Zwycięstwo tzw. demokratycznej opozycji w wyborach parlamentarnych było znaczące, ale nie całkowite. Przynajmniej do połowy 2025 roku przyszły rząd Donalda Tuska czeka polityczna kohabitacja z prezydentem Andrzejem Dudą. Po 15 października było wiele znaków zapytania dotyczących tego, jak ten proces może wyglądać. Wystąpienie głowy państwa podczas inauguracyjnego posiedzenia Sejmu dostarczyło jednak wiele odpowiedzi. Odpowiedzi, z których przewodniczący Platformy Obywatelskiej i jego otoczenie nie będą zadowoleni. Współpraca z prezydentem zapowiada się bowiem na znacznie trudniejszą, niż tzw. obóz demokratyczny przypuszczał. Po pierwsze: adwokat prawicy, ostatni bastion "dobrej zmiany" Andrzej Duda postawił sprawę jasno: będzie strażnikiem dziedzictwa i politycznego dorobku Zjednoczonej Prawicy. - Będę stał na straży najważniejszych osiągnięć ostatnich lat. To było dobre osiem lat dla Polski i Polaków - jednoznacznie ocenił podczas swojego wystąpienia w Sejmie. Swoje zdanie podkreślił też na koniec dnia, gdy w Pałacu Prezydenckim wręczał Mateuszowi Morawieckiemu nominację na szefa rządu. - Znakomita większość zobowiązań została dotrzymana - nie krył satysfakcji prezydent. - To było duże zadanie, które zostało zrealizowane - zaznaczył. Po tych słowach jasno widać, że prezydent zamierza wykorzystać zmianę politycznych okoliczności, która gra mocno na jego korzyść. Lada moment zostanie jedynym przedstawicielem obozu Zjednoczonej Prawicy w najwyższych władzach państwowych. Co za tym idzie, będzie ostatnim bastionem interesów zarówno partyjnego aktywu Prawa i Sprawiedliwości, jak również elektoratu swojej partii-matki. To wyraźne wzmocnienie jego pozycji na polskiej scenie politycznej po latach marginalizacji i konfliktów z centralą PiS-u. Właśnie w tym kontekście należy też odczytywać powierzenie Mateuszowi Morawieckiemu misji tworzenia rządu - to ochrona interesów odchodzącej władzy i pomocna dłoń w przygotowaniu przez Nowogrodzką odpowiedniej narracji na chude lata w opozycji. Głowa państwa nie mogła postąpić inaczej. I to nie tylko ze względu na interes swojego obozu politycznego, ale przede wszystkim - swoje własne ambicje polityczne. A te Andrzej Duda ma ogromne i podczas inauguracyjnego posiedzenia Sejmu dał temu dobitnie wyraz. Prezydent zamierza jeszcze mocniej poszerzyć wpływy na prawicy, a w perspektywie średniookresowej włączyć się na poważnie do wyścigu po schedę po Jarosławie Kaczyńskim, którego dni na czele PiS-u wydają się policzone (politycy tej partii mówią zresztą o tym otwarcie w rozmowach na offie). - Wyścig już trwa. Jeżeli Andrzej będzie chciał, to go wygra. To wynika ze słabości pozostałych konkurentów - przyznał niedawno w rozmowie z Interią polityk PiS-u z rządu. Inny z naszych rozmówców, polityk z Nowogrodzkiej, postawił sprawę jeszcze bardziej wprost: - Szczerze mówiąc, Jarosław jest najsłabszy w całej swojej historii, jeśli chodzi o wpływy w partii. Andrzej to rozumie, to widać gołym okiem. Wszyscy czekają jeszcze na wybory samorządowe i europejskie, bo one są w zasadzie za chwilę, ale potem dojdzie do zmiany warty. To tylko kwestia czasu. Po drugie: recenzent nowego obozu władzy Andrzej Duda bardzo mocno zaznaczył też, jaką rolę zamierza przyjąć wobec nowego rządu. Co znamienne: nie rządu Mateusza Morawieckiemu, którego do tej roli desygnował, ale Donalda Tuska, który ma po swojej stronie większość w Sejmie. - Chcę z tego miejsca powiedzieć wszystkim formacjom politycznym: ewentualne weto prezydenta nie może być usprawiedliwieniem dla niezrealizowania państwa obietnic wyborczych. Ja swoje słowa traktuję niezwykle poważnie. Wy też macie obietnice, które złożyliście Polakom, i bardzo proszę: zrealizujcie je - tymi słowami prezydent zwrócił się do przyszłej koalicji rządzącej. Nieco wcześniej prezydent dobitnie zaznaczył, że właśnie z weta zamierza korzystać, kiedy tylko uzna to za stosowne. Zwłaszcza jeśli nowa władza zechce podważać dorobek minionych ośmiu lat albo ograniczać sferę wpływów głowy państwa. - Zostało mi zaledwie 20 miesięcy urzędowania. Nie robię tego dla siebie, ale dla Polski i dla kolejnych prezydentów, którzy przyjdą po mnie - podkreślił Andrzej Duda. Widać więc jak na dłoni, że prezydent postrzega siebie w roli surowego recenzenta nowego obozu władzy. Partnera w kwestiach strategicznych dla Polski, ale nieugiętego obrońcy interesów partii-matki w sferach światopoglądowej czy społecznej. Potwierdza to zresztą zapowiedzi, które w ostatnich dniach słyszeliśmy w PiS-ie i w rządzie. - Prezydent ma przed sobą polityczną autostradę. Opozycja mnóstwo naobiecywała Polakom, więc on może ustawić się w roli strażnika interesów narodu i grać na to, że pilnuje, aby obietnice dane społeczeństwu były realizowane - przyznał nam jeden ze współpracowników premiera Morawieckiego. Po trzecie: Koalicja Polskich Spraw, czyli prawica po PiS-ie Na uwagę zasługuje też powrót prezydenta do koncepcji Koalicji Polskich Spraw. To inicjatywa polityczna, którą Andrzej Duda podjął i przedstawił w trakcie kampanii prezydenckiej w 2020 roku. Zakładała ponadpartyjną współpracę wokół najważniejszy dla państwa i narodu spraw - m.in. bezpieczeństwa, kwestii socjalnych, rodziny, suwerenności, wiary i tradycji. W 2020 roku domyślnym adresatem tej propozycji było PSL i Konfederacja, które w maksymalnie optymistycznym scenariuszu miały zapewnić Zjednoczonej Prawicy stabilną większość w Sejmie i zastąpić niesforną Solidarną Polskę Zbigniewa Ziobry. Opozycyjne wówczas partie z oferty jednak nie skorzystały i Koalicja Polskich Spraw nigdy nie doczekała się realizacji. Na inauguracyjnym posiedzeniu Sejmu wrócili do niej jednak zarówno prezydent, jak i premier. W wystąpieniu szefa rządu łatwo można było wyczuć chęć zdobycia dodatkowych szabel, które dałyby choćby cień nadziei na utrzymanie władzy. W przypadku prezydenta rola Koalicji Polskich Spraw jest już inna - to przedstawienie politycznej agendy na czas po prezydenturze, swego rodzaju polityczna mapa drogowa dla nowej polskiej prawicy. Wiele wskazuje na to, że tę nową polską prawicę Andrzej Duda zechce współtworzyć właśnie z Mateuszem Morawieckim. Przemawia za tym wiele argumentów. To polityk średniego pokolenia, z ogromnym doświadczeniem w polityce krajowej i zagranicznej, ale też znacznie mniej radykalny od tzw. jądra PiS-u. Panowie niejednokrotnie dobrze ze sobą współpracowali w minionych dwóch kadencjach (m.in. walcząc z Jackiem Kurskim w TVP). Co też ważne, Morawiecki po ewentualnym odejściu Jarosława Kaczyńskiego na polityczną emeryturę będzie w PiS-ie osamotniony i stanie się celem numer jeden dla pozostałych frakcji, które od dawna traktują go jako ciało obce w partii. Słowem: to idealny partner do tego, żeby wspólnie przejąć i odbudować polską prawicę w perspektywie kilku najbliższych lat. Zobacz sejmowe wystąpienie prezydenta: