Polska rewolucja w Kenii. Widzieliśmy tę zaskakującą współpracę od kulis
Niechęć mieszkańców, zakratowane pojazdy, brak odpowiedniego sprzętu, a nawet dostępu do wody. Tak jeszcze kilka lat temu wyglądały realia pracy strażaka w Kenii. Dziś jest znacznie lepiej, a miejscowi szanują poświęcenie walczących z ogniem. Pomogli Polacy, którzy na miejscu szkolą swoich odpowiedników. - Nie było tu niczego. Potem wybudowaliśmy poligon szkoleniowy, na którym mogą ćwiczyć - mówi Interii Konrad Szymkiewicz, który po raz pierwszy przyjechał do Kenii 10 lat temu.

Gedion Owiti miał osiem lat, kiedy w jego rodzinnym domu wybuchł pożar. Ogień zabrał mu brata. Tragedia sprawiła, że w chłopcu zaczęła rozkwitać myśl - chciał nauczyć się, jak walczyć o ogniem.
Gdy dorósł, najpierw przez sześć lat pracował jako wolontariusz. Dopiero potem nadarzyła się okazja, by zdobyć etat strażaka. W Kenii to wciąż rzadkość. - To moja pasja. Moje życie - mówi o swoim zawodzie.
Dziś Owiti pracuje w Nairobi, stolicy kraju, który liczy około 57 milionów mieszkańców, a ma zaledwie około 1500 strażaków. Jeszcze dekadę temu było ich trzykrotnie mniej. Sytuacja uległa znacznej poprawie między innymi dzięki powstaniu Centrum Szkoleń Strażackich i Ratowniczych w Kiambu pod Nairobi. Stworzyła je fundacja Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej PCPM, która dzięki współpracy z lokalnymi instytucjami przeszkoliła ok. 60-70 proc. całej kadry strażackiej w Kenii. Gedion był w pierwszej grupie uczestników, którego wiedza i umiejętności znalazła potwierdzenie w oficjalnej certyfikacji.
Modlitwa kenijskich strażaków
W niewielkiej strażnicy w miejscowości Ruiru (hrabstwo Kiambu) czeka na nas Peter Mwendia. Oprowadza nas po budynku: biuro, pomieszczenie główne, w którym strażacy odpoczywają i czekają na kolejne wezwanie, pokój z piętrowymi łóżkami, na których śpią, jeśli tylko mogą. Na ścianie - modlitwa strażaków.
"Gdy dostanę wezwanie, Boże, gdziekolwiek płomienie szaleją, daj mi siłę, bym mógł ocalić życie".
Kiedy słyszą syrenę, mają mniej niż dwie minuty na założenie PPE, czyli środków ochrony indywidualnej (ang. Personal Protective Equipment). Mwendia demonstruje - buty, spodnie, kurtka, hełm. Tego dnia jechali do pożaru wywołanego przez pozostawiony na kuchence garnek. Na szczęście rodzina zdążyła uciec z domu.
Kenia. Rewolucja w straży pożarnej
Peter Mwendia jest strażakiem od 11 lat. Kiedy zaczynał, jednostka w Ruiru była w kiepskim stanie - brakowało sprzętu, odpowiednich pojazdów, procedur. Przez kolejne lata sytuacja krok po kroku poprawiała się, także dzięki polskiemu wsparciu. Dziś na parkingu strażnicy stoją dwa duże wozy strażackie.

Strażacy czuwają na czteroosobowych zmianach. Wyjazdy bywają nieprzewidywalne - opowiada Mwendia. Wpadnięcia do studni, ratowanie ludzi z głębokich wykopów, pożary, wypadki samochodowe. W listopadzie dostali zgłoszenie o zawalonym budynku. Na miejscu znaleźli gruzy i dwie ofiary śmiertelne.
- Ludzie doceniają naszą pracę. Ale nie zawsze tak było - mówi.
- Wozy strażackie były czasem okratowane. Strażacy chronili w ten sposób własne życie, bo zdarzało się, że tłum rzucał w nich kamieniami - opowiada Aleksandra Piotrowska z PCPM, która przy kenijskim projekcie pracuje od czterech lat.
Przez ten czas zaobserwowała wyraźną zmianę w podejściu społeczeństwa do strażaków w Kenii.
- Kiedy zaczynałam, strażacy nie cieszyli się estymą, na jaką zasługują, w przeciwieństwie do Polski, gdzie zawód strażaka jest zawodem zaufania publicznego - mówi.
W Kenii tego zaufania brakowało z wielu powodów: brak odpowiedniego wyszkolenia strażaków i sprzętu często skutkował niewystarczająco profesjonalnymi działaniami. Zdarzało się nawet, że strażacy przyjeżdżali bez wody, przez problemy z dostępem do odpowiedniej infrastruktury.

W wielu wysoko zurbanizowanych miejscach, w tym w nieformalnych osiedlach, alejki są za wąskie, by mógł nimi przejechać wóz strażacki. W Kenii brakuje też jednolitego numeru alarmowego.
Kenia. Pierwsi zawodowi strażacy w historii
Oficjalny zawód strażaka istnieje w Kenii od 2020 roku. Zanim PCPM otworzyło Centrum Szkoleń Strażackich i Ratowniczych, w kraju nie było takiej instytucji, odpowiednika polskiej akademii pożarniczej.
- Strażacy, którzy pełnili swoje funkcje, często byli szkoleni przez różne agendy, organizacje - opowiada Aleksandra Piotrowska. - To był bardzo chaotyczny system. Zależało nam na zbudowaniu całego kompleksowego procesu szkoleń i certyfikacji, by strażacy mogli ustandaryzować wiedzę oraz świadczyć profesjonalne i wszechstronne usługi.
- Gdy Kenia wprowadziła proces Recognition of Prior Learning, czyli system uznawania wcześniej zdobytej wiedzy i umiejętności, Centrum Szkoleń Strażackich i Ratowniczych PCPM w Kenii było jedną z pierwszych instytucji, która to wprowadziła - mówi Piotrowska.
Dzięki temu w 2023 roku 104 osoby dostały dyplom w zawodzie strażaka. Pierwsze takie w historii kraju.
- W procesie uczenia obok siebie stanęli nie tylko szeregowi strażacy, ale i ich przełożeni, szefowie straży, co było wyjątkowe - zaznacza Piotrowska.
Polak szkoli strażaków w Kenii. "Nie było tu nic"
Konrad Szymkiewicz, ratownik medyczny szkolący w Kiambu, po raz pierwszy przyjechał tam w 2015 roku.
- Nie było tu niczego. Potem wybudowaliśmy budynek, w którym mogą nocować i uczyć się nasi kursanci oraz poligon szkoleniowy, na którym mogą ćwiczyć - wymienia, wskazując na jedyne takie pole ćwiczeń w Afryce Wschodniej, pozwalające na symulowanie różnych scenariuszy katastrof i wypadków.
10 lat temu obsługa podstawowych narzędzi przez kenijskich strażaków i ratowników była na poziomie podstawowym.
- Każdy umiał, ale na swój sposób. Dzięki wprowadzeniu certyfikowanych szkoleń zunifikowaliśmy wiedzę i zdobywane umiejętności - dodaje ratownik.
Kościół płonął, wóz strażacki nie mieścił się w alejce
Z Ruiru jedziemy do miejscowości Thika. Tam widzimy, że kenijscy strażacy często muszą walczyć z całymi połaciami ognia, gasząc pożary zarówno w kilkupiętrowych ceglanych budynkach jak i blaszanych domostwach. Nieformalne osiedla to zwykle bardzo gęsta zabudowa, jeden dom obok drugiego. O rozprzestrzenienie ognia bardzo łatwo.
Udało się tego uniknąć podczas niedawnego pożaru lokalnego kościoła. Ogień pojawił się tam na zapleczu. Szybko strawił znajdujące się obok drewniane elementy i przeszedł na dach dużej blaszanej konstrukcji świątyni.
- Spaliło się nasze pianino. Młodzi, gen Z nie chcą przychodzić na msze, jeśli nie gramy muzyki na pianinie - żali się nam jedna z członkiń kościoła. Zarówno ona, jak i pastor podkreślają, jak duże mieli szczęście, że strażacy przyjechali na miejsce na czas i powstrzymali ogień, by nie zajął domów ich sąsiadów.

A nie było łatwo - wóz strażacki nie mieścił się w wąskiej alejce osiedla. Zaparkowano go przy głównej drodze, przeciągając do kościoła kilkudziesięciometrowy wąż.
Poszukiwania wśród gruzów
W Ruace, miejscowości na północny-zachód od Nairobi, spotykamy strażaczkę, która prowadzi nas przez podwórko na gruzowisko. Kilka tygodni temu zginął tam mężczyzną pracujący przy wykopie nowej latryny, stojącej tuż obok starej. W pewnym momencie ziemia i gruz osunęły się na niego. Na miejscu pojawili się wyszkoleni strażacy wraz z odpowiednim sprzętem, jednak nie udało się uratować mężczyzny.
W kraju dochodzi do wielu zawaleń budynków, w obszarze metropolitalnym Nairobi zdarzają się około raz-dwa razy w ciągu miesiąca. Oficjalne statystyki nie są pełne, bo często zawalenia nie są raportowane, ale gołym okiem widać, w jak złym stanie jest wiele budynków. Nie tylko starych, ale i nowych - jakość budownictwa jest niska, tempo budowy wysokie, a zasady BHP często nieprzestrzegane.
Urbanizacja Nairobi i okolicznych miast oraz migracja z innych części kraju stwarzają dużą presję mieszkaniową. Stolica potrzebuje rocznie około 220 tysięcy nowych mieszkań. Budynki są budowane za szybko, kosztem zdrowia i życia obywateli.
Dziś Kenijczycy mają swój Zespół USAR, którym dowodzą Gedion Owiti oraz Michael Munyalo.
Czego nauczyła ich Kenia
- Największym sukcesem jest to, że jeśli stąd wyjedziemy, wszystko zostanie - umiejętności prowadzenia i organizacji akcji ratowniczych, szkolenia kolejnych strażaków, utrzymania infrastruktury - mówi Konrad Szymkiewicz.
Jak podkreśla, polscy strażacy i ratownicy nie tylko szkolą swoich odpowiedników z Kenii - oni sami także się uczą. I to nie tylko umiejętności zawodowych.
- Adaptacji do innych warunków, niż jesteśmy przyzwyczajeni. Doceniania tego, co się ma.
Anna Nicz
Chcesz porozmawiać z autorką? Napisz: anna.nicz@firma.interia.pl
















