Prof. Bieleń: Duda powinien zaproponować Putinowi spotkanie
Szóstego sierpnia Andrzej Duda zostanie zaprzysiężony na prezydenta Polski. Jaką politykę wschodnią będzie prowadził następca Bronisława Komorowskiego? - Największym osiągnięciem Andrzeja Dudy jako męża stanu byłoby wzniesienie się ponad dotychczasowe urazy i zaproponowanie Władimirowi Putinowi spotkania - uważa prof. Stanisław Bieleń z Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego.

Dariusz Jaroń, Interia: Za dwa tygodnie Andrzej Duda zostanie zaprzysiężony na prezydenta Polski. Co to może oznaczać dla relacji polsko-rosyjskich?
Dr hab., prof. UW Stanisław Bieleń: Myślę, że największym osiągnięciem Andrzeja Dudy jako męża stanu byłoby wzniesienie się ponad dotychczasowe urazy i zaproponowanie Władimirowi Putinowi spotkania, choćby nieoficjalnego w cztery oczy na jakimś neutralnym gruncie. Pokazałoby to przede wszystkim samodzielność polityki zagranicznej Polski i wzbudziłoby respekt po stronie zachodnich sojuszników. Oznaczałoby też przełamanie impasu i indolencji dyplomatycznej, sprowadzającej się do hasła, że z Rosją na razie warto pomilczeć. Putinofobię można i trzeba zastąpić troską o interesy Polski.
Ta Putinofobia nie jest bezzasadna: aneksja Krymu, konflikt na Ukrainie, ostatnio ostrzeganie Szwecji o ewentualnych konsekwencjach, jakie czekają ten kraj za wstąpienie do NATO...
- Ale Rosja nie jest przecież wrogiem Polski! Żaden polityk nie jest w stanie wskazać, na czym polegają akty bezpośredniej wrogości rosyjskiej wobec Polski. Polska narracja, narzucona przez etos posolidarnościowy, nakazuje traktować przyjaźnie Rosjan, a z wrogością odnosić się do Putina i jego reżimu. Jest w tym pewne rozdwojenie jaźni, no bo jak rozumieć owych Rosjan, którzy gremialnie popierają politykę Putina?
- W stosunkach polsko-rosyjskich brakuje przede wszystkim rzetelnej diagnozy własnych interesów oraz szans i możliwości ich realizacji. Ich miejsce zajęły obsesje antyrosyjskie i strach przed Rosją. Po drugiej stronie wzmaga się polonofobia i powrót do tonacji protekcjonalnej. Brakuje spójnej wizji i koncepcji strategicznej, pozwalającej na zidentyfikowanie Rosji jako ważnego sąsiada, z którym wiążą Polskę partnerskie relacje, a także interesy strategiczne, związane z bezpieczeństwem surowcowo - energetycznym, chłonnym rynkiem zbytu i szlakiem tranzytowym na Wschód: do Azji Środkowej i do Chin.
Wspomniał pan, że Andrzej Duda może wyciągnąć dłoń do Władimira Putina, tyle że na wywodzącym się z Prawa i Sprawiedliwości prezydencie ciąży popularna w partii interpretacja przyczyn katastrofy smoleńskiej. PiS nie zrezygnuje łatwo z tezy o zamachu.
- Polityczna mądrość nakazuje liczyć się z faktami i dotychczasowym stanem wiedzy na temat katastrofy smoleńskiej. Należy mieć nadzieję, że prezydent poważnego państwa będzie zachowywać się poważnie. Jego obóz polityczny wie zresztą doskonale, ile kosztuje utrata zaufania społecznego i jak trudno jest je potem odbudować. Myślę, że pod wpływem swoich doradców prezydent Andrzej Duda będzie sięgał raczej do historiozoficznego sensu katastrofy smoleńskiej, rozgrywając ją przede wszystkim w sferze symbolicznej. Nie musi to przekładać się na bieżącą politykę wobec Rosji.
Andrzej Duda często odwoływał się do polityki Lecha Kaczyńskiego, bardzo krytycznie nastawionego do Rosji. Sądzi pan, że odejdzie od wytycznych swojego mentora?
- Deklaracja o chęci kontynuowania czyjejś polityki nie przesądza tego, jak w praktyce będzie wyglądał program polityczny prezydenta Andrzeja Dudy. Jego możliwości działania w polityce zagranicznej będą zależne od tego, kto sformułuje rząd po październikowych wyborach w Polsce. Jeśli dojdzie do konsolidacji władzy państwowej w rękach PiS, wówczas można spodziewać się większej dynamiki, samodzielności i oryginalności w posunięciach prezydenta. Jeśli natomiast zaistnieje jakiś rodzaj kohabitacji, wtedy prezydent będzie w swoich możliwościach działania znacznie ograniczony. Nie sądzę jednak, aby z premedytacją wracał do negatywnych wzorów kłócenia się z rządem i "przeciągania liny".
- Obecnie jest za mało przesłanek, aby wyrokować na temat poprawy stosunków z Rosją. Jak pamiętamy, w niedawnej kampanii wyborczej kandydat Andrzej Duda nie demonstrował jednak ani antyrosyjskich fobii, ani też nie akcentował swojej sympatii do Ukrainy. To dobrze wróży na przyszłość. Myślę, że nowy prezydent i jego najbliższe otoczenie znajdzie dość odwagi i determinacji, aby przewartościować stanowisko Polski wobec wszystkich sąsiadów w duchu realizmu i pragmatyzmu. Porywanie się na nowe konfrontacje czy to z Rosją, czy z Niemcami świadczyłoby raczej o braku wizji i niepotrzebnym awanturnictwie, a także niewsłuchiwaniu się w głosy opinii społecznej, których prezydent elekt obiecywał nie lekceważyć.
Trudno jednak oczekiwać, że pierwsze co zrobi nowy prezydent, to zaapeluje o spotkanie z Władimirem Putinem i poprawę stosunków polsko-rosyjskich...
- Oczywiście, oczekiwanie szybkich zmian na lepsze w relacjach Polski z Rosją byłoby naiwnością. Są one bowiem funkcją wpisania Polski w strategię amerykańską, a ta wyraźnie przypisuje nam trwałą rolę państwa frontowego i rygla odcinającego Rosję od Europy. Ponadto występuje pewien fatalizm historyczny i geopolityczny. Polska i Rosja są od lat w takim układzie wzajemnym, że nie znają praktycznie - poza okresami pewnego zamrożenia, jak w czasie PRL - innych wzorców oddziaływań, jak tylko rywalizacja.
- Warto podkreślić, że Polska nie ma interesów w grze między mocarstwami. Choć trudno to przyznać, sama jest raczej pionkiem na wielkiej szachownicy. Nie powinna zatem ani legitymizować swoim zachowaniem wszystkich działań Ameryki, ani angażować się w role "państwa frontowego" w konflikcie między Zachodem a Rosją, gdyż w razie wybuchu wojny, znowu będzie jej pierwszą ofiarą.