Na ostatniej prostej przed niedawną konwencją Prawa i Sprawiedliwości w Markach "Fakt" podał m.in., że kierownictwo partii rządzącej w ramach kampanijnej walki o głosy zamierza zwaloryzować świadczenie "500 plus" do "700 plus", a ponadto zagwarantować, że 14. emerytura będzie wypłacana polskim seniorom co roku. Wśród polityków i komentatorów zawrzało, bo trudno znaleźć drugi projekt PiS-u, który miałby tylu gorliwych obrońców, ale też tylu zdeklarowanych krytyków. Co ciekawe, emocje nie opadły już nawet po samej konwencji PiS-u, gdy było wiadomo, że waloryzacji "500 plus" (przynajmniej na razie) nie będzie. Jednak o sam pomysł takiego podniesienia wypłat w ramach programu dziennikarze pytali kolejnych polityków. Z pytaniem skonfrontowana została również wiceszefowa Platformy Obywatelskiej Izabela Leszczyna. - Ciężko powiedzieć, czym jest "500 plus". Nie poprawiło jakości życia, bo jakość życia dziecka to jest dobra szkoła, ochrona zdrowia. Nic takiego się nie stało. Od siedmiu lat mamy to świadczenie, a ja nie znam żadnych badań, co tak naprawdę się stało, jaką mamy wartość dodaną - przekonywała w "Rozmowie Piaseckiego" na antenie TVN24. Dopytywana o waloryzację świadczenia, odparła, że teraz "nie jest najlepszy moment, by rozrzucić z helikoptera kolejne pieniądze dla wszystkich". I wywołała polityczno-medialne trzęsienie ziemi. "500 plus". Twarde dane Oczywiście nie sposób nie zgodzić się z wiceszefową PO, że dobra szkoła i ochrona zdrowia mają wpływ na lepszą jakość życia - każdego, nie tylko dzieci. Jednak ze słowami, że "500 plus" "nie poprawiło jakości życia" zgodzić się już nie można. I to z powodów czysto obiektywnych. Przeczą temu powszechnie dostępne dane, do których posłanka Leszczyna też mogłaby sięgnąć, żeby zweryfikować swój pogląd na sprawę. Wskaźnik ubóstwa skrajnego, a więc niepozwalającego na zaspokojenie podstawowych potrzeb biologicznych, wśród osób poniżej 18. roku życia wynosił w 2015 roku 9 proc. W roku 2019 spadł do 4,5 proc. To najnowsze dostępne dane Głównego Urzędu Statystycznego. W przypadku ubóstwa relatywnego (jest określane w zależności od średniego poziomu życia w danym kraju) spadek wyniósł 6,3 pkt proc. - z 20,6 do 14,3 proc. Wreszcie mamy odsetek ubóstwa ustawowego u dzieci. Jako ubóstwo ustawowe rozumiemy sytuację, w której poziom wydatków jest niższy od tzw. ustawowej granicy ubóstwa, czyli kwoty, od której w myśl obowiązującej ustawy o opiece społecznej można ubiegać się o przyznanie zapomogi z systemu pomocy społecznej. W przypadku najmłodszej grupy wiekowej (0-17 lat) także tutaj pomiędzy 2015 i 2019 rokiem obserwujemy spadek - z 19,3 do 12,2 proc. Danych za 2020 rok tutaj nie uwzględniamy - w zgodnej opinii badaczy istotny wpływ na nie miały m.in. pandemia koronawirusa, towarzyszące jej spowolnienie gospodarcze i wprowadzane przez rząd ogólnokrajowe oraz regionalne lockdowny. To dlatego w przypadku ubóstwa skrajnego i ustawowego wyniki za 2020 rok są wyższe od tych za rok wcześniejszy. Badanie GUS za 2020 rok pokazuje zresztą, że świadczenia społeczne poprawiają sytuację bytową nie tylko najmłodszych Polaków. Wskaźnik zagrożenia ubóstwem po uwzględnieniu wszystkich transferów społecznych wyniósł w 2020 roku dla ogółu populacji 14,8 proc. Bez tych świadczeń (odliczając również świadczenia związane z wiekiem) wzrósł do 43,9 proc. Także z przeprowadzonego na zlecenie Rejestru Dłużników BIG InfoMonitor badania Quality Watch (marzec 2021 roku) płynie ważny wniosek dotyczący "500 plus". 24 proc. beneficjentów programu stwierdziło, że dzięki niemu wreszcie mogło zacząć gromadzić oszczędności, co wcześniej nie było możliwe. Kolejne 19 proc. świadczeniobiorców przyznało, że "500 plus" chroni ich przed zaciąganiem kredytów i pożyczek. Również 19 proc. wskazało, że wypłacane z budżetu państwa środki zapewniają im możliwość regulowania bieżących zobowiązań finansowych bez powstawania zaległości. Nic dziwnego, że program "500 plus" zyskał przychylność Polaków. W badaniu CBOS-u z marca 2021 roku wynika, że 73 proc. społeczeństwa ocenia go pozytywnie, a jedynie co czwarty (24 proc.) Polak ma wobec niego krytyczne zdanie. Blaski i cienie "500 plus" Przeciwnicy programu "Rodzina 500 plus" najczęściej podnosili dwa argumenty, mające udowodnić, że jego wprowadzenie było błędem. Pierwszy dotyczył "przepijania" otrzymywanych od państwa na każde dziecko 500 zł miesięcznie przez dorosłych z marginesu społecznego. Drugi dotyczył promowania życia na zasiłkach od państwa, ze szczególnym naciskiem na dezaktywizację zawodową kobiet. Po przeszło sześciu latach obowiązywania programu wiemy już, że pierwszy z powyższych argumentów możemy włożyć między bajki. Oczywiście, zdarzały się incydentalne przypadki, kiedy media informowały o przeznaczaniu świadczenia na różnego rodzaju używki. Ustawodawca zabezpieczył się jednak na okazję tego rodzaju przypadków, zachowując sobie możliwość wypłacania świadczenia w formie niepieniężnej. Wiosną 2019 roku Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej podało, że taka sytuacja dotyczy zaledwie 0,04 proc. rodzin korzystających ze wsparcia państwa. W przypadku dezaktywizacji zawodowej kobiet sytuacja jest znacznie bardziej skomplikowana. Co prawda badania i analizy chociażby Instytutu Badań Strukturalnych czy OECD wskazują, że "500 plus" skłoniło do dezaktywizacji zawodowej około 100 tys. kobiet, to nawet sami eksperci monitorujący wpływ świadczenia na rynek pracy mówią wprost: skutków ubocznych nie ma. Jak to możliwe? Przede wszystkim dlatego, że w Polsce wsparcie dla osób pozostających bez pracy jest na bardzo niskim poziomie i żadną miarą nie zapewnia bezpieczeństwa bytowego. Rzucanie pracy dla "500 plus" to zatem miejska legenda przeciwników programu. Jednakże wypłacane przez państwo świadczenie istotnie zwiększyło pole manewru wychowujących dzieci kobiet z grupy tzw. working poor, a więc wykonujących bardzo nisko płatne, mało prestiżowe i często uciążliwe fizycznie i/lub psychicznie prace. Ma to miejsce przede wszystkim, chociaż nie wyłącznie, na prowincji - w małych miejscowościach i na wsiach. Tam do równania należy dołożyć również obiektywne trudności takie jak na przykład dojazd do i powrót z miejsca pracy. Niektórym kobietom świadczenie umożliwiło więc rzucenie pracy, której materialna i zawodowa wartość i tak była znikoma. Również organizacje międzynarodowe, agendy rządowe i think tanki badające aktywność zawodową społeczeństw nie mają w przypadku Polek najmniejszych złudzeń. GUS podaje, że aktywność zawodowa kobiet w wieku produkcyjnym wzrosła w Polsce między 2015 rokiem a drugim kwartałem 2021 roku o 6 proc. i wynosi obecnie 75,1 proc. Według danych Eurostatu opisywany skok wyniósł 8 proc. (z 61,1 w drugim kwartale 2015 do 66 proc. w połowie 2021 roku). Wreszcie OECD szacuje zwiększenie aktywności zawodowej Polek na 3,5 proc. (tu brany pod uwagę jest przedział od 2015 do końca 2020 roku). Każda z przywoływanych instytucji informuje też o wzroście zatrudnienia Polek: GUS o 11, Eurostat o 12,2, a OECD o 8 proc. Rozbieżności w prezentowanych danych są efektem odmiennych metodologii przyjętych przy dokonywaniu pomiarów. Jedno pole, na którym "500 plus" poniosło spektakularną klęskę, to kwestia dzietności polskiego społeczeństwa. O ironio, to pole, na którym pierwotnie program miał święcić największe sukcesy, bowiem rządzący broniąc się przed zarzutami o przekupywanie Polaków, zapewniali, że "500 plus" ma być strategicznym działaniem prodemograficznym. Po sześciu latach od jego wprowadzenia wiemy już, że z pewnością nim nie jest. Demografowie nie mieli zresztą w tej materii złudzeń od samego początku. Dane są tutaj jednoznaczne. W 2015 roku współczynnik dzietności w Polsce wynosił 1,29. Oznacza to, że jedna kobieta w wieku produkcyjnym miała średnio 1,29 dziecka. Żebyśmy mogli mówić o tzw. zastępowalności pokoleń - najprościej rzecz ujmując: żeby społeczeństwo się nie wyludniało - wskaźnik ten powinien wynosić 2,1-2,2. Tymczasem po krótkotrwałej zwyżce w latach 2017 i 2018 (odpowiednio: 1,45 i 1,44) kolejne roczniki to powrót do trendu spadkowego. W 2019 roku na jedną kobietę przypadało średnio 1,42, a w 2020 już tylko 1,38 dziecka. Demografowie nie mają dobrych wiadomości, bo wyludnianie Polski będzie postępować w kolejnych latach. W zatrzymaniu opisanych powyżej negatywnych zmian demograficznych nie pomogło nawet zniesienie w 2019 roku kryterium dochodowego dla "500 plus" i przyznawanie go również na pierwsze dziecko. Tu zresztą dotykamy kolejnego uzasadnionego zarzutu wobec programu - wbrew obiegowej opinii o tym, jakoby "prowincja żerowała na socjalu" "500 plus" w dużej mierze otrzymują osoby o dobrej lub bardzo dobrej sytuacji materialnej. Można tu przywołać raport think tanku Centrum Analiz Ekonomicznych (CenEA), który wyliczył, że prawie jedna czwarta wydatków w ramach programu "Rodzina 500 plus" trafia do najzamożniejszych 20 proc. gospodarstw domowych. Z kolei 20 proc. najbiedniejszych gospodarstw domowych inkasuje zaledwie 12 proc. funduszy z "500 plus". Prof. Michał Myck z CenEA, jeden ze współautorów raportu o "500 plus", tłumaczył to swego czasu na łamach "Rzeczpospolitej" tym, że dużą część najbiedniejszych gospodarstw domowych w Polsce stanowią emeryci i renciści, którzy bardzo rzadko opiekują się dziećmi. Polityczna nietykalność "500 plus" Jaki wniosek z tych wszystkich danych płynie dla polityków? Przede wszystkim taki, że "500 plus" jest nietykalne. Przez ostatnie sześć lat na trwałe przemodelowało polski krajobraz społeczno-polityczny. I tego procesu nikt już nie cofnie. Polacy do wypłacanego co miesiąc świadczenia przywykli i traktują je jak pewną oczywistość, która w krajach zachodniej Europy nie jest przecież niczym niezwykłym. Z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy stwierdzić, że partia, która podniosłaby na ten program rękę, zapłaciłaby za to przy urnach wyborczych najwyższą cenę. Ze szczególnego statusu "500 plus" w zbiorowej tożsamości Polaków zdają sobie sprawę politycy. Ale nie wszyscy, co pokazuje ostatnia wpadka posłanki Leszczyny. Jednak partyjni liderzy co do przyszłości programu nie mają wątpliwości. - To, co jest raz dane przez władzę, to wiadomo, że nikt tego nie będzie zabierał - zapewniał jeszcze w styczniu Donald Tusk. Jak podkreślił przewodniczący PO, od nowej władzy Polacy będą oczekiwać "zachowania tego, co już otrzymali jako transfery socjalne". - Na to na pewno nikt się nie zamachnie - raz jeszcze zaznaczył były premier. W podobnym tonie wypowiadali się zresztą Szymon Hołownia, Władysław Kosiniak-Kamysz czy Włodzimierz Czarzasty. Żaden z nich nie planuje "500 plus" ograniczać ani już zwłaszcza likwidować. Przypadek posłanki Leszczyny pokazuje jednak, że w zbliżającej się coraz większymi krokami kampanii wyborczej możemy mieć powrót do starej, dobrze znanej dychotomii - podziału na Polskę solidarną i Polskę liberalną. Podobnie jak przy wyborach parlamentarnych w 2019 roku "500 plus" odegra tu pierwszoplanową rolę. Rządzący, przedstawiający się jako obrońcy Polski solidarnej, będą przekonywać Polaków, że zła Polska liberalna (w tej roli obsadzona zostanie opozycja) chce zabrać należne im pieniądze z "500 plus". Obrona przed tą narracją będzie dla opozycji równie trudna jak dla Zjednoczonej Prawicy tłumaczenie się z dążenia do polexitu. A kolejne wypowiedzi w stylu posłanki Leszczyny tego zadania z pewnością nie ułatwią.