Około 130 protestów w całym kraju, wedle różnych szacunków od 100 do nawet 300 tys. ludzi na ulicach francuskich miast. To bilans antyprezydenckich demonstracji, które 7 września przetoczyły się przez Francję. Królowały na nich hasła mówiące o "zaprzeczeniu demokracji" i "skradzionych wyborach". Francuzi, zwłaszcza ci o lewicowych poglądach, są wściekli, że mimo zwycięstwa Nowego Frontu Ludowego (NFP) w przedterminowych wyborach parlamentarnych, prezydent Emmanuel Macron misję tworzenia rządu powierzył zatwardziałemu konserwatyście i członkowi Republikanów Michelowi Barnierowi. Francja. Antyprawicowa koalicja dogorywa - Demokracja to nie tylko sztuka przyjmowania zwycięstw, ale również pokora w przyjmowaniu porażek - tymi słowami do protestujących w Paryżu zwrócił się Jean-Luc Melenchon, szef Francji Niepokornej (LFI) i jeden z liderów Nowego Frontu Ludowego. Lewicowy polityk wziął w ten sposób na cel Emmanuela Macrona, którego oskarżył również o "kradzież wyborów". - Wzywam was do długiej batalii - zaapelował do zgromadzonych Francuzów. Wielotysięczne, antyprezydenckie demonstracje na terenie całego kraju to spektakularny koniec zawartego przed drugą turą niedawnych wyborów parlamentarnych taktycznego sojuszu pomiędzy Nowym Frontem Ludowym i Razem dla Republiki. Współpraca dwóch koalicji - lewicowej i liberalnej - zdołała powstrzymać skrajnie prawicowe Zjednoczenie Narodowe od przejęcia władzy w kraju. Problem w tym, że druga tura przedterminowych wyborów parlamentarnych nie rozstrzygnęła, komu przypadnie władza. Każdy z trzech bloków zdobył bowiem pokaźną liczbę mandatów w liczącym 577 miejsc Zgromadzeniu Narodowym. Nowy Front Ludowy ma w nim 193 szable, zgromadzeni wokół Macrona liberałowie 166, a Zjednoczenie Narodowe 142. Czwartą siłą, ale reprezentowaną już znacznie skromniej, są Republikanie z 47 mandatami. Pozostałych 29 deputowanych nie należy do żadnej z czterech dominujących partii. Logicznym rozwiązaniem wydawałby się wspólny rząd lewicy i liberałów. Rzecz w tym, że Macron nie chciał i nie chce pogodzić się z tym, że jego ugrupowanie nie wygrało wyborów i musi - jeśli nie oddać władzę - to przynajmniej się nią podzielić. Poza tym, skrajnej lewicy, na czele z Melenchonem, prezydent Francji nie toleruje tak samo jak skrajnej prawicy. Przez ostatnie lata straszył Francuzów ostrym skrętem w lewo jako wizją równie katastroficzną co oddanie kraju w ręce Marine Le Pen i jej współpracowników. Dla dopełnienia obrazu należy dodać, że uczucia lewicy wobec Macrona i jego środowiska polityczne są równie "ciepłe". To dość dobrze tłumaczy, dlaczego polityczny festiwal z wyborem kandydata (albo kandydatki) na nowego premiera trwał dwa miesiące, a w jego trakcie sukcesywnie odpadali kolejni zainteresowani. Na liście niedoszłych premierów znaleźli się m.in. Thierry Beaudet, szef Rady Gospodarczej, Społecznej i Środowiskowej, oraz związany z Republikanami były trzykrotny minister Xavier Bertrand. Żaden z nich nie miał szans na zdobycie wystarczającego poparcia w Zgromadzeniu Narodowym. Mimo fiaska tych kandydatur, Macron nie zgodził się na forsowaną przez Nowy Front Ludowy Lucie Castets - nieznaną szerzej 37-letnią działaczkę społeczną i dyrektorkę biura finansów w paryskim ratuszu. Jak stwierdził, w razie głosowania nad wotum nieufności, Castets przepadłaby z kretesem. Na jej kandydaturę nie zgadzało się Zjednoczenie Narodowe, a i wśród macronistów kandydatka lewicy nie mogła liczyć na zbytnią przychylność. Francuski prezydent próbował przeciągnąć przynajmniej część lewicy na swoją stronę, wysuwając kandydaturę Bernarda Cazeneuve'a, który szefem francuskiego rządu był już od grudnia 2016 do maja 2017 roku. Pałac Elizejski liczył, że należący do Partii Socjalistycznej polityk przekona wystarczającą część Nowego Frontu Ludowego, żeby obronić się w razie głosowania nad wotum nieufności w Zgromadzeniu Narodowym. Cazeneuve nie zyskał jednak poparcia ani lewicy, ani skrajnej prawicy. Tym samym jego kandydatura przepadła. Co ważne: wedle francuskiej konstytucji nowy rząd nie musi uzyskać wotum zaufania w Zgromadzeniu Narodowym, żeby zacząć działać; partie polityczne mogą jednak złożyć wniosek o wotum nieufności, jeśli zbiorą pod nim podpisy co najmniej 58 deputowanych. Żeby rząd w głosowaniu nad wotum nieufności upadł, wniosek musi poprzeć 289 z 577 członków izby niższej francuskiego parlamentu. Michel Barnier. "Pan Brexit" na ratunek Macronowi Tu do gry wkracza Michel Barnier, 73-letni weteran francuskiej i europejskiej polityki. Chociaż należałoby raczej powiedzieć: to w tym miejscu Barniera wyciąga z rękawa Emmanuel Macron. Francuski prezydent przeprowadził następującą kalkulację: skoro nie jest w stanie porozumieć się z lewicą, która za wszelką cenę chce mieć swojego człowieka na czele rządu, musi spróbować ułożyć się z prawicą. Barnier to zdeklarowany konserwatysta, ale i polityk o gigantycznym doświadczeniu. Czterokrotnie pełnił funkcje ministerialne: w latach 1993-95 był ministrem środowiska, w latach 1995-97 ministrem ds. europejskich, w latach 2004-05 ministrem spraw zagranicznych, a w latach 2007-08 ministrem rolnictwa i rybołówstwa. Republikanin ma też bogate CV, jeśli chodzi o "europejski rząd". Między 1999 a 2004 rokiem był komisarzem ds. polityki regionalnej w Komisji Europejskiej kierowanej przez Romano Prodiego. Do KE wrócił jeszcze w latach 2010-14, gdy w drugim "rządzie" Jose Manuela Barroso pełnił funkcję komisarza ds. rynku wewnętrznego i usług. Barnier ma na koncie również jedną z bardziej niewdzięcznych i wymagających ról, jakie w ostatnich latach były do obsadzenia w Unii Europejskiej. Między 2019 a 2021 rokiem kierował bowiem negocjacjami brexitowymi z Wielką Brytanią, czym zyskał sobie wiele mówiący przydomek "Pan Brexit". W UE jest ceniony i chwalony za przywiązanie do szczegółów, planowanie i konsekwencję w działaniu. "Ta nominacja jest następstwem bezprecedensowej serii konsultacji, a prezydent, w obliczu swoich konstytucyjnych obowiązków, dopilnował tego, żeby premier i jego rząd mieli najstabilniejsze możliwe warunki do funkcjonowania" - tak, w dość lapidarny sposób, powierzenie funkcji premiera Barnierowi skomentował Pałac Elizejski. Francja. Macron i Barnier na łasce skrajnej prawicy "Bezprecedensowa seria konsultacji" oznacza, że Michel Barnier może liczyć na poparcie Razem dla Republiki oraz Republikanów. Daje to w sumie 213 z 289 mandatów, których rząd Barniera potrzebuje, żeby obronić się w przypadku ewentualnego wniosku o wotum nieufności. Tu dochodzimy do clou obecnego zamieszania na francuskiej scenie politycznej. Brakujących 76 szabel Emmanuel Macron i jego ludzie zamierzają szukać w szeregach... Zjednoczenia Narodowego. Tego samego, przeciwko któremu dwa miesiące temu zawiązali koalicję z Nowym Frontem Ludowym. Marine Le Pen i szef Zjednoczenia Narodowego Jordan Bardella zacierają ręce. Zagranie va banque Macrona sprawia, że spalił mosty łączące go z lewicą i od tej pory pozostaje na łasce (bądź niełasce) skrajnej prawicy. Francuskie i światowe media już okrzyknęły Le Pen tzw. kingmakerką, co w praktyce oznacza polityka lub partię mających tak rozległe wpływy, że pozwalają one decydować, kto rządzi w kraju. Nic dziwnego, że dwie najważniejsze postacie w Zjednoczeniu Narodowym na razie nie wykluczyły wsparcia rządu Barniera, ale też nie odmówiły sobie publicznego wychłostania Macrona i jego środowiska politycznego. W rozmowie z dziennikarzami Le Pen zaprzeczyła, że decyzja o wyborze Barniera na szefa rządu zapadła po jej rozmowie telefonicznej z Macronem. - Nie jestem szefową HR-u Macrona - kąśliwie zauważyła polityczka. Bardella, w twitterowym wpisie, podkreślił z kolei: "Będziemy domagać się działań w najbardziej palących dla Francuzów kwestiach: zwiększenie siły nabywczej wynagrodzeń, bezpieczeństwo, imigracja. Chcemy, żeby w końcu odniesiono się do tych spraw i zostawiamy sobie wszelkie dostępne środki do reagowania, jeśli w najbliższych tygodniach tak się nie stanie". Le Pen podczas spotkania z wyborcami podkreśliła też, że jej formacja nie wejdzie do tworzonego właśnie przez Barniera rządu. Rządu, w którym Barnier chce skupić przedstawicieli możliwie najszerszego spektrum politycznego. - Moja kadencja będzie poświęcona temu, żeby odpowiedzieć, na tyle, na ile jesteśmy w stanie, na wyzwania, gniew, cierpienie, poczucie porzucenia i niesprawiedliwości, które są odczuwane w wielu naszych miastach, przedmieściach i na prowincji - zapowiedział Barnier po odebraniu premierowskiej nominacji. Jak dodał, "Francuzi wyrazili swoją potrzebę szacunku, jedności i spokoju". Zjednoczenie Narodowe liczy, że uda mu się rękami nowego rządu zrealizować przynajmniej część swojego programu bez ponoszenia za to jakiegokolwiek politycznego ryzyka i jakiejkolwiek odpowiedzialności. A lista życzeń skrajnej prawicy wydłuża się z każdym dniem. Le Pen wyraziła już m.in. oczekiwanie, że prezydent Macron rozpisze referendum dotyczące kluczowych kwestii społecznych: imigracji, ochrony zdrowia, bezpieczeństwa. - Sam Emmanuel Macron, w tym chaosie, który wywołał, ma narzędzia, żeby utrzymać naszą demokrację przy życiu - powiedziała. Nie zabrakło też jednak ostrzeżenia dla głowy państwa. - Jeśli w nadchodzących tygodniach Francuzi zostaną zapomniani i źle potraktowani, nie zawahamy się skarcić tego rządu - zapewniła. Podkreśliła też, że spodziewa się nowych wyborów parlamentarnych w ciągu najbliższego roku. - To dobrze, bo myślę, że Francuzi potrzebują klarownej większości u władzy - dodała. Nadzieje Zjednoczenia Narodowego na realizację sporej części własnych interesów rękami nowego rządu nie są wcale płonne. I nie chodzi tylko o to, że politycznie środowisko Macrona jest pod ścianą. W przeszłości Barnier dał się poznać chociażby jako zwolennik wstrzymania migracji do Francji spoza UE, referendum ws. polityki migracyjnej kraju czy "odzyskania prawnej suwerenności" w ramach UE, co miałoby polegać na nierealizowanie przynajmniej części wyroków Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) oraz Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (ETPC). Francja. Lewica chce impeachmentu Macrona Zupełnie inne zamiary wobec rządu Barniera ma Nowy Front Ludowy, który zapewne prędzej czy poźniej złoży wniosek o wotum nieufności. Byłaby to zresztą dość logiczna kontynuacja zapowiedzianych na przełomie sierpnia i września starań o wszczęcie wobec Emmanuela Macrona procedury impeachmentu. Lewicowa koalicja przygotowała już w tej sprawie stosowny wniosek i rozesłała go do wszystkich deputowanych w celu zebrania wymaganej liczby podpisów. "Zgromadzenie Narodowe i Senat muszę bronić demokracji przed autorytarnymi zakusami prezydenta" - argumentowali w uzasadnieniu projektu przedstawiciele lewicy. Na razie politycy Nowego Frontu Ludowego nie zostawiają na Macronie i jego politycznym zapleczu suchej nitki. Oskarżają go o dyktatorskie zapędy, kradzież wyborów i niszczenie francuskiej demokracji. Jednocześnie zachęcają Francuzów do wychodzenia na ulice i protestowania przeciwko polityce głowy państwa. Zieloni, jeden z czterech podmiotów tworzących Nowy Front Ludowy, uważają, że mianując premierem Barniera Macron "pozwolił Zjednoczeniu Narodowemu ustawić się w roli arbitra i odwrócił się od milionów wyborców, którzy przy urnach dokonali historycznego w dziejach Francji republikańskiego zrywu". "Obsesja na punkcie zachowania swojego neoliberalnego dorobku i determinacja w ratowaniu reformy emerytalnej przed odrzuceniem sprawiły, że Emmanuel Macron porzucił Nowy Front Ludowy, żeby sprzymierzyć się ze skrajną prawicą" - kontynuują w swoim oświadczeniu Zieloni. - Mamy premiera całkowicie zależnego od Zjednoczenia Narodowego - dodała z kolei Lucie Castets, niedoszła kandydatka Nowego Frontu Ludowego na premiera. Chociaż w wypowiedziach polityków lewicy przebija złość i rozgoryczenie, to trudno odmówić im słuszności w jednej kwestii. Wybierając między własnym programem a stabilizacją państwa, Macron wybrał siebie. Był przekonany, że koniec końców ogra wszystkich i postawi na swoim. Nie udało się. Paradoks polega na tym, że dzisiaj los jego politycznego dorobku i polityczna przyszłość Francji zależą od tych, których usilnie zwalczał i przed którymi konsekwentnie przestrzegał przez ponad siedem lat swojej prezydentury. Łukasz Rogojsz ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!