylko 9. Podwyżka "iluzoryczna" Zapowiedź podwyżki idącej za zwiększeniem pensum Anna Schmidt-Fic traktuje jak metodę szantażu, ponieważ jest ona "pod niekorzystnymi dla nauczycieli warunkami". - Szantaż jest o tyle podły, że zarobki nauczycieli są marne i na tym poziomie, przy obserwowanej inflacji, dla wielu z nas czynnik ekonomiczny będzie decydujący - dodaje. - Irytuje mnie też powtarzana w MEiN bzdura, jakoby podwyżka musiała być połączona z podwyższeniem pensum. Chciałabym poznać choć jeden przemawiający za tym argument ministerstwa - mówi liderka Protestu z Wykrzyknikiem. Leszek Olpiński: - Podniesienie płacy jest iluzoryczne. Dla nauczyciela dyplomowanego oznacza podniesienie pensji brutto za jedną godzinę lekcyjną o 6 groszy. Jak doszedł do takiego obliczenia? - Biorąc pod uwagę medianę wynagrodzeń nauczyciela dyplomowanego i dzieląc przez liczbę dni w miesiącu oraz 3,6 (średnia liczba lekcji dziennie), otrzymuję kwotę 61,70 za lekcję. Po doliczeniu zaproponowanej podwyżki dokonuję podobnego dzielenia - 21 dni roboczych w miesiącu i teraz cztery lekcje dziennie - otrzymałem 61,76 brutto za lekcję - wyjaśnia nauczyciel. "Podwyżkę" przeliczyła też Lidia Oleszczuk. - Nowa wypłata/nowe pensum - wychodzi mniej na godzinę, niż obecna wypłata/obecne pensum - mówi. Nie tylko praca przy tablicy Warto podkreślić, że na etat nauczyciela składa się nie tylko pensum, czyli 18-godzinna obecnie praca przy tablicy, ale zajęcia i czynności związane z przygotowaniem się do zajęć, samokształceniem i doskonaleniem zawodowym. Łącznie to 40 godzin tygodniowo. - Zwiększenie pensum automatycznie zmniejszy w naszym czasie pracy liczbę godzin przeznaczonych na przygotowanie do lekcji, pracę wychowawczą, budowanie relacji z młodzieżą, rodzicami, prowadzenie dokumentacji, doskonalenie zawodowe. Czyli podniesienie pensum z całą pewnością wpłynie na obniżenie jakości wykonywanej pracy - ocenia Anna Schmidt-Fic. Leszek Olpiński: - Podniesienie pensum uderzy w tych nauczycieli, którzy starają się rzetelnie podchodzić do swoich obowiązków. Wraz z każdą dodatkową lekcją dochodzą dodatkowe obowiązki przygotowania do zajęć, sprawdzania prac uczniowskich, oceniania itd. Jeśli obecnie nauczyciel, pracując na etacie, poświęca na te dodatkowe zadania 22 godziny w tygodniu, to po podniesieniu pensum będzie pracował około 50 godzin w tygodniu, a to grozi szybszym wypaleniem zawodowym i obniżeniem jakości pracy. - Nasza praca to nie tylko zajęcia z uczniami przy tablicy. Jak w wielu zawodach to również mnóstwo dokumentów, spotkań, ewaluacji, rozmów z uczniami i rodzicami. To, że wykonujemy to w domu po południu, nie oznacza, że nie jest naszą pracą. My często w szkole po prostu nie mamy warunków, żeby to zrobić - mówi jeszcze inna nauczycielka, Agnieszka Białousz. - Obawiam się, że naprawdę wartościowi nauczyciele, mając dość tego, co się dzieje wokół szkół, odejdą z zawodu i nasze dzieci stracą szansę na dobrą edukację - dodaje. "Atrakcyjność zawodu bliska zeru" - Plan na kolejne poniżenie i podporządkowanie nauczycieli jest dla mnie nie do zaakceptowania. Atrakcyjność tego zawodu jest w mojej opinii bliska zeru. A ma być jeszcze gorzej. I martwię się o moje państwo edukowane przez tak bardzo sfrustrowaną grupę zawodową - stwierdza Anna Schmidt-Fic. I dodaje: - Zamiast zamordyzmu i trzymania nauczycielek i nauczycieli na krótkim pasku różnych zależności trzeba dać nam wsparcie, autonomię i godne zarobki. Takich nauczycieli i nauczycielek potrzebują nasi uczniowie i uczennice, nasze dzieci. Leszek Olpiński: - Widzę w propozycji ministerstwa jedynie próbę szukania oszczędności kosztem jakości pracy szkoły, chęci skłócenia środowiska nauczycielskiego i poddanie szkół dodatkowej kontroli, pozbawienie ich autonomii. - Minister zapowiada, że zmiany mają wzmocnić etos pracy nauczyciela. To jest kpina - podsumowuje Lidia Oleszczuk. Czytaj także: Ekspertka: Matura 2021 wcale nie była łatwiejsza