Uchodźcy na Torwarze. Wolontariusze mają sami organizować pomoc. Wojewoda: Nieporozumienie
Brakuje stałych posiłków, pieniędzy na realizację leków na receptę, środków ochrony osobistej - wylicza Joanna Niewczas, koordynatorka wolontariuszy pomagających w punkcie recepcyjnym dla uchodźców z Ukrainy zorganizowanym w warszawskiej Hali Torwar. Apeluje o większe wsparcie ze strony wojewody. - Sami organizujemy się, szukamy firm do pomocy, często też z własnej kieszeni opłacamy niektóre produkty - mówi wolontariuszka. Wojewoda mazowiecki Konstanty Radziwiłł odniósł się do sprawy. - Mam wrażenie, że lista żali wynikała z kłopotów z wymienianiem się informacjami. Umówiliśmy się, że będzie z tym lepiej. Po wyjaśnieniu okazało się, że te zarzuty nie są do końca prawdziwe - powiedział przedstawiciel rządu.
Punkt recepcyjny w Hali Torwar w Warszawie został przygotowany w piątek przez wojewodę mazowieckiego. W punkcie znajduje się 500 miejsc dla potrzebujących, którzy, jak czytamy w informacji na stronie Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego, mogą na miejscu uzyskać niezbędną pomoc medyczną oraz informacje dotyczące pobytu i zakwaterowania.
- Każdy obywatel Ukrainy, który przekroczył granice Polski, w związku z działaniami zbrojnymi na terytorium jego kraju otrzyma pomoc. Wszystkie działania prowadzone są w sytuacji nadzwyczajnej, bardzo dziękuję za dotychczasową współpracę i gotowość działania na rzecz obywateli z Ukrainy. Obecnie priorytetem jest sprawne uruchamianie miejsc pobytu dla cudzoziemców, w tym zapewnienie opieki socjalnej i psychologicznej wszędzie tam, gdzie będzie taka konieczność - mówił wojewoda mazowiecki Konstanty Radziwiłł.
Brak budżetu
- Na miejsce szukano wolontariuszy. Zgłosiłam się i zostałam ich koordynatorem - mówi Interii Joanna Niewczas.
Ogółem wolontariuszy gotowych do pomocy na Torwarze jest około 200, ale na miejscu, podczas jednej zmiany, pracuje ich maksymalnie 20, a uchodźców ma być więcej niż łóżek. - Od samego początku wyglądało to tak, że pojawiliśmy się na miejscu i powiedziano nam - działajcie, poradzicie sobie - relacjonuje Joanna Niewczas.
- Nie mamy gotówki od wojewody na rzeczy, których brakuje. Często dokładamy do wyżywienia, bo suchy prowiant jest, ale ciepłe posiłki nie są na stałe. Pomagają nam restauracje, ale dlaczego ja mam decydować, komu rozdać 100 zup, które akurat przyjechały? Nie mamy też za co opłacać leków na receptę. Sama byłam ostatnio w aptece i wydałam tysiąc złotych na leki. Musiałam kupić na szybko insulinę, bo widziałam, że dziecko z cukrzycą nam dosłownie odpływa. Tam jest masa dzieci, ludzi chorych, oni potrzebują tych leków. A nam nawet prywatne pieniądze zaczynają się już kończyć - opowiada Niewczas.
COVID-19, wydawanie posiłków i darowizny
Joanna Niewczas relacjonuje, że na miejscu nie ma maseczek, rękawiczek, płynów do dezynfekcji. - W punkcie są uchodźcy zakażeni koronawirusem. Sama przechodzę właśnie COVID-19 i jestem w domu na izolacji. Od wczoraj koordynuję wszystko zdalnie - przyznaje.
Problem ma być także z wydawaniem żywności. - Robią to dzieci, harcerze, którzy zupełnie nie wiedzą, jak robić to właściwie. Nie ma też infrastruktury na wydawanie tej żywności - mówi koordynatorka wolontariuszy.
- Pisałam do firm i prosiłam o pomoc także finansową. Jeden z cateringów chciał przekazać 80 tys. zł na wyżywienie, ale dostałam informację, że wojewoda się na to nie zgodził, bo należy rozpisać przetarg, podpisać umowę. Dzisiaj zadzwonił do mnie i poinformował, że nie dotarła do niego korespondencja w tej sprawie - twierdzi Joanna Niewczas.
Przyznaje, że wolontariusze opadają z sił. - To jest nasz apel o pomoc finansową, ale także organizacyjną. Potrzebujemy ludzi do pracy i pieniędzy. Od czasu do czasu na miejsce przychodzą osoby z urzędu, ale twierdzą, że my sobie świetnie radzimy i ich nie potrzebujemy. Z resztą oni i tak przychodzą po prostu z wizytacją. Sami zapewne mają związane ręce - podsumowuje wolontariuszka.
"Takiego wyżywienia nie ma w skromnych hotelach"
Konstanty Radziwiłł zorganizował w środę konferencję prasową, na której wygłosił oświadczenie w sprawie sytuacji na Hali Torwar. Przyznał, że na miejsce, po otwarciu punktu recepcyjnego, zgłosiły się rzesze wolontariuszy.
- Cały czas jest w tę pracę zaangażowanych około 200 wolontariuszy - przekazał wojewoda mazowiecki. Dodał, że od początku "kilka, kilkanaście firm zadeklarowało, że będą dostarczać pożywienie do punktu i utworzył się dodatkowy strumień pomocy". - To spowodowało, że kiedy organizowaliśmy ten punkt, nie musieliśmy pożywienia zamawiać, uprzedziły ten ruch różne firmy i organizacje. Takiego wyżywienia nie ma nawet w skromnych hotelach czy hotelikach - poinformował Radziwiłł.
Zapewnił jednocześnie, że w razie potrzeby jest gotowy zorganizować wyżywienie, gdyby go brakowało.
"Leków jest zapas"
- Uchodźcy oprócz całodziennego wyżywienia mają pomoc psychologiczną, środki czystości, punkt medyczny z ratownikami i lekarzami i zapas leków. Wszystko, co jest potrzebne do pobytu, jest na miejscu, nawet dodatkowa sala dla matek z dziećmi i sala do zabawy dla najmłodszych. Wszystko obsługiwane jest przez ogromną liczbę wolontariuszy. To wsparcie nie tylko dla wojewody, a także dla osób, które są tu zakwaterowane, wszyscy są wdzięczni - podkreślił Konstanty Radziwiłł.
Na koniec przyznał, że pojawiły się pewne informacje ze strony wolontariuszy o działaniu punktu. - Narosły nieporozumienia, wyżywienie jest, śniadanie i kolację każdy uchodźca otrzymuje, my to gwarantujemy. Firmy wyszły naprzeciw i podpisały umowy, bo jest ogromna chęć, by pomagać - przekazał.
- Kilka godzin temu skontaktowałem się z panią Joanną Niewczas, która wywołała sporo ruchu w mediach społecznościowych. Mam wrażenie, że lista żali wynikała z kłopotów z wymienianiem się informacjami. Umówiliśmy się, że będzie z tym lepiej. Po wyjaśnieniu okazało się, że te zarzuty nie są do końca prawdziwe. Zapewniam, że te osoby są zaopiekowane tak jak trzeba - podsumował wojewoda mazowiecki.
Wolontariusze nadal apelują o pomoc
Po konferencji prasowej rozmawialiśmy jeszcze raz z koordynatorką wolontariuszy. Joanna Niewczas podkreśliła ponownie: - Nie chodzi o to, że tym ludziom wszystkiego brakuje. Apel jest o to, by odciążyć wolontariuszy. Firmy dostarczają produkty tylko dlatego, że my do nich piszemy i prosimy o to, żeby coś przywieźli. To jest dramat, żebyśmy sami prosili o to restauracje.
- Nie ma stałych godzin posiłków, tylko to, co przyjedzie, to jest - podkreśla.
- Wolontariusze nie są w stanie tego wszystkiego sami organizować - podsumowuje.