Łukasz Szpyrka, Interia: Czym dla pani jest hipokryzja? Dominika Chorosińska: - Dwulicowością. W tym samym czasie ktoś mówi jedno, a robi drugie. To najkrótsza definicja hipokryzji. W ostatnim czasie często słyszała pani to słowo. - Ci, którzy rzucają we mnie kamieniem, inaczej rozumieją to słowo albo go po prostu nie rozumieją. Wszystkie te zarzuty dotyczą mojego życia prywatnego. Słyszę, że promuję wartości rodzinne, a sama miałam kryzys w małżeństwie. Prawdą jest, że mieliśmy trudny moment w małżeństwie, ale pokonaliśmy go i idziemy inną drogą. Wszystko miało miejsce wiele lat temu. Już dawno o tym zapomnieliśmy. Utożsamianie człowieka z jego błędami sprzed lat jest grubą manipulacją. Skoro wiele lat temu odkryłam to, co w życiu jest dla mnie najważniejsze i tym wartościom się do dnia dzisiejszego codziennie poświęcam, to gdzie w mojej postawie jest hipokryzja? Wszystkim, którzy uparcie chcą dalej mnie w ten sposób oczerniać sugeruję przyswojenie dwóch nowych słów: przebaczenie i miłosierdzie. W końcu bez nich w życiu ani rusz. Żałuje pani błędów, o których pani wspomniała? - Wszystko jest w życiu po coś. Nie jestem człowiekiem, który używa słowa "gdyby". Po prostu coś się wydarzyło i trzeba wyciągnąć wnioski. Uczę się na własnych błędach. Choć oczywiście człowiek wolałby się uczyć na cudzych. Pisze pani na swojej stronie internetowej: "hejt mnie nie zmieni". Co to znaczy? - Wchodzę do świata polityki i wiem, jaki mam cel. Hejt, który na mnie spływa, ma mnie zawrócić z tej drogi. Nie zniechęci mnie jednak, ani nie zmieni tego, co mam w sercu. Wiem kim jestem i dokąd zmierzam. Była pani zaskoczona skalą krytyki, która na panią spłynęła? - Trochę się tego spodziewałam. Hejt co jakiś czas się pojawia w kontekście mojego nazwiska. Naraziłam się m.in. środowisku artystycznemu we Wrocławiu, gdy stanęłam przeciwko dyrektorowi teatru, który zatrudniał aktorów porno. Głośno mówię też o ochronie życia. Życie zaczyna się od poczęcia i kończy w momencie śmierci - gdy tak mówię też jestem atakowana. Trzecia sprawa to mój czynny udział w Warszawskim Proteście Rodziców pod warszawskim ratuszem, w którym sprzeciwiłam się na scenie Deklaracji LGBT+ podpisanej w lutym przez prezydenta Trzaskowskiego. Są zatem grupy, które mają mi coś za złe i z ich strony spodziewam się ataków. Do wyborów idzie pani z hasłem "Rodzina sercem Europy". Gdyby wiedziała pani wcześniej, że spotka się z taką falą krytyki, zmieniłaby to hasło? - W sieci czytam komentarze, że jakim prawem ja, która byłam bliska rozpadu małżeństwa, mogę mówić o rodzinie? No właśnie dlatego, że poznałam smak porażki i dużego ryzyka utraty rodziny. Dlatego czuję, że w polityce chcę walczyć właśnie o prawa polskich i europejskich rodzin. Na tym polu trwa w tej chwili wielka batalia i jeśli się nie obudzimy, to za kilka lat będziemy w Polsce oglądać reklamy pewnego auta z dwoma tatusiami i ich dzieckiem. Z drugiej strony chcę podkreślić, że kobieta powinna mieć prawo do samorealizacji w życiu rodzinnym i zawodowym. Warto pracować w tym obszarze nad dobrym prawem. Obecne regulacje powstają w Brukseli pod dyktando radykalnych feministek, dla których szczęście kobiety to wolność od rodziny, od małżeństwa i od odpowiedzialności za życie. Co z pani rodziną, jeśli dostanie się pani do Parlamentu Europejskiego? - Rozważamy różne opcje. Być może pojedziemy do Brukseli wszyscy razem, ale to sprawa otwarta. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że wyjeżdżam i jestem mamą "dojeżdżającą". Takie coś nie wchodzi w grę. Tak jak już wspomniałam - dobro rodziny jest dla mnie sprawą priorytetową. Wielu naszych europarlamentarzystów przebywa w Brukseli 3-4 dni, a pół tygodnia spędza w Polsce. - Wolałabym wracać po pracy do domu, gdzie jest cała rodzina. Mamą trzeba być na co dzień. Kim pani jest? Aktorką, dziennikarką, politykiem? - Wszystkim w jednym. Z zawodu jestem aktorką. Ukończyłam Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Krakowie. Miałam momenty przerw, kiedy bałam się, że nie wrócę do zawodu, ale okazuje się, że aktorem się jest, a nie bywa. W moim życiu były różne etapy zawodowe, a ja żadnej pracy się nie boję. Byłam i jestem dziennikarką, co w pewnym momencie zaczęło mnie bardziej pochłaniać niż aktorstwo. Od pewnego czasu jestem też radną sejmiku mazowieckiego. Zauważyłam tam, jak ważna jest współpraca ponad podziałami. Np. w sprawie budowy drogi w mojej miejscowości musiałam rozmawiać m.in. z burmistrzem, który jest z innej opcji politycznej. Sejmikiem też rządzi inna partia. Jednak dzięki dialogowi wszystko udało się załatwić. O współpracę między podziałami na szczeblu PE może być trudniej. Wydaje się, że to wyższa liga. - Nie zgodzę się. W Polsce jesteśmy bardzo spolaryzowani, podzieleni. Czasem, kiedy rozmawiam z politykiem opozycji w cztery oczy to czuję, że mogłabym się z nim dogadać. Kiedy jednak ten polityk wchodzi do swojej grupy, staje razem z innymi, jest dużo ciężej. Ten polityk opozycji pewnie to samo mógłby powiedzieć o pani. - Być może. Mam jednak wyobrażenie, że w PE będzie łatwiej się porozumieć ponad podziałami w konkretnej sprawie. Chciałabym znaleźć sojuszników w kwestii ochrony praw rodziny i wartości. Wierzę, że uda mi się wypracować razem z innymi posłami porozumienie ponadpaństwowe i ponadfrakcyjne. Planuję stworzyć silną intergrupę chroniącą prawa tradycyjnej rodziny. Intergrupa to nieformalne zrzeszenie europosłów, którzy pochodzą z różnych partii politycznych i którzy ponad podziałami decydują się działać w danej sprawie. Docelowo chcę dążyć do powołania w PE stałej Komisji ds. Rodziny, by mogła opiniować europejskie prawo pod kątem jego wpływu na los polskich i europejskich rodzin. Kto złożył pani propozycję, by kandydować w wyborach do PE? - Krajowe struktury Prawa i Sprawiedliwości. Dostałam propozycję prawdopodobnie dlatego, że uzyskałam bardzo dobry wynik w wyborach samorządowych. Zdobyłam 22 tysiące głosów i być może to zaważyło. Na jaki wynik liczy pani teraz? - Nie podam liczby. Może zdarzyć się wszystko. A jaki wynik może osiągnąć Zjednoczona Prawica? - Myślę, że wygra. Pewnie minimalnie. Obawiam się, że Konfederacja może odebrać nam kilka punktów procentowych. Konfederacja jest sondażową niespodzianką. Z czego bierze się jej popularność? - To grupa ludzi z jednej strony niezadowolonych z rządów PiS, z drugiej którym wciąż daleko do innych partii. W Konfederacji widzę jednak niespójność. Z jednej strony chcą wyjść z UE, z drugiej do niej kandydują. Moim zdaniem to partia ludzi niezdecydowanych, którzy nie potrafią znaleźć miejsca w Prawie i Sprawiedliwości, jak i w Koalicji Europejskiej. Jeśli nie dostanie się pani do PE, spróbuje pani sił jesienią w wyborach parlamentarnych? - Jeśli zostanę zaproszona, to na pewno. Na plakatach widnieje pani jako Dominika Chorosińska (Figurska). Wyjaśni pani o co chodzi z zabiegiem z nazwiskiem? - W grudniu ubiegłego roku byłam na rekolekcjach i po nich postanowiłam je zmienić. Zresztą planowałam to od 17 lat, ale nigdy się nie składało. Chciałam zewnętrznie wyrazić jedność z mężem. W świecie artystycznym i tak ludzie znają mnie jako Figurska. No i stało się - złożyłam dokumenty, a chwilę potem dostałam propozycję kandydowania do PE. Skąd jednak nawias na plakatach? - Żeby zaznaczyć, że "stara" Figurska to "nowa" Chorosińska. Pytano mnie, dlaczego nie wybrałam pisowni z myślnikiem. Na listach będę występować pod nazwiskiem Chorosińska, więc nie chciałam wprowadzać dodatkowego zamieszania.