Informacja o incydencie na Morzu Bałtyckim obiegła niemieckie media w środę. Agencja DPA przekazała, że Rosjanie ostrzelali niemiecki helikopter z amunicji sygnalizacyjnej. O zdarzeniu wspomniała też Annalena Baerbock na marginesie spotkania ministrów spraw zagranicznych NATO w Brukseli - wskazywał "Die Welt". Krótko później szczegóły zdarzenia opisał "Spiegel". Z informacji tygodnika wynika, że pod koniec listopada, w rejonie na południowy wschód od Bornholmu, niemiecka fregata FGS Nordrhein-Westfalen obserwowała dwie rosyjskie jednostki - korwetę i cywilny tankowiec. - Niemiecki okręt towarzyszył rosyjskiej korwecie i cywilnemu tankowcowi w sposób rutynowy. Tego typu eskorta jest na Morzu Bałtyckim dosyć standardowa - komentuje w rozmowie z Interią Marcin Fronia, ekspert ds. krajów skandynawskich i polityki bezpieczeństwa z Polskiej Akademii Nauk. Incydent na Bałtyku. Rosjanie strzelają w stronę Niemców Jak doszło do incydentu podczas rutynowego patrolu? Nasz rozmówca prześledził dostępne doniesienia niemieckich mediów. - W pewnym momencie helikopter niemieckiej Bundeswehry wystartował z fregaty, aby dokładnie sprawdzić sytuację, przelecieć w pobliżu rosyjskich jednostek. Praktyka nakazuje, by w takiej sytuacji komunikować się drogą radiową. Rosjanie nie przekazali meldunku - wskazuje Fronia. - Zamiast tego wystrzelili flarę w kierunku helikoptera. Użycie środków sygnalizacyjnych jako amunicji miało na celu odstraszenie niemieckiego patrolu od sprawdzenia, co dokładnie znajduje się na pokładzie rosyjskiej jednostki. To miał być sygnał "odejdźcie stąd, oddalcie się" - dodaje nasz rozmówca. Najpierw wyjaśnijmy, dlaczego cywilny tankowiec płynął w eksporcie rosyjskiego okrętu wojennego. Rosja regularnie korzysta i chroni tzw. "flotę cieni" - cywilne statki, które pozwalają Moskwie na omijanie sankcji i handel surowcami, w tym ropą. Zastanawiające jest późniejsze zachowanie Rosjan. W niemieckich mediach pojawiły się oceny, według których wystrzelenie flary w kierunku niemieckiego statku powietrznego miało charakter prowokacyjny. Rosja "szuka dziur" w systemie. Prowokacje dla wywiadu - Myślę, że sytuację należy tłumaczyć podobnie do innych wydarzeń czy prowokacji w rejonie Bałtyku. To jest sprawdzanie reakcji poszczególnych krajów. Jeśli jest naruszana przestrzeń powietrzna czy morska poszczególnych państw, to powinno to się spotykać z określoną reakcją. Na przykład podrywaniem myśliwców i odprowadzaniem rosyjskich samolotów do granic tej przestrzeni - wskazuje Fronia. - Jeśli Rosjanie nie znają mechanizmów reakcji, to testują je przez prowokacje. Zbierają informacje, bo analiza odpowiedzi na ich działania jest bardzo cenna dla rosyjskiego wywiadu. Testują systemy obronne i kryzysowe poszczególnych krajów. Szukają w nich dziur. Oczywiście przy okazji destabilizując i dezinformując, bo każdy taki akt prowokacji pojawia się w przestrzeni medialnej. To też jest test reakcji politycznej. Jeśli jest słaba, widzą, że mogą sobie pozwolić na więcej - dodaje ekspert PAN. Dlatego powstaje pytanie czy w tym przypadku reakcja na prowokację była odpowiednia. Niemieckie władze incydentu nie potwierdzają, ale też nie zaprzeczają, że do niego doszło. "Ze względu na nasze bezpieczeństwo militarne, nie mogę udzielić żadnych informacji dotyczących aspektów operacyjnych" - przekazał Interii rzecznik niemieckiego ministerstwa obrony, w odpowiedzi na pytania o zdarzenie na Bałtyku. "Konsolidacja polityki wobec Rosji" W ocenie postawy strony niemieckiej Marcin Fronia zaznacza, że należy wziąć pod uwagę zależności w polityce międzynarodowej. - Szerszym kontekstem działań deeskalacyjnych jest wyczekiwanie na zaprzysiężenie Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych i jego decyzje dotyczące amerykańskiego wsparcia NATO w Europie - uważa nasz rozmówca. - Rosyjskie prowokacje są powtarzalne. Reakcją może być pokazywanie w przestrzeni publicznej, że zdarzenia miały miejsce, czyli Rosja cały czas zagraża, prowokuje, dokonuje aktów sabotażu, zagraża infrastrukturze krytycznej i w związku z tym my, jako kraje europejskie i NATO, powinniśmy się przygotowywać do większej samodzielności - dodaje ekspert PAN. Jako przykład takich działań wskazuje inicjatywę zaproponowaną w listopadzie na szycie państw bałtyckich i nordyckich w Sztokholmie. W spotkaniu uczestniczył też Donald Tusk. Premier wskazał na potrzebę stworzenia wspólnych, morskich misji patrolowych w odpowiedzi na zagrożenia ze strony Rosji. - Zachodzi pewna ewolucja w stronę większej konsolidacji wspólnej polityki wobec Rosji. Niemcy mówią dzisiaj innym językiem niż dwa lata temu, choć ostatnia rozmowa Scholza z Putinem nie została dobrze odebrana - komentuje Fronia. - Oczywiście Europa będzie czuła się mocniejsza, jeśli Trump potwierdzi: "jesteśmy z wami", tylko musicie dać więcej od siebie, chociażby zwiększając budżety na obronność, tak jak Polska. Poczucie pewności siebie krajów europejskich w połączeniu ze wsparciem USA, myślę, że spowodowałoby bardziej zdecydowane odpowiedzi na działania Rosjan. W przeciwnym razie, jeśli Stany Zjednoczone będą chciały zmniejszyć zaangażowanie w Europie, powstaje pytanie czy będziemy się bardziej integrować, czy dezintegrować jako kraje europejskie - podkreśla Marcin Fronia. Jakub Krzywiecki Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz na jakub.krzywiecki@firma.interia.pl ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!