Trudno być jednak zaskoczonym niechęcią PiS-u do Donalda Tuska w tej sprawie. Afera, która wcale nie musi pozbawić PiS-u pierwszego miejsca na wyborczym podium, ale zdecydowanie utrudni Kaczyńskiemu uzyskanie wygodnej większości na trzecią kadencję (samodzielnej albo w oparciu o "śmieciową koalicję" z grupką kupionych lub zaszantażowanych posłów wyłuskanych z innych ugrupowań), otóż ta afera rozpoczęła się od ryzykownego nagłośnienia przez Donalda Tuska, jeszcze w lipcu, procederu masowego udostępniania polskich wiz przez rząd PiS-u. CZYTAJ WIĘCEJ: Opowieść o dwóch bańkach Cokolwiek media odkrywałyby wcześniej lub później w tej sprawie, dopiero przeniesienie przez Tuska tematu realnej polityki imigracyjnej PiS (opierającej się z jednej strony na fasadowych popisach brutalności na granicy z Białorusią, a jednocześnie na rozkręcaniu globalnego handlu ludźmi za tą przeznaczoną dla "twardego elektoratu" fasadą) na główną polityczną scenę, spowodowało najpierw pospieszne usunięcie kolejnych zaplanowanych już przez rząd rozwiązań prawnych, ułatwiających jeszcze bardziej masowy globalny handel polskimi wizami, a następnie usunięcie Piotra Wawrzyka ze stanowiska wiceministra MSZ. Po to, by uczynić go kozłem ofiarnym procedury, która była uprawiana przez co najmniej dwa lata, zatem powinni byli o niej wiedzieć pisowski minister spraw zagranicznych Rau (rączy rumak ze stajni Krasnodębskiego), premier Morawiecki i pisowskie służby. A jeśli nie wiedzieli o procederze prowadzonym na tak masową skalę pod narodowym i państwowym sztandarem od Dubaju po Ugandę, to pytanie, jak wiarygodnym są rządem i służbami. Po tym przeniesieniu przez Tuska afery wizowej z obszaru plotek na główną polityczną scenę, media (przynajmniej te niepisowskie) dostarczyły czytelnikom i widzom (głównie niepisowskim) przecieki z kontroli poselskich KO, z ustaleń amerykańskich i zachodnioeuropejskich służb, które globalny proceder wizowy od pewnego czasu obserwowały i starały się ten proceder zatrzymać, a wreszcie wyniki własnych dziennikarskich śledztw. Kiedy jednak Tusk po raz pierwszy w lipcu tę sprawę nagłośnił, został wówczas zaatakowany przez całą lewicę i sporą część symetrystów. Obsadzone przez młodych wyznawców partii Razem i Adriana Zandberga OKO.press w temacie afery wizowej opublikowało tekst "socjolożki, kulturoznawczyni i dziennikarki freelance z Hiszpanii", która z owej Hiszpanii zajrzała do oficjalnych danych Eurostatu sporządzonych przed wybuchem afery w oparciu o oficjalne liczby dostarczone przez pisowski MSZ i stwierdziła kategorycznie, że żadnej afery wizowej nie ma. Jest tylko histeria rozpętana przez "libków". Szczerze przy tym opisała procedurę swego własnego "dziennikarskiego śledztwa", pisząc: "wystarczy parę kliknięć". Szczęśliwie kilku innym polskim dziennikarzom "parę kliknięć" nie wystarczyło. W ten jednak sposób krańce podkowy się zeszły i w tej, bynajmniej nie marginalnej sprawie, OKO.press upodobniło się do TVP Info. W wydanej właśnie książce "Symetryści. Jak się pomaga autokratycznej władzy", Mariusz Janicki i Wiesław Władyka opisują proceder wygodnego krytykowania opozycji pod rządami PiS. Wymieniają nazwiska (Grzegorz Sroczyński, Marcin Meller, Jan Wróbel, Michał Danielewski...). Pokazują, w jaki sposób symetryzm stał się po ośmiu latach rządów PiS realnym i skutecznym sojusznikiem tej władzy. Symetryści ostentacyjnie lekceważą granice konstytucyjne, prawne, ekonomiczne, ustrojowe... Trzeciej RP, które PiS przekroczył i rozmontował. W dodatku czynią to wszystko w niepisowskich mediach, paraliżując niepisowską opinię publiczną. CZYTAJ WIĘCEJ: Największa publiczna inwestycja rządów PiS: Kampania wyborcza Oczywiście symetryści nazwali krytykę pod własnym adresem "partyjnym zacietrzewieniem". Jeśli Janicki i Władyka należą do jakiejkolwiek partii, jest to partia zwolenników ustrojowej transformacji po roku 1989. Ja do tej partii także należę, więc bawi mnie symetryzm Mellera, Wróbla, Sroczyńskiego..., którzy na ustrojowej transformacji pasożytowali od jej pierwszych dni, a dziś z ogromną dezynwolturą ogłaszają, że w ostatecznym sporze o to, czy warto było wyjść z PRL-u i do PRL-u nie wracać (choćby do takiej wersji PRL-u, w której KC mieści się na Nowogrodzkiej, a wydziałem ideologicznym tego KC jest Kościół Rydzyka i Jędraszewskiego), oni pozostają "ponad". Oczywiście czymś zupełnie innym jest symetryzm Sroczyńskiego, Orlińskiego czy Leszczyńskiego, a czymś zupełnie innym symetryzm Mellera i Wróbla. Ten pierwszy ma niszczyć Tuska i PO, osłaniając i robiąc miejsce dla personalnego Świętego Graala antyliberalnej lewicy, jakim wciąż pozostaje Adrian Zandberg. Rozumiem to stanowisko i w pewien sposób je szanuję, tak jak szanuje się politycznego wroga, któremu życzy się klęski i nad którego klęską samemu się ciężko pracuje. W przypadku Mellera czy Wróbla symetryzm to jednak tylko salonowa, pańska błazenada. O ile np. zdystansowany sposób opisywania polskiej polityki w książkach Roberta Krasowskiego służy jej zrozumieniu, symetryzm Mellera i Wróbla jest kapitulacją rozumu. Jego jedyną funkcją jest snobizm. Oczywiście postpatrycjuszowski snobizm można uprawiać także na gruzach Republiki. Ja jednak bardziej cenię "nudnych" Katonów i Cyceronów w rodzaju Władyki i Janickiego, którym na losie Republiki ("ach, co za nuudaa", dobiegło mnie w tym momencie ziewnięcie salonowych symetrystów) ciągle jeszcze zależy. Cezary Michalski