Uchodźcy w Polsce. Koordynacyjny klincz na dworcu w Krakowie
Nawet 2 tys. uchodźców dziennie, kilkudziesięciu wolontariuszy i drugie tyle krakowian, którzy przyjeżdżają z pomocą - pierwsi zagubieni i zrozpaczeni, bo brakuje im choćby komunikatów w języku ukraińskim, drudzy zdeterminowani, by to naprawić. Od tygodnia to obraz krakowskiego dworca, który z każdym kolejnym dniem pogrąża się w koordynacyjnym bałaganie.
- To jest jakiś "sajgon" po prostu. Nic nie można tu znaleźć, nie wiadomo, o co chodzi. Ludzie się oddolnie organizują i to jest super, ale brakuje kogoś, kto tym z głową pokieruje - mówi krakowianin, który rozdaje kanapki na dworcu w Krakowie.
- Przyszłam, bo chciałam pomóc. Dali mi kamizelkę i powiedzieli, że muszę sobie znaleźć coś do pracy. Za chwilę jakaś inna wolontariuszka może mi coś powie, a na razie tylko od czasu do czasu komuś pokażę, gdzie są kasy biletowe, a gdzie toalety - mówi jedna z wolontariuszek.
- Miasto się nie poczuwa, wojewoda się nie poczuwa, a jedyni, którzy to robią, to mieszkańcy Krakowa i okolicznych wsi. Nasz samorząd załatwił autokar dla grupy 50 osób, bo mamy dla nich noclegi poza miastem. Przyjechaliśmy po nich, ale na nas nie czekali. Na miejscu nie było też żadnego koordynatora. Powiedzieli, że muszę sobie poszukać tych ludzi. No to biegam po hali dworcowej - rozkłada ręce jeden z pracowników samorządowych z małej gminy w Małopolsce.
- Już kończą mi się pieniądze na te transporty, a tu mnóstwo czasu tracę, by szukać ludzi. Kierowca zapłacił za pół autokaru z własnych pieniędzy, więc nie mogę wrócić na pusto - dodaje inny.
Uchodźcy na dworcu w Krakowie. Kierunek docelowy nieznany
Na przyjeżdżających do Krakowa czeka jeden komunikat - przy peronie czwartym utworzono punkt informacyjny. I tam kierują się tłumy, licząc na uzyskanie jakiejkolwiek wiadomości. Kolejka na kilkadziesiąt metrów zawija aż pod peron piąty. Pod peronami numer jeden, dwa i trzy siedzą lub leżą ludzie na podłogach. Niektórym udało się zdobyć karimatę, inni wolą położyć się na własnym bagażu.
Każdy na twarzy wypisany ma kierunek, z którego przyjechał. Nie wiadomo natomiast, jaki jest jego kierunek docelowy. Zostaje w Krakowie na stałe? Szuka tu miejsca do życia i pracy? A może potrzebuje tylko jednego noclegu? A może kilku? A może czeka na dworcu, aż przyjedzie po niego ktoś z rodziny? A może to tylko krótki postój, bo jedzie do Europy Zachodniej? A może jest tak zagubiony, że kompletnie nie wie, co będzie z nim dalej?
Nie mają tego wypisanego na twarzy.
A to utrudnia pracę tym, którzy chcą pomóc. Na dworcu pojawia się wielu ludzi, którzy np. oferują nocleg. Czasem na jedną noc, czasem na miesiąc. Problem w tym, że taki człowiek sam musi znaleźć sobie potrzebujących. Podchodzi więc do każdego, pyta albo trzyma tabliczkę z napisem "mam nocleg na dwie noce dla czterech osób". Można też poprosić o pomoc wolontariusza, ale robi on dokładnie to samo, bo również nie wie, jakie są plany tych ludzi. Nie ma żadnej bazy, z której mógłby skorzystać.
Masz kłopot, jeśli jesteś mężczyzną i chcesz zaoferować nocleg. Co naturalne, i poniekąd słuszne, matki z dziećmi mniej ufają mężczyznom. Tym bardziej, że "transakcja" odbywa się na podstawie kilkunastosekundowej umowy ustnej. Nikt nie weryfikuje prywatnych noclegów albo propozycji darmowego transportu do innej miejscowości. Jeśli chcesz się gdzieś przespać, trafia się okazja, jesteś odważny, to jedziesz. Jeśli tej odwagi ci brakuje, przesiadujesz na dworcu lub stoisz w ogromnej kolejce do punktu informacyjnego. Tylko pozornie wybór należy do ciebie. Jesteś w Krakowie tu i teraz, ale nie ty tego chciałeś. Tak naprawdę wyboru dokonał ktoś na Kremlu, 1500 kilometrów stąd.
Dworzec. Po zmroku jeszcze trudniej
Sytuacja na dworcu robi się trudniejsza, gdy zapada zmrok. Wracają tu m.in. ci, którzy w ciągu dnia stali w długiej kolejce do konsulatu. Pojawiają się też pociągi, głównie z Przemyśla, ale nie tylko. Wiele z tych osób wysiada w Krakowie po morderczej, kilkudniowej podróży przez Mołdawię, Rumunię, Węgry, Słowację i Czechy. Ten pociąg, paradoksalnie, kończy bieg w Przemyślu.
Wszyscy są wyczerpani, zmęczeni, przerażeni, brudni. Warunki sanitarne są ograniczone, bo nikt nie pomyślał choćby o postawieniu przenośnych toalet. Wolne ubikacje są też np. w połączonej z dworcem Galerii Krakowskiej, ale skąd ci ludzie mają o tym wiedzieć? Nikt nie pomyślał, by wręczać im choćby małą ulotkę z planem dworca.
A ta by się przydała, by zlokalizować kluczowe punkty. Ludzi o otwartym sercu pojawia się naprawdę wielu. Gdzieś w kącie znajduje się punkt Caritas, w innym miejscu stoją przedstawiciele jw.org, gdzieś indziej harcerze. Przy peronie trzecim najczęściej ustawiają się kobiety z gorącą zupą (w czwartek w trakcie dnia jedna z takich grup została wyproszona przez Sanepid - red.). Oferujący noclegi raz stoją niedaleko peronu czwartego, innym razem przy kasach. Wolontariusze i harcerze krążą po całej hali.
Co ciekawe, wolontariusze to lustro współczesnego Krakowa. Młodzi, starsi, w sile wieku, Polacy i obcokrajowcy, np. z Indii, kobiety i mężczyźni - słowem: wszyscy. To grupa kilkudziesięciu osób w żółtych kamizelkach. Grupa rozproszona, niezorganizowana, która sama szuka sobie zajęcia. A tego jest aż nadto, choć przy lepszej koordynacji można byłoby to pewnie zoptymalizować.
Do tego sami krakowianie, którzy nieustannie przyjeżdżają z kanapkami, słodyczami, herbatą. Samym uśmiechem dają tym wymęczonym ludziom promyk optymizmu. Gdzie się rozstawiają? "Gdzie chcecie" - zapewne słyszą, kiedy zapytają o to na dworcu.
Ludzie są ekstra, ale na dworcu brakuje koordynacji
Równoległe pomocowe życie toczy się w mediach społecznościowych. Na jednej z facebookowych grup ludzie wymieniają się informacjami, zapotrzebowaniem, apelami, ale też refleksjami. Większość z nich ogranicza się do krótkiej konkluzji: ludzie są ekstra, ale na dworcu brakuje koordynacji.
Prześcigają się w pomysłach, jak usprawnić pracę. Mówią, że brakuje toalet, prysznice powinny być darmowe, brakuje jakichkolwiek komunikatów w języku ukraińskim, a także w wewnętrznych dyskusjach pojawia się wiele kwestii związanych z dezynfekcją i maseczkami (mamy przecież pandemię). Uwag jest tak dużo, że nie zmieściłyby się w tym jednym tekście.
Urząd Miasta: Nie ma żadnego bałaganu
Kilka z nich przekazaliśmy gospodarzowi obiektu, czyli miastu. Dariusz Nowak, rzecznik prasowy UMK na naszą sugestię, że można byłoby tych ludzi w jakiś sposób podzielić, odparł: - Ale po co? Nie można komuś nakazać, by np. siedział w jednym miejscu.
Jak wyjaśniał, na dworcu codziennie pracuje 25 osób z UMK, głównie w całodobowym punkcie informacyjnym.
- Nie ma żadnego bałaganu i chaosu. Mówią tak ci, którzy tam nie byli. Są tam rzeczywiście tłumy, ale to trzy grupy. Pierwsza jedzie dalej i czeka na połączenie. Druga to ludzie, którzy czekają na odbiór przez bliskich, znajomych. Trzecia grupa to ludzie, którzy chcą zostać w Krakowie. I to pewnego rodzaju problem - nie ukrywa Nowak, który przekonuje, że możliwości lokalowe miasta się wyczerpują. Podkreśla, że dziś w Krakowie jest już ok. 90 tys. uchodźców.
- Potrzebne są rozwiązania systemowe. Dla tych ludzi atrakcyjne są trzy miasta: Kraków, Wrocław i Warszawa. Trzeba ich zachęcić do lokowania poza tymi miastami - przekonuje.
Pojawia się też światełko w tunelu, by uporządkować koordynacyjny chaos na dworcu. - Takie sygnały też do nas dochodzą. Chcemy to unormować, organizować spotkania z wolontariuszami, by wiedzieli, co mają robić. Nad tym dziś pracujemy. Chcemy wprowadzić koordynację wolontariuszom - zapowiada.
Tymczasem wiceprezydent miasta Andrzej Kulig w rozmowie z miejskim serwisem tak opisuje tę sytuację: Chłonność naszego miasta jest ograniczona. Według naszych wyliczeń mamy (...) nawet 90 tysięcy uchodźców. To jest ogromna liczba i zdolność tego, by ta liczba mogła przebywać w sposób w miarę komfortowy w naszym mieście, została już osiągnięta. Więcej nie jesteśmy w stanie przyjąć.
Łukasz Szpyrka