Jeśli spytacie sympatyka (nawet umiarkowanego) obecnej władzy o to, co jest stawką w tych wyborach, to spojrzy na was jak na wariata. Jak to co? - powtórzy pytanie z niedowierzaniem. Przecież to jasne jak słońce, że stawką w tych wyborach jest faktyczna suwerenność Polski. To znaczy odpowiedź na pytanie, gdzie zapadają podejmuje kluczowe decyzje dotyczące przyszłości Polek i Polaków. Czy w Warszawie, Olsztynie i Rzeszowie? Czy raczej w Berlinie, Brukseli albo innym Luksemburgu. "Laboratorium zła" Jarosława Kaczyńskiego Skąd to przekonanie, że polska suwerenność jest zagrożona? AntyPiSowiec starej daty powie oczywiście, że ulepił je z pajęczyny, kompleksów i zaściankowości posępny Jarosław Kaczyński w swoim żoliborskim laboratorium zła. A następnie to przekonanie przy pomocy czarów, technik neurolingwistycznych i propagandy TVP zaszczepił do umysłów milionów rodaków i rodaczek. Wiadomo, figura omotanych przez PiS Polaków-zombiaków od lat zwalnia nasz antyPiS z obowiązku poważniejszej analizy przyczyn wyborczych sukcesów polskiej prawicy. Ale chyba nawet "SilnyRazem" nie da rady zaprzeczyć, że w międzyczasie wydarzyło się coś jeszcze. To "coś jeszcze" to bardzo konkretne ruchy, które liberalny unijny establishment podjął przeciwko PiSowskiej Polsce. Te ruchy można - przy dużej dozie dobrej woli - uznać trzeba za potrzebne i słuszne. Choć owszem, czasem nieudolne, histeryczne albo niefortunne. Ale przecież można czytać je również jako posunięcia faktycznie kwestionujące polską suwerenność oraz demokratyczne wybory obywatelu. Także za za rodzaj mobbingu, bullyingu, zastraszania i szykan, którym poddawana jest od paru lat na arenie europejskiej Polska. Nauczka za całokształt To nie było przecież jedno albo dwa odosobnione zdarzenia. Zwłaszcza od ostatnich wyborów do europarlamentu i powołania Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen mamy raczej do czynienia ze skoordynowaną akcją. Unijny establishment (z błogosławiaństwe najważniejszych liberalnych stolic, w tym Berlina) postanowił dać wreszcie nielubianej PiSowskiej Polsce nauczkę. Za co? Za całokształt. I za to, że ma inne zdanie w kluczowych kwestiach (polityka klimatyczna, bezpieczeństwo energetyczne). I za to, że Polska pod rządami PiS jest inna: prawicowa, narodowa, katolicka, konserwatywna. I że ich w związku z tym liberalne elity europejskie "jakoś tak dziwnie nie lubią". Wydarzenia eskalowały. Wpychanie Polsce do gardła pakietu Fit For 55. Aresztowanie środków na KPO i machanie tymi pieniędzmi Warszawie przed nosem w nadziei, że zmięknie. Ingerencja unijnego Trybunału Sprawiedliwości w funkcjonowanie polskiego bezpieczeństwa energetycznego (Turów). Otwarte wspieranie przez wpływowych przedstawicieli euroestablishmentu antyPiSowskiej strony sporu politycznego w Polsce. Manifestacja niezadowolenia z tego, jak się rządzą Polacy. Bo trzeba zrobić wszystko, by PiS zagłodzić, osłabić, otoczyć zaporą ogniową, zniszczyć i obalić. I tak dalej. "Skoro weszliście do klubu, to macie się zachowywać jak członkowie klubu" - tak brzmiało przez cały ten czas dyżurne tłumaczenie antyPiSowskiej krucjaty. I to by pewnie jeszcze 10 czy 15 lat temu załatwiało sprawę. Polscy politycy, media, elity opiniotwórcze - a w końcu i wyborcy - położyliby pewnie uszy po sobie i wycofali się pod ścianę z podkulonym ogonem. No macie racje, poniosło nas, teraz już jesteśmy grzeczni. Ale teraz tak się już nie dzieje. Bo to już nie te czasy. A w Polsce doszło do realnej zmiany wrażliwości oraz postrzegania Europy. Ze sceny schodzi lub zaczyna schodzić generacja, dla której Unia to był powrót do wyśnionego Edenu. Zastępują ich ludzie, którzy Europę znają od podszewki. Wiedzą o jej blaskach, ale także o cieniach. I chcą równego traktowania. Nie widzą też powodu, dla którego mieliby być wiecznie pouczani przez establishment z Brukseli, Berlina czy skądkolwiek. Zwłaszcza taki establishment, który nie bardzo radzi sobie z rozwiązywaniem własnych problemów. Ani gospodarczych, ani społecznych, ani energetycznych. I sam ma u siebie problemy z podgryzającymi ich antyliberalnymi populistami. Polska "pyskuje". I stawia pytania Ta nowa Polska jest pyskata. I nie chce siedzieć cicho. Mówi dziś Unii miej więcej tak: no dobrze, powiadacie, że Europa to klub wspólnych wartości? Swietnie! Jesteśmy za. Ale czemu - u licha - to mają być tylko wasze wartości? Może czas, byśmy na równi z wami wspólnie zdecydowali o wartościach tego klubu? Nie chcecie tego? Boicie się? Ok. Ale w takim razie czemu - do diaska - chcecie się mieszać w nasze sprawy? I decydować, który rząd wybrany przez Polki i Polaków jest demokratyczny? W imię jakich racji macie mieć decydujący głos w sprawie kształtu naszego sądownictwa, wieku emerytalnego albo polityki energetycznej? Twierdzicie, że to wynika z traktatów? A których konkretnie? I może to wreszcie sprawdzimy, bo coś nam się wydaje, że sobie - pod pozorem dbałości o Europę - uzurpujecie wiele praw i kompetencji! W tej kampanii PiS zaczął wyrażać to przekonanie. A unijna krucjata tylko ten proces przyspieszyła. Pomagając partii Kaczyńskiego - nieco zagubionej po ośmiu latach rządów - złapać w żagle nowe wiatry i wyznaczyć sobie nowe duże cele. A kwiaty i czekoladki z Nowogrodzkiej do brukselskiego Berlaymont (siedziba KE) oraz do Urzędu Kanclerskiego w Berlinie są już pewnie w drodze.