Przypomnijmy, że firma Łukasza Mejzy miała obiecywać powrót do zdrowia nieuleczalnie chorym. O sprawie informowała Wirtualna Polska. Cena eksperymentalnej terapii w Meksyku zaczynała się od 80 tys. dolarów. Odkąd nagłośniono sprawę, wiceminister sportu coraz bardziej się wycofywał. W końcu doszło do konferencji prasowej, na której pojawił się ze swoim przyjacielem i wspólnikiem, Tomaszem Guzowskim. - Jestem bohaterem mediów w różnym świetle. Ostatnie tygodnie są bardzo aktywne i w mediach, i w moim życiu prywatnym. Pomijane są wszystkie moje dobre słowa, mogłem przeczytać jedynie to, co źle się czyta - w ostatnią środę powiedział Guzowski, który cierpi na adrenoleukodystrofię. Wspólnik Mejzy zapewniał, że u niego leczenie tej nieuleczalnej choroby genetycznej w Ameryce Południowej przyniosło efekty. Na dowód... wstał z wózka inwalidzkiego podczas konferencji prasowej. Taki obrót sprawy zaskoczył nawet tych działaczy Zjednoczonej Prawicy, którzy na polityce zjedli zęby. - Słyszałem o występie, że tak powiem, osoby, która została poddana terapii - przekazał dziennikarzom Ryszard Terlecki, szef klubu parlamentarnego PiS. - Życie jest brutalne. Różni posłowie trafiają do Sejmu - dodał. Potem wszystko potoczyło się już bardzo szybko. "Przecież nie zapłacili" W czwartek Terlecki przekazał, że PiS oczekuje, aby do wyjaśnienia sprawy Mejza "zawiesił swój udział" w pracach Ministerstwa Sportu i Turystyki. Kolejnego dnia, w piątek, wiceminister opublikował oświadczenie, w którym zdecydował się na bezpłatny urlop. Zarówno w Sejmie jak i resorcie. - Mejza w gruncie rzeczy jest już odwołany, sam się odwołał - na początku tygodnia podsumował Terlecki. Co na to Partia Republikańska? Większość działaczy nie chce mówić pod nazwiskiem, ale wyjątek dla Interii zrobił Arkadiusz Czartoryski. Jak mówi, doświadczenie w polityce nauczyło go powściągliwości, a kluczowe będzie wyjaśnienie sprawy przez służby. - Z tego, co wiem, nie doszło do zapłaty ani grosza za żadną usługę medyczną. To dla mnie bardzo zastanawiające. Gdyby faktycznie pojawili się biedni ludzie, którzy zapłacili, poddali się nieprawdziwej procedurze, to rzeczywiście (byłby problem - red.) - usłyszeliśmy. - Natomiast pan poseł wycofał się ze wszystkiego, nie biorąc od nikogo ani złotówki. To dla mnie ważne pod względem moralnym - podsumował Czartoryski. W kontekście Łukasza Mejzy, nasi rozmówcy z Partii Republikańskiej są powściągliwi nawet w nieoficjalnych rozmowach. Przyznają, że wiceminister sportu zorganizował konferencję prasową na polecenie władz PiS. - Nie miał wokół siebie specjalistów od wizerunku. Zrobił to tak, jak umiał - słyszymy. "Wygumkowali" Mejzę Nasi rozmówcy podkreślają, że nie chcą podgrzewać atmosfery, ani podejmować radykalnych kroków. - To nie jest tak, że zostawiamy Mejzę samego. Powiedzieliśmy mu, że wszystkie decyzje musi uzgadniać z kierownictwem Zjednoczonej Prawicy i tak robi - usłyszeliśmy. Jak twierdzą nasi informatorzy, Mejza jest "cały czas" w kontakcie z premierem Mateuszem Morawieckim, prezesem Jarosławem Kaczyńskim i swoim bezpośrednim przełożonym w resorcie sportu, ministrem Kamilem Bortniczukiem. Miał deklarować, że poda się do dymisji, jeśli zajdzie taka konieczność. - Oficjalnie oddał się "do dyspozycji" i od ścisłych władz PiS otrzymał odpowiedź, że jego dymisja nie wchodzi w grę. Dlatego zdecydował się na urlop do końca roku. Można go przedłużyć w ministerstwie jak i w Sejmie - tłumaczy nam jeden z ważnych działaczy Partii Republikańskiej. Co z funkcjami partyjnymi Łukasza Mejzy? Jeszcze pod koniec września widniał na oficjalnej stronie ugrupowania jako wiceprezes i pełnomocnik regionalny Partii Republikańskiej w woj. lubuskim. Onet ustalił, że w piątek 26 listopada polityka "wygumkowano". - To prawda, był wiceprezesem i szefował strukturom partii w lubuskim. Ktoś podjął decyzję o usunięciu tego nazwiska, bo wszyscy byli w emocjach - tłumaczy jeden z naszych rozmówców zorientowanych w sprawie. Z tych słów wynika zatem, że Łukasz Mejza może się pochwalić legitymacją partyjną Partii Republikańskiej. Bortniczuk: Mejza przychodził do pracy Chociaż bielanowcy chcą przeczekać burzę wokół wiceministra sportu, który uzyskał ich rekomendację, opozycja nie odpuszcza. Na kontrolę do ministerstwa udali się posłowie parlamentarnego klubu Lewicy. Po ich kontroli "Rzeczpospolita" nazwała Mejzę "wiceministrem widmo". Z ustaleń posłów wynika, że polityk nie pojawił się w ministerstwie od 21 października. "Nie było dosłownie nic, nawet jednego dokumentu z podpisem wiceministra Mejzy. Kompletne zero aktywności" - powiedział gazecie Maciej Kopiec. Z ustaleń posłów Lewicy wynika, że wiceminister nie ma w resorcie sekretariatu ani asystenta. Wiadomo, że Mejza odpowiada za urządzenia elektroniczne w departamencie nowych technologii. - W ministerstwie nie ma systemu identyfikacji wejść i wyjść, taki budynek zastaliśmy kilka tygodni temu. Łukasz Mejza przebywał w resorcie przynajmniej trzy dni w tygodniu - usłyszeliśmy od Kamila Bortniczuka, ministra sportu i turystyki. - Informacje o tym, że go nie było od października to bzdura. Wykonywał moje polecenia i nie dostawałem żadnych sygnałów, aby były zaniedbywane - dodał. Chociaż posłowie PiS naciskali, aby sprawa Łukasza Mejzy została wyjaśniona jak najszybciej, z ustaleń Interii wynika, że "terminem granicznym" jest koniec roku. - Jeżeli pojawią się poważne informacje o naruszeniu prawa albo usłyszy zarzuty, to będzie musiał odejść - przekazał nam jeden z polityków należących do kierownictwa Partii Republikańskiej. Z Łukaszem Mejzą nie udało nam się dzisiaj skontaktować. Jakub Szczepański