- Powiem wam tak, osiem lat temu był taki moment, kiedy Lewica wypadła z parlamentu - zaczął swoje wystąpienie w wieczór wyborczy Włodzimierz Czarzasty, który na wieczorze wyborczym swojej formacji zabrał głos jako pierwszy. - Mam dwie olbrzymie satysfakcje życiowe. Jedna taka, żeśmy wrócili do parlamentu i (druga - przyp. red.) po 18 latach Lewica wraca do współrządzenia. Wiecie, co to znaczy? - kontynuował wicemarszałek Sejmu. - Nikt nam tego nie zabierze, nie ma takiej możliwości! - zapewnił. Zabójcza wysoka frekwencja W swojej przemowie Czarzasty nie zająknął się słowem o wyniku Lewicy. Według przeprowadzonego przez IPSOS exit polla to 8,6 proc., co gwarantuje 30 mandatów w Sejmie. Podobnie inni liderzy i liderki, którzy zabierali głos na scenie w sztabie partii. Powód jest oczywisty - liczono na znacznie więcej. Wynik na poziomie 8,6 proc. jest sporym rozczarowaniem, które jednak skutecznie osładza fakt, że szanse na współrządzenie krajem są w przypadku Lewicy bardzo wysokie. Mimo wszystko, słowa Czarzastego, że "jesteśmy po to, żeby dowozić, bo umiemy to robić" nie brzmią w kontekście powyższego wyniku ani wiarygodnie, ani przekonująco. - Wiedzieliśmy, że jeśli będzie rekordowo wysoka frekwencja, to nas zabije - przyznała już po oficjalnej części wieczoru wyborczego jedna z liderek Lewicy. Jak tłumaczyła, "ludzie, którzy w ostatniej chwili decydują się zagłosować, głosują na największych: PO albo PiS". Dopytywana o to, czy i co Lewica mogła lub powinna była zrobić lepiej, odparła jednak: - Nie mamy sobie nic do zarzucenia. Zrobiliśmy świetną kampanię, wzbudziliśmy emocje, graliśmy w warunkach rekordowej polaryzacji. Takiego zadowolenia z siebie nie podzielali wszyscy obecni na sali działacze i sympatycy Lewicy. Jeden z nich nie owijał w bawełnę. - Kampania była w porządku, ale bez szału. Bardzo bezpieczna, bez zaskoczeń, bez zwrotów akcji - ocenił. Swoje przemyślenia miał też w kwestii dorobku sejmowego Lewicy w tych wyborach. - Exit poll daje nam 30 mandatów. W 2019 roku mieliśmy 49, a tę kadencję kończyliśmy z 42. Wprowadzimy do Sejmu niemal połowę mniejszą reprezentację niż cztery lata temu. To jest problem - analizował. Trochę zwycięstwo, trochę porażka Ta ostatnia kwestia, czyli uszczuplenie lewicowej drużyny w Sejmie, niewątpliwie będzie jeszcze przedmiotem rozmów i zebrań wewnątrz Lewicy, bo niezadowolonych i poszkodowanych na pewno nie zabraknie. Czy będzie też przedmiotem rozliczeń? Na to szanse są jednak dużo mniejsze, jeśli Lewica rzeczywiście znajdzie się w nowym rządzie. Po 18 latach przerwy jest to dla niej niesłychanie ważna kwestia - i politycznie, i prestiżowo. A dla osób, których zabraknie w Sejmie, szansa, żeby odnaleźć polityczną przystań w którymś z ministerstw. Na razie politycy Lewicy nerwowo liczą, kto znajdzie się w przyszłym Sejmie, a kto będzie musiał liczyć na ewentualną nagrodę pocieszenia w którymś z ministerstw przyszłego koalicyjnego rządu. - Wygraliśmy ten pojedynek z Konfederacją, ale i tak nawet nie wszystkie nasze "jedynki" wezmą mandat - wykłada kawę na ławę jeden z naszych rozmówców, dobrze rozeznany w nastrojach wewnątrz Lewicy. Inny zastanawia się, czy ile miejsc w Sejmie przypadnie Lewicy w Warszawie. - Mandat dla Adriana (Adriana Zandberga - przyp. red.) to pewne, drugi jest bardzo prawdopodobny, bo w stolicy będziemy mieć nadreprezentację względem wyniku w skali kraju. Ale trzeci mandat jest już raczej poza zasięgiem - analizuje. Rozczarowań wynikających z wyborczej arytmetyki w poszczególnych okręgach przy poparciu na poziomie 8,6 proc. będzie jednak więcej. Zwłaszcza, że jak podkreślali liderzy Lewicy na finiszu kampanii, w wielu miastach formacja walczyła o zwiększenie albo utrzymanie stanu posiadania. - Koncentruję się na tym, żeby odebrać Konfederacji jak najwięcej mandatów. Żeby w Warszawie mandat zdobyła Dorota Olko, a w Krakowie Daria Gosek-Popiołek, a nie nacjonaliści - mówił w rozmowie z Interią tuż przed wyborami Adrian Zandberg, współprzewodniczący Partii Razem i jeden z frontmanów Lewicy. Wiele jednak wskazuje, że aby szukać pozytywów w wynikach wyborów do Sejmu i Senatu Lewica będzie musiała się skupić na tym, o czym mówił Interii jeden z jej nestorów - Aleksander Kwaśniewski. - Patrząc na Lewicę nie wolno zapominać o perspektywie. Można mówić, że cztery lata temu mieli 12,56 proc. głosów, a dzisiaj mają mniej, ale można też mówić, że teraz idą na wynik dwucyfrowy, a dwa lata temu wszyscy zastanawiali się, czy w ogóle przekroczą próg wyborczy - przyznał nam były prezydent. I dodał: - Myślę, że prawdziwym celem Lewicy jest to, żeby demokratycznej opozycji udało się zdobyć większość w parlamencie i przejąć władzę. Wychodzi na to, że prezydent Kwaśniewski miał bardzo dużo racji. Ze sztabu Nowej Lewicy Łukasz Rogojsz