W Medyce na przejściu granicznym coraz więcej Ukraińców
Nawet jeśli po drugiej stronie granicy stał kilkudziesięciotysięczny tłum, to do Polski przechodzili w piątek po południu po kilka, kilkanaście osób. Najczęściej były to kobiety z dziećmi, ale zdarzały się także całe rodziny, choć rzadko. Sporo młodzieży. Były takie chwile, że tuż przy wysokim płocie stali tylko ci, którzy czekali na uciekinierów z Ukrainy i dziennikarze. Jedna scena powtórzyła się wiele razy. Ludzie sięgali po telefon i pierwsze słowo, które powiedzieli brzmiało "jestem".
Przejście graniczne samo w sobie nie sprawia przyjaznego wrażenia. Nie przypomina "drzwi" do nowoczesnej Unii Europejskiej. Dodatkowo teraz droga do Medyki jest jeszcze remontowana i poszerzana: ciągnący się plac budowy pomiędzy polami, jakieś opustoszałe budynki pofabryczne. Potem przejazd przez wieś przypominającą bardziej miasteczko niż wioskę i teren tuż przy przejściu. Kilka parkingów na glebie (dzisiaj błotnistej), kilka drewnianych niewielkich budyneczków (takich, jakie często są stawiane na targowiskach) z barami i kantorami. Jakiś budynek murowany z pokojami.
Samo przejście dla pieszych to kilkaset metrów ścieżki pomiędzy wysokimi zielonymi płotami. W zamkniętej przestrzeni w jedną stronę idzie się na Ukrainę, w drugą się z niej wraca. Nieco dalej za przejściem dla pieszych jest przejście dla samochodów. Niedaleko stoi Biedronka i w bankomacie - o dziwo - była gotówka.
Sznur samochodów w stronę Medyki (przejście graniczne w woj. podkarpackim) uformułował się koło godziny 14:00 tuż za granicami Przemyśla. Im bliżej wsi Medyka, tym więcej aut ustawionych przy drodze. Były ich setki, jeśli nie tysiące, samochody z rejestracjami z różnych województw, ale także z czeskimi. Na wielu z nich napisane cyrylicą nazwy polskich miast: Poznań, Wrocław, Warszawa. Najwięcej aut miało rejestracje podkarpackie i mazowieckie. Ludzie przyjechali po rodziny, znajomych, niekiedy nieznajomych. Większość chciała w ten sposób pomóc, nawet kierowcy taksówek. Było też kilka busów, które zwykle kursowały z Medyki i rozwoziły Ukraińców po kraju.
Młodzi mężczyźni idą na wojnę
Choć więcej osób przyjechało do Polski, to ludzie wracają także na Ukrainę. Są to przede wszystkim młodzi mężczyźni. Zbliżali się do granicy grupami, ale też pojedynczo. Jeśli nieśli ze sobą torby podróżne i plastikowe, to trudno było poznać, że zostali zmobilizowani. Ale tacy, którzy mieli na nogach ciężkie buty, sportowe kurtki i plecaki - już tak. Studenta medycyny odprowadził, a właściwie przywiózł, kumpel z akademika z Rzeszowa. - Trzymaj się - powiedział, a potem szpetnie i siarczyście zaklął.
Grupa młodych mężczyzn razem pracowała na prywatnej budowie. Czy się boją wojny? - Każdy się obawia, ale to nie ma znaczenia - odpowiada jeden z nich. Chciałby móc jeszcze kiedyś wrócić do Polski, pracować na budowie. Jednak trudno myśleć co będzie jutro, a co dopiero w przyszłości.
Na Ukrainę wracały także kobiety, ale głównie w średnim wieku. Zdecydowanie, bez ociągania się. W pojedynkę. Rzadko ktoś je odprowadzał, choć pani w średnim wieku, różowej kurtce i różowych spodniach (wyraźnie wyróżniała się w szaro-burym tłumie) ucałowała dzieci i kilka razy powtórzyła "lubliu was". Kiwnęła głową i odeszła w stronę przejścia granicznego. Stojącym dziennikarzom nie chciała powiedzieć dlaczego wraca, otrząsnęła się ze zniecierpliwieniem ręką od ich pytań. Tę samą ręką pomachała do dzieci, stojąc tuż przed wejściem do budynku Straży Granicznej.
Do Polski ludzie przychodzili grupkami
Szli znacznie wolniej niż ci, którzy wracali na Ukrainę. Może też dlatego, że mieli więcej bagaży. Część z nich znała przejście, bo byli ze Lwowa lub okolic i odwiedzali już Przemyśl. Inni - szczególnie z dalszych terenów - przechodzili tu po raz pierwszy. Ci szli jeszcze wolniej niż pozostali, jeszcze mniej pewnie.
Część osób zostawiła samochody po drodze po ukraińskiej stronie. Nie chcieli stać w kilometrowych korkach. Poszli, bo ich zdaniem, w ten sposób mogli się szybciej znaleźć w Polsce.
To "szybciej" oznaczało i tak stanie przez kilka godzin w kolejce do odprawy granicznej po ukraińskiej stronie. Ludzie narzekali na tłok i na powolność ukraińskich pograniczników. Rozumieli, że jest wojna, ale również się niecierpliwili.
Jeszcze w piątek przed południem większość osób uciekła z obwodu lwowskiego. Mieszkańcy odleglejszych części kraju trafiali do przejść granicznych położonych w woj. lubelskim. Ktoś na parkingu krzyczał do telefonu: - Dorohusk, gdzie jest Dorohusk? Czekam w Medyce. Nie znikaj, jadę.
Pani Ludmiła opuściła dom z trojgiem dzieci (najstarsza córeczka ma osiem lat) z siostrą i jej dwojgiem dzieci oraz z mamą. Pakowały się tak pospiesznie, że nie mogły znaleźć dodatkowej torby podróżnej, ani walizki. Ubranka dzieci schowały do wielkiego plastikowego worka. Mąż pani Ludmiły został w domu. Mąż siostry pracuje w Polsce. Nie wiedzą, czy się spotkają, bo szwagier chyba wróci, by walczyć. Mają rodzinę w Polsce. Gdyby nie to trudno byłoby im wyjechać z małymi dziećmi.
Być może ze zmęczenia, ale spora część nie chciała opowiadać, ile stali w kolejce, skąd przyszli i dokąd chcą się wybrać.
Wolontariusze, głównie Ukraińcy mieszkający w Polsce (przede wszystkim w Przemyślu, ale nie tylko) czekali na przyjezdnych, którzy pieszo przekroczyli granice. Częstowali ciepłą herbatą, kanapkami z serem i słodyczami. Zagadywali, odpowiadali na pytania. Tuż przy miejscu, gdzie można było usiąść i napić się herbaty stał autobus staży pożarnej z napisem - Medyka - punkt recepcyjny.
O tym, gdzie jest punkt (usytuowany w sali tuż przy szkole w Medyce) informowały także rozwieszone kartki ze strzałkami i napisem alfabetem łacińskim i cyrylicą. Niektórzy do punktu jechali autobusem, inni szli pieszo. Jednak większość szukała od razu sposobu na podwiezienie do jakiegoś miasta. Były też takie osoby, które dopiero w Polsce chciały się zastanowić gdzie mogą i chcą się podziać.
Pięć osób mogę zabrać do Wrocławia
W Medyce przygotowano 130 łóżek w punkcie recepcyjnym w sali gimnastycznej przy szkole. Przed budynkiem szkoły także stali kierowcy oferujący podróż, czy nocleg na miejscu.
Ktoś powiedział, że może ze sobą zabrać cztery osoby do Nowego Sącza: oferuje nie tylko noclegi, ale także pracę. Inny pan godzinę czekał na pięć osób, które mógł zawieźć do Wrocławia. Ktoś pomógł rodzinie z kobietą na wózku inwalidzkim. Ukraińcom w punkcie recepcyjnym oprócz służb pomagali wolontariusze: - Przyjechałam niespodziewanie, to był impuls. Mieszkam w Krakowie, ale jestem Ukrainką - powiedziała dziewczyna. - Przychodzą do punktu osoby prywatne, ale także przedstawiciele organizacji pozarządowych, czy grupy przyjaciół. Właśnie ktoś przyszedł z listą kilkunastu adresów i kilkunastu rodzin, które chcą przyjąć do siebie ludzi z Ukrainy. To, że dziewczyna równie biegle rozmawia po polsku, ukraińsku i rosyjsku przydało jej się w Medyce.
Przed szkołą dwie młode kobiety - Ukrainki - czekały na przyjaciół, którzy jeszcze nie minęli granicy. Przyjechały do Polski samochodem. Do czwartku mieszkały 12 km od Lwowa, od soboty miały mieszkać, przynajmniej na jakiś czas, pod Koszalinem, u rodziny. Jedna z nich jednak zaczęła się zastanawiać, czy jednak nie wrócić na Ukrainę. Postanowiła, że zdecyduje, gdy dojadą przyjaciele, na razie nie mogła zostawić przyjaciółki samej, przyjechały jej autem.
"Wiem, gdzie się podziało człowieczeństwo"
Im późniejsze popołudnie i wieczór, tym ludzi w Medyce było więcej. Wieczorem Wojciech Bakun, prezydent Przemyśla, napisał na FB: "Kolejne pociągi przyjeżdżają na przemyski dworzec, a w nich kolejne osoby szukające ratunku, bezpieczeństwa, spokoju... Na granicy Medyka-Szeginie kolejka samochodów na 60-80 km i tysiące osób na przejściu pieszym. Coraz więcej osób gotowych na opuszczenie Ukrainy, ale dramatycznie trudna sytuacja dla tych Ukraińców, którzy z różnych względów swojego kraju opuścić nie mogą".
Opowiedział też historię, która pokazuje jak trudna jest sytuacja w Ukrainie i jak wielu ludzi pomaga bezinteresownie: "Dzisiejsza rozmowa z Mer Miasta Mościska, panią Mirosławą Pelc: - Pani Mer jak możemy wam pomóc tam na miejscu? - Wojtek, u nas brak agregatu w szpitalu, a oni grożą, że prąd wyłączą! Ja mam wiele osób pod aparaturą podtrzymującą życie. Nie ma prądu, nie ma życia. Potrzebny duży agregat! Rozklejając się mówię, że pomożemy, ale jeszcze nie mam pomysłu jak...
...pięć minut później kolejny telefon, tym razem od pana dr Janusza Bugaj - Prezesa Towarzystwa Przyjaciół Przemyśl-Paderborn z pytaniem: Wojtek czego potrzebujecie? Odpowiadam niczego Panie doktorze, ale Mościska... Mościska potrzebują
...za kolejne dziesięć minut: Wojtek rozmawiałem z burmistrzem Paderborn Michaelem Dreierem - kupujemy agregat i jedziemy do was. Właśnie dowiedziałem się, że Pan doktor z żoną osobiście jadą samochodem z agregatem dla Mościsk. Nie ma czasu! Chodzi o ludzkie życie! Zatkało mnie po raz kolejny, zatkało do łez... WIEM, GDZIE PODZIAŁO SIĘ CZŁOWIECZEŃSTWO! Takich rozmów będzie coraz więcej, a ja jak najrzadziej chce odmawiać. Możecie to wspomóżcie. Nie możecie? Trzymajcie kciuki..."- zakończył post Wojciech Bakun.
Aleksandra Fandrejewska