Moje nadzieje związane z ministerstwem cyfryzacji
Rozmowy koalicyjne obecnej opozycji idą dobrze. Wśród głównych negocjatorów nie ma "pięknych dusz", dzięki czemu jest szansa zarówno na porozumienie personalne, jak też programowe.
Niepokoi mnie jedna perspektywa. Nikt z negocjujących nie wie, co zrobić z "razemkami" (partią Lewica Razem - przyp. red.). Posłów mają siedmioro, więc coś muszą dostać, a nie może to być nic poważnego. Raz można więc na warszawskich salonach usłyszeć, że powinni dostać edukację, a raz, że kulturę. Wyjątkowo namiętni zwolennicy "razemków" chcą im zaoferować oba te resorty i stanowisko marszałkini Senatu. "Jak mówią moi rozmówcy" (parafraza większości politycznych korespondentów polskiej prasy), tam nie naszkodzą tak, jak mogliby naszkodzić w resortach ściśle politycznych, gospodarczych, nie mówiąc już o siłowych.
Ta negocjacyjna strategia jest próbą skopiowania praktyki znanej mi z niepisowskich, liberalnych czasopism. Ponieważ każdym z nich kierują ludzie rozsądni i odpowiedzialni (którzy jednak mają dzieci, a te dzieci mają znajomych i znajome w Warszawie, a te dzieci, ich znajomi i znajome są zazwyczaj albo działaczami i działaczkami, albo sympatykami i sympatyczkami partii Razem), wyszli oni z rozsądnego i odpowiedzialnego założenia, że najważniejsza jest polityka, ewentualnie jeszcze gospodarka, więc od tych działów trzeba "razemków" odsunąć. Ażeby dzieci i znajomych/znajome tych dzieci gdzieś jednak umieścić, gdzieś, gdzie będą szkodzili stosunkowo mniej, oddano im działy kultury.
"Razemków" piszących w tych działach kultury nie interesuje film, ale to, czy reżyser lub aktor kogoś molestowali. Nie interesuje ich teatr, ale to, czy reżyser lub aktor kogoś mobbowali. Nie interesuje ich literatura, ale to, czy autor lub autorka danej książki stosują się do najbardziej wyśrubowanych standardów politycznej poprawności, choćby te standardy wyśrubowano kilkadziesiąt lub kilkaset lat po tym, jak owi autorzy lub autorki napisali swoje najważniejsze dzieła.
Polska szkoła nie wytrzyma zmiany polegającej na zamianie odgórnego zwalczania tęczowych piątków w odgórną promocję tęczowych piątków
Stosunek niektórych z "razemków" i ich sympatyków do polskiej i światowej kultury przypomina stosunek, jaki cenzorzy z Mysiej mieli do kultury w czasach PRL-u. Ocenzurowaliby "rasistowską" Agatę Christie, ocenzurowaliby "przemocowego" Szekspira, a nazwisko Rowling usunęliby z okładek napisanych przez nią tomów Harrego Pottera (z tomów kryminałów o Cormoranie Strike'u sama się usunęła, gdyż wydała je pod pseudonimem).
Efekty tych redakcyjnych praktyk są niezłe zarówno dla polityki, jak też dla gospodarki. W "Gazecie Wyborczej", "Polityce", a nawet "Newsweeku" można przeczytać bardzo sensowne i odpowiedzialne analizy polityczne, teksty z obszaru dziennikarstwa śledczego, diagnozy ekonomiczne. Jednak w działach kultury mamy rzeź. Może "Polityka" jakoś się trzyma. W "Wyborczej" działają Witold Mrozek (który teatru nie znosi, mimo że o nim pisze, a nawet próbuje go tworzyć) i Marta Górna (która ma podobny stosunek do filmu). W "Newsweeku" to samo, ale na zasadzie odbitego echa, czyli jeszcze bardziej agresywnie i jeszcze mniej merytorycznie.
Oddanie "razemkom" edukacji byłoby katastrofą
Podobny wynik mogą dać rozmowy koalicyjne. Z dwojga złego, wolałbym, żeby została zniszczona kultura. Po Glińskim i tak wiele jej już nie zostało. Oddanie "razemkom" edukacji byłoby katastrofą. Jeśli do MEN-u wejdzie lewica, to lepiej, żeby weszła lewica spod znaku Czarzastego, Gawkowskiego, choćby i ZNP.
Polska szkoła ma postulaty finansowe i organizacyjne, polskiej szkole demokratyczna opozycja wiele w tym obszarze obiecała. Jednak po skrajnie prawicowym Czarnku najgorszy byłby skrajnie lewicowy Antyczarnek. Polska szkoła nie wytrzyma zmiany polegającej na zamianie odgórnego zwalczania tęczowych piątków w odgórną promocję tęczowych piątków.
Nie, nie przemawia przeze mnie pełen symetryzm (jestem namiętnym przeciwnikiem symetryzmu politycznemu, gdyż nie uważam PiS-u i demokratycznej opozycji za formacje jakkolwiek zbliżone, ale jednocześnie od bardzo już dawna symetrycznie odrzucam oba ideologiczne radykalizmy, prawicowy i lewicowy), tęczowe piątki nie są symetryczne w stosunku do nauczania pani kurator Nowak. Niech kwitną w każdej konkretnej szkole, w której zgodzą się na to nauczyciele, rodzice, gdzie zapragnę tego uczniowie. W różnych szkołach, w różnych regionach, będzie wówczas różnie. Wolność wystarczy, wolność zostanie zagospodarowana tak, jak w Polsce się da. Od państwa szkoła potrzebuje większych pieniędzy, lepszych nauczycieli. Tego "razemki" szkole nie dostarczą.
Kulturę, choć serce mi krwawi, łatwiej bym poświęcił na ołtarzu "rozmów koalicyjnych". Powrót do wielu galerii tzw. sztuki krytycznej, zajmującej się wyłącznie emancypacją, a nie malarstwem, rzeźbą czy sztukami wizualnymi, po eksperymentach PiS-u też będzie tragedią. Ale z tą tragedią łatwiej się pogodzę. Będę zaglądał do sieci albo (jeśli zbiorę na to pieniądze) będę jeździł do Wiednia. Tam są różne galerie i różne muzea. Jest w czym wybierać. Nawet w "Czerwonym Wiedniu" nie wszystko stało się "nową sztuką krytyczną".
Niech Adrian Zandberg zostanie ministrem cyfryzacji
Jest jednak jeszcze lepsze rozwiązanie. Oddać "razemkom" i aktywistom w dziedzinie kultury Ministerstwo Cyfryzacji. Ministerstwo Cyfryzacji przestało być poważnie traktowane gdzieś tak od czasu przepędzenia stamtąd Anny Streżyńskiej. A ponieważ w żadną cyfryzację Polski ani Kaczyński, ani Morawiecki już od dawna nie wierzą, zaczęli używać Ministerstwa Cyfryzacji do innych celów. Jako wiceminister został tam zatrudniony Adam Andruszkiewicz z Młodzieży Wszechpolskiej, który podobnie jak utrzymywany przez Piotra Glińskiego Robert Bąkiewicz miał zapewnić PiS-owi sympatię i głosy narodowców. Nie zapewnił, ale w ministerstwie cyfryzacji już został, bo tam w niczym nie szkodził.
Z kolei ministrem cyfryzacji został Janusz Cieszyński, który wcześniej urzędował na nieco niższym stanowisku w Ministerstwie Zdrowia, w czasie najgorszych covidowych przekrętów. Ale znów, jego atutem nie są kompetencje w dziedzinie cyfryzacji, ale to, że jest synem Przemysława Cieszyńskiego, kolportera "Solidarności Walczącej". A Mateusz Morawiecki, jako syn jej założyciela, z działaczy "SW" i ich rodzin zrobił sobie prywatną gwardię w spółkach skarbu państwa i na państwowych urzędach. Mając nadzieję zbudować w ten sposób jakąś własną strukturę, gdyż struktury PiS-u go serdecznie nie znoszą.
Dlaczego obecna opozycja, już jako rządząca koalicja, nie miałaby wykorzystać tego akurat doświadczenia PiS-u, żeby ocalić przed "razemkami" i ich sympatykami nie tylko gospodarkę, nie tylko ministerstwa siłowe, nie tylko edukację, ale nawet kulturę?
Adrian Zandberg? Niech zostanie ministrem cyfryzacji. Różnicy w stosunku do Cieszyńskiego i Andruszkiewicza nie będzie. Trzeba obsłużyć jakimś stanowiskiem Magdalenę Biejat? Niech zostanie wiceministrą cyfryzacji. Jacek Dehnel ma polityczne ambicje? Niech zostanie dyrektorem departamentu w ministerstwie cyfryzacji. Monika Strzępka doprowadziła na skraj katastrofy Teatr Dramatyczny? Niech przejdzie do ministerstwa cyfryzacji. Witold Mrozek i Marta Górna chcą poszerzyć stan posiadania? Niech zostaną odpowiednio rzecznikiem i rzeczniczką ministerstwa cyfryzacji.
W ten sposób dałoby się może ocalić zarówno edukację, jak też kulturę. A cyfryzacja w Polsce i tak będzie się dokonywać na dziko, poprzez prywatne korporacje (globalne, lokalne), może jakieś elementy faktycznego resortu cyfryzacji da się wykroić i przenieść np. do kancelarii premiera.
Takie są moje nadzieje związane z powstającą właśnie umową koalicyjną. Wiem, że np. polscy informatycy mogą nie być zachwyceni moim pomysłem. Ja jednak jestem humanistą. Pozwólcie mi marzyć.
Cezary Michalski