Szymon Hołownia aspiruje, jako marszałek Sejmu, do roli gwiazdy. Sprzyja temu ogólny wzrost zainteresowania obradami parlamentu, klikają się w necie coraz lepiej, co nowy marszałek uznał, pewnie słusznie, za triumf i święto demokracji. Ale żaden z wcześniejszych marszałków, nie tylko pisowskich, także tych z PO, nie celebrował tak bardzo swojej osoby, nie zwoływał tak licznych konferencji prasowych, nie zaczynał swojego urzędowania od orędzia. Hołownia stał się tematem rozlicznych reportaży i bohaterem internetowych fanpage'ów. Zapewne przydają mu się umiejętności prezentera z TVN. Choć nie wszyscy są pod wrażeniem, pojawiły się głosy, że mamy do czynienia z nadaktywnością, a co za tym idzie, z pretensjonalnością. No, ale w ofensywie są zwolennicy nowej koalicji, on zaś jest tej ofensywy na razie najbardziej widoczną częścią. Przyjemność z wycinania PiS Zarazem warto się zastanowić, co Hołownia ze sobą niesie dla polskiego parlamentaryzmu. Zacytujmy wczorajszą "Wyborczą". Poinformowała nas, że PiS dostał w ramach parytetowego podziału jedynie dwóch przewodniczących komisji (na 29). Gazeta pisze: "W poprzednim Sejmie, gdzie PiS miał większość, opozycja - KO, Lewica i PSL - przewodniczyła aż 11 komisjom, w tym bardzo ważnej komisji administracji i spraw wewnętrznych. Oczywiście PiS i tak robił w tych komisjach, co chciał, ale wyglądało to 'bardziej demokratycznie'. Komentując obecną sytuację lider Lewicy Włodzimierz Czarzasty oświadczył, że 'prezydium Sejmu chce sprawnie współpracować z komisjami oraz unikać obstrukcji'. A to groziłoby - zdaniem Czarzastego - gdyby komisji przewodniczył poseł PiS. Tyle że 'obstrukcyjnego' przewodniczącego można odwołać. Tymczasem podczas obrad widać było, że posłowie koalicji, która wkrótce przejmie władzę, mieli wyraźną satysfakcję, odrzucając kandydatury proponowane przez PiS". Prezes PSL Władysław Kosiniak-Kamysz powiedział na marginesie tych decyzji, że poprzednia większość traktowała opozycję jeszcze gorzej. No, ale z tych konkretnych danych to wcale nie wynika. Z innych sytuacji może i tak - był w poprzednich kadencjach nadmierny pośpiech w przepychaniu projektów, było aroganckie prowadzenie obrad, zwłaszcza przez wicemarszałka Ryszarda Terleckiego, były dwuznaczne reasumpcje głosowań. Ale jak będą wyglądać takie sytuacje w tej kadencji, dopiero się dowiemy. Za to liczby nie kłamią. Po wycięciu polityków PiS z prezydiów Sejmu i Senatu, mamy kolejny krok w kierunku wypychania nowej opozycji, skąd tylko się da. W opinii Czarzastego, że lepiej mieć swoich szefów komisji, aby współdziałali z rządem i marszałkiem Sejmu, jest nawet ziarno prawdy. Są państwa - chociażby USA, Wielka Brytania - gdzie wszystkim komisjom przewodniczą politycy większości, bo to logiczne i funkcjonalne. Tyle że polska tradycja była inna, od 1989 roku. Podział komisji między różne ugrupowania, także opozycyjne, miał stwarzać wszystkim poczucie współgospodarzenia. Możliwe, że była to iluzja. Ale nowa większość deklaruje, że wreszcie będzie otwarta dla wszystkich. Dla wszystkich, poza klubem, który ma 194 posłów. Paradoks. Po co to robią? Zderzają się dwa sprzeczne kierunki: pozornego otwierania pozamykanych przez PiS kanałów komunikacyjnych oraz karania tegoż PiS na każdym kroku. To jest na dłuższą metę nie do pogodzenia. Zamiast wygaszać żądzę odwetu, podsyca się ją. Twarzą tej polityki odwetu stał się Szymon Hołownia. Bez zmrużenia oka objaśniał w swoim pierwszym orędziu, że miejsce w prezydium Sejmu czeka na polityka PiS. Takiego jednak, który znajdzie uznanie nowej większości. Jest to sprzeczna z samą zasadą parlamentarnych parytetów hipokryzja. Czy ona wynika tylko z emocji, z zaszłości z czasów poprzedniej kadencji? Z pewnością także, ale przecież Hołowni w poprzednich parlamentach nie było. A może z zamysłu, żeby zacząć od wielkiej awantury, bo ona odwraca uwagę publiki od innych kwestii? Pewnie też. Łatwiej mediom skomentować "karanie" dotychczasowej marszałek Witek niż poddać wiwisekcji słabą, pełną dziur nową umowę koalicyjną. Ale uderzyło mnie coś jeszcze. Po drugim dniu obrad Sejmu marszałek Hołownia uderzył w alarmistyczne tony. Miało się podczas pierwszych kłótni o wybory Krajowej Rady Sądownictwa zdarzyć coś dramatycznego. W orędziu Hołownia nazwał to "ekscesami". Były to zaś wyjątkowo krótkie i mało burzliwe obrady, nawet jak na nie tylko polskie standardy. Najwyraźniej nowy marszałek nie może się pogodzić z tym, że ktoś się sprzeciwia woli tej nowej większości, a na dokładkę jemu osobiście. Szczególnie przeżył dygresyjną złośliwość Przemysława Czarnka o płakaniu nad konstytucją. I to już zły prognostyk. Przewodniczący takiemu ciału jak Sejm, liczący na wieczny miesiąc miodowy, musi się poczuć sfrustrowany. Tym bardziej taki, który kiepsko rozumie sejmowy regulamin. Prawo ministrów do zabierania głosu poza kolejnością i bez limitów czasowych, jest nie tylko przepisem regulaminu, ale jedną z najtrwalszych tradycji polskiego Sejmu. Cóż poradzić, że to są jeszcze, przecież tylko na parę tygodni, ministrowie pisowscy. Hołownia odebrał ich głosy jako "obstrukcję". Potem, żeby ratować twarz, zaproponował skasowanie tego punktu regulaminu. Nie pojął, że za kilka tygodni będzie on służył jego własnemu rządowi - w starciach z pisowską opozycją. A może, jak twierdził pewien polityk, nawet i pojął, ale jest solistą, który chce przycierać nos także ekipie Tuska. Jeśli tak, nie wróżę mu podwójnie sukcesu. Nie będzie wszechwładny Paweł Kukiz twierdzi, że Hołownia został wpuszczony w tę funkcję świadomie przez Tuska, aby stracił nieco autorytetu, jeśli chce kandydować w prezydenckich wyborach przeciw politykowi KO. Tego, czy jednoznacznie straci, pewnym być nie można, bo zarazem ma sporo okazji do bezpiecznego brylowania. Ale z pewnością szybko się przekona, że nie jest wszechmocny i nieomylny. Ogłosił na początku, że kasuje sejmową zamrażarkę, czyli możliwość blokowania przez marszałka projektów. Wkrótce może do niej wrócić, kiedy zalew inicjatyw, zwłaszcza dużej i silnej opozycji, zagrozi zatkaniem sejmowej maszynki. I kiedy pojawią się tematy naprawdę dla nowej większości niewygodne. Już zablokował pisowską uchwałę odnoszącą się do rewizji unijnych traktatów. A to dopiero początek. Zarazem polityka odwetu to naprawdę są igrzyska zamiast chleba. Oczywiście PiS powtarza tę formułkę, bo nie chce jakichkolwiek komisji śledczych. W ich wersji to rytuał. Ja chętnie bym się dowiedział, jak to naprawdę było z tym Pegasusem. Skoro padało publicznie tyle zarzutów, warto by je zweryfikować. Pod warunkiem zapewnienia pisowskiej opozycji praw w sejmowych komisjach do prowadzenia własnych przesłuchań. Ale żadna dotychczasowa większość nie zaczynała od komisji śledczych na drugim posiedzeniu Sejmu. Kiedy bardziej palące są pytania o mrożenie cen energii, wakacje kredytowe czy o zerowy VAT na żywność. Proponuje nam się wielomiesięczne, zgiełkliwe widowiska na samym początku kadencji. W tym zamęcie ciężej będzie chwytać nową koalicję za słowo w kwestii jej najbardziej elementarnych obietnic i zapowiedzi. Po części polityczna agresywność nowej koalicji ma też pokrywać jej realną bezsilność. Nowa większość wzięła wszystkie miejsca przysługujące posłom i senatorom w Krajowej Radzie Sądownictwa. Ale recepty na wymianę KRS nie ma, to naprawdę wymaga ustawy podlegającej wetu prezydenta. W zamian dostajemy więc histeryczne awantury posłanki Kamili Gasiuk-Pihowicz podczas obrad tego ciała. Widowiskowe to, ale chyba nieefektywne. W innych sprawach Sejm przymierza się do obchodzenia prawa, jak w przypadku pomysłu, aby zwykłą uchwałą odwoływać sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Hołownia wpisuje się w ten cały kurs. Z jednej strony nie jest żadną trzecią drogą, gra ręka w rękę z Donaldem Tuskiem. W kampanii to nie zaszkodziło, ale czy będzie służyło wiecznie? Z drugiej, bardziej logiczną profitentką takiej permanentnej agresywnej polaryzacji wydaje się Koalicja Obywatelska. Czy Hołownia w swojej indywidualnej grze o prezydenturę zdecyduje się w nowym bloku rządowym odgrywać rolę samodzielnego gracza? Czy czemuś się sprzeciwi? Wielu ludzi głosowało na Trzecią Drogę w nadziei, że zakończy, a przynajmniej ograniczy wojnę-polską. Na razie nic na to nie wskazuje. Nowy marszałek jest na pierwszej linii frontu. Kiedy zauważą to wyborcy? Piotr Zaremba